Выбрать главу

A Tsi, słysząc te słowa, rozpromienił się i wytężył do granic wszystkie siły.

Bezkształtna masa wykazywała wszelkie oznaki wzburzenia. Kozie oczy błyszczały jak latarenki, całe ciało podnosiło się i opadało w rytm oddechu, a gumowa rurka wysunęła się z ust Tego we Własnej Osobie.

– Dołóżcie im jeszcze, zadręczcie ją! – świszczała i piszczała góra galarety. – Muszą zapłacić za ucieczkę niewolników! Czy nasze oddziały szturmowe ich dopadły?

– Już niedługo, wasza dostojność – słodkim głosem przymilał się jeden z granatowozielonych mężczyzn, przyglądający się torturom Kari.

Armas, siłą przytrzymywany w pobliżu, krzyczał z rozpaczy.

– Przestań się drzeć! – warknął do niego mężczyzna. – Zamiast krzyczeć, podaj nam imiona i wszystkie inne informacje o tym, który posiada moc.

– My wszyscy mamy różne zdolności – powiedział udręczony Armas. – Jak inaczej, do diabła, zdołalibyśmy tu dotrzeć? Torturujcie mnie zamiast niej, ona nic złego nie zrobiła!

Dręczyciele Kari popatrzyli po sobie.

– On ma słuszność. Zdołał się tu dostać, a w dodatku życiodajne opary w tym pokoju wydają się nie mieć na niego żadnego wpływu.

– Torturujcie najpierw ją – wysyczało ze złością To we Własnej Osobie. – Dopiero potem, kiedy ona już będzie skończona, weźmiecie się za niego.

Mężczyźni odgięli ramiona Kari w tył i wykręcili tak, by wypadły ze stawów. Krzyk bólu dziewczyny aż poniósł się echem po pokoju. To we Własnej Osobie dyszało ciężko, jak gdyby osiągnęło szczyt rozkoszy.

– Rozbierzcie ją! – wy rzęziło.

– Nie! – zawołał Armas.

Połyskujący na niebiesko mężczyźni podnieśli ręce, by zerwać z Kari sukienkę, gdy nagle okazało się, że chwycili próżnię. Armas także zniknął. Bez śladu.

– Co? – stęknęło głośno To we Własnej Osobie. – Gdzie oni są? Co tu się stało?

Wszyscy zaczęli gorączkowo kręcić się po pokoju w poszukiwaniu zbiegów. Drzwi były zamknięte, tamtędy więc wyjść nie mogli.

– Oni muszę gdzieś tu być! – zawodziło To we Własnej Osobie. – Jeszcze się do mnie zbliżą! Łapać ich, łapać!

Ale nawet najdokładniejsze przeczesanie całego pomieszczenia nie ujawniło żadnych śladów Kari i Armasa.

Zanim nastąpił prawdziwy wybuch złości Tego we Własnej Osobie, wszyscy podwładni uciekli.

W schronie J2 w jednej chwili zrobiło się bardzo tłoczno. Wśród zebranych zjawił się Armas razem z Kari. Oboje zakrwawieni, posiniaczeni, lecz niewypowiedzianie szczęśliwi.

– Nie mogę w to uwierzyć – wyjąkał Armas. Śmiał się i płakał z ulgi i radości. – Nie mogę w to uwierzyć! Wprawdzie wiedziałem, że zrobicie wszystko, żeby nam pomóc, ale jednak nie widziałem absolutnie żadnego wyjścia! A teraz tu jesteśmy, czy to nie fantastyczne, Kari?

– Tak fantastyczne, że wprost trudno pojąć – odparła dziewczyna. – Ach, być wśród przyjaciół, razem z Armasem…!

Wypowiedziała jego imię z takim zachwytem i uniesieniem, że pozostali nie mogli powstrzymać się od śmiechu.

Oczy Kari jaśniały miłością. Musiała wytrzeć łzy.

– Armas uczynił z mego życia baśń, a raczej coś o wiele, wiele więcej od tamtej okropnej bajki, w której musiałam żyć na ziemi. Nie sądziłam, że istnieją tak wspaniali ludzie jak on.

Armas przygarnął ją do siebie, a Kari wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi.

– Ach, żywić takie uczucia do mężczyzny! Nigdy się nie spodziewałam, że tego doznam, że to przeżyję – szeptała dziewczyna.

– Wszystko wspaniale nam się ułoży w Królestwie Światła – obiecał Armas. – Prawda, Faronie?

Akurat w tej chwili potężny Obcy nie miał serca, by pozbawiać go złudzeń. Ta dwójka młodych ludzi musiała mieć możliwość okazania sobie najgłębszych uczuć, dla obojga wszak była to pierwsza miłość. I nikomu nie wolno mącić ich szczęścia czarnymi przewidywaniami.

Indrę tak wzruszyła ta scena, że musiała ukradkiem mocno uścisnąć Rama za rękę. Któż lepiej niż ona wiedział, co to znaczy mieć kogoś, kogo się kocha? W dodatku po tak długim okresie samotności, po tylu latach tęsknoty, jak w przypadku Kari.

– Jeśli powiecie coś jeszcze, zaraz się rozpłaczę – zagroziła Indra.

Kiedy wszyscy już podziękowali dumnemu jak paw Tsi-Tsundze, a Armas prędko zrelacjonował, co mu się właściwie przytrafiło, postanowiono, że oboje z Kari dołączą do grupy zmierzającej do domu. Mieli powędrować tą samą drogą, którą udała się grupa Kira, Strażnik opisał ją im dokładnie. Zrezygnować mieli tylko ze wspinaczki w skalnej rozpadlinie, gdyż to zbyt stromy teren dla J1. Chor będzie musiał w jakiś inny sposób przekroczyć granicę.

Nie mogli zabrać niewolników do Królestwa Światła, było ich zbyt wielu i wciąż nie mieli pewności, czy można im ufać. Heikemu, Joriemu i Yorimoto wyznaczono zadanie znalezienia dla nich bezpiecznego miejsca w Ciemności, jak najbliżej muru. Ich dalszym losem zajmą się później.

Dolg, który pełnił straż przy wyjściu z podziemnego korytarza, wezwał Farona. Usłyszał odgłos, świadczący o zbliżaniu się tunelem wielkiej hordy.

– Heike, Cieniu – nakazał Faron. – Pomóżcie mu przypilnować, żeby nikt się tamtędy nie wydostał.

Oba duchy natychmiast zniknęły.

– Transport musi wyruszać – oświadczył Faron. – Natychmiast.

Nastąpiły pospieszne pożegnania. Chcieli sobie powiedzieć o wiele więcej, niestety, nie było na to czasu. Chor zebrał swój oddział, najsłabszych zaczęto ładować do J1, wyciągnięto też mocujące Juggernauta w ziemi stalowe kolce, tak by pojazd mógł się swobodnie poruszać.

I właśnie wtedy nastąpiło coś nieoczekiwanego i tak strasznego, że wszyscy stracili rozum na krótki, lecz bardzo znaczący moment.

A przecież właściwie powinni to przewidzieć.

Większość z całej grupy przebywała na zewnątrz, w J2 zostali tylko Tsi i Siska, a w J1 Chor i kilku kompletnie wycieńczonych niewolników, gdy z ust Kari wydobył się krzyk drapieżnego ptaka.

Armas wpatrywał się w nią, kompletnie nie pojmując tego, co widzi.

Na oczach ich wszystkich Kari zaczęła się przeistaczać. Nie przybrała postaci jednego z budzących odrazę niewolników, lecz zmieniła się w granatowoczarną, przypominającą gada kobietę. Zgromadzonym przy pojazdach niewolnikom wydała rozkaz:

– Bierzcie ich, tunelem nadciągają posiłki! Wykorzystajcie więc teraz okazję, by zaatakować!

Zanim członkowie ekspedycji zdążyli się pozbierać, spostrzegli, że w gromadzie niewolników w wielu miejscach zapłonęły czerwone ślepia.

– Na Święte Słońce – szepnął Ram, odciągając Indrę w bezpieczne miejsce. – Pamiętajcie, że to kanibale!

O tym całkiem zapomnieli, teraz jednak powróciło wspomnienie z pierwszej wyprawy w Ciemność, tej, której celem było ocalenie jeleni olbrzymich. Wówczas to doświadczyli, że Hannagar, Elja i reszta tamtego oddziału zabili osadników i pożarli ich na surowo.

– Farangil! – zawołał Jori.

– Jest zamknięty, w dodatku raczej bezużyteczny – odparł Ram. – A poza tym Dolg jest przy tunelu.

Wśród niewolników zapanowała panika. Armas nie był w stanie ruszyć się z miejsca, tak strasznym szokiem było dla niego to, co się stało. Faron jednak nie stracił głowy. Wyjął po prostu swój pistolet i jednym strzałem powalił Kari.

Jego zachowanie zmusiło do działania i innych, zorientowali się, że czerwonych ślepi nie ma znów tak wiele, i z bronią gotową do strzału rzucili się w tłum niewolników. Faron wszak mówił im już wcześniej: „Strzelajcie tak, by zabić”.

Indra i Sassa miały jedynie pistolety obezwładniające, wilki tylko kły, lecz i one działały skutecznie. Yorimoto, samuraj, był, jak się okazało w doskonałej formie; używał na przemian to pistoletu, to miecza.