Faron wezwał Heikego:
– Potrzebna nam pomoc! Poproś Cienia, by pomógł Dolgowi w użyciu jednego ze starych galdrów jego ojca, a sam przybądź tutaj!
Dolg, Cień i Heike przy tunelu natychmiast zaczęli działać. Wyraźnie słyszeli już nadciągające posiłki. Cień zaczął rozglądać się dokoła, nie było już czasu na to, by powstrzymać hordę przy użyciu broni, a klapa nad wejściem nie była raczej wystarczającym zabezpieczeniem.
– Spójrz na tę kamienną płytę – powiedział Cień. – Przeniesiemy ją tutaj, a potem zaczniesz odmawiać zaklęcia z taką mocą, jak nigdy dotychczas, chłopcze.
Wciąż nazywał Dolga chłopcem.
Wspólnymi siłami zdołali przenieść kamienną płytę do zejścia i zaraz potem Heike ich opuścił. Cień i Dolg ułożyli kamień w odpowiednim miejscu tak, jak tylko się to dało. Straże bez trudu by go uniosły, lecz Dolg zaraz zaczął odmawiać galdry.
Nie pamiętał, czy to Móri nauczył go tego zaklęcia, czy też nie, w każdym razie popłynęło z jego ust tak, jakby stale go używał.
Gdy zobaczyli, że kamienna płyta zlewa się z krawędziami wyjścia, Cień spróbował ją podnieść, ale tkwiła, jakby stanowiła z nią jedną całość.
– Na pewno znajdą inne wyjście – stwierdził Cień cierpko. – Ale to trochę potrwa. Dobra robota, chłopcze! A teraz chodź, tam nas potrzebują!
Kiedy odchodzili, słyszeli jeszcze, jak rozwścieczeni niewolnicy na próżno walą w kamienną płytę od spodu.
Przy pojazdach trwała walka. Również Armas się ocknął, na przemian strzelał i płakał. Przybiegła też Siska z pistoletem. Gdy jednak dołączyło do nich troje, którzy pilnowali tunelu, los tej bitwy został już przesądzony.
Faron, chowając pistolet do kabury, powiedział:
– Możemy się cieszyć, że to się stało właśnie tu i teraz, bo przynajmniej mamy pewność, że reszcie niewolników, których Chor zabierze ze sobą, można ufać.
– To prawda – przyznał Ram. – Ci, którzy pozostali, zasługują na zaufanie. To ta nieszczęsna Kari spowodowała, że ujawniły się jednocześnie wszystkie złe siły. Ona wszak nie była wcale niewolnicą, tylko przywódczynią. A wszystko przez to, że wdychała trujące opary w tej siedzibie zła.
– Powinniśmy byli pamiętać, że ona nie miała siły i odporności Armasa. Biedna dziewczyna!
Armas, ogarnięty rozpaczą, siedział na krześle. Wytarł teraz nos i powiedział niewyraźnie:
– Musimy przekazać wiadomość Marcowi. On myśli, że jestem w pałacu. Jego grupa musi się dowiedzieć, że jesteśmy… jestem ocalony.
– Och, jak sobie z tym poradzimy? – zafrasował się Faron. – Rzeczywiście, bardzo ważne, żeby się tego dowiedzieli. No cóż, coś chyba wymyślimy. Armasie, wrócisz teraz do domu.
– Nie! – wykrzyknął chłopak poruszony. – Chcę tu zostać i się zemścić! Muszę mieć jakieś zajęcie.
– Ta przeprawa i tak będzie trudna, może się zmienić w prawdziwe piekło – przerwał mu Faron. – A żądni zemsty współtowarzysze to najgorsze, co może nam się przytrafić. W takim stanie łatwo mogą stracić kontrolę nad sobą, a wtedy bardzo utrudniają zadanie pozostałym.
Armas musiał przyznać mu rację. Już raz przecież naraził życie przyjaciół na niebezpieczeństwo, ruszając bez zastanowienia do twierdzy zła.
Wreszcie wszyscy, którzy mieli wraz z J1 wybrać się do domu, wyruszyli w drogę.
Przeliczono niewolników i stwierdzono, że zostało ich już tylko pięciuset pięćdziesięciu. Niektórzy podczas ataku złych bestii zostali ranni, ale nikt nie zginął. Dolg zajął się ich uzdrawianiem.
– Chyba najwyższy czas, abyśmy wkrótce wszyscy opuścili tę krainę – stwierdził Faron zmartwiony. – Zadaliśmy już śmierć tylu istotom, że złym władcom sprawilibyśmy tym wielką radość, gdyby nie fakt, iż to ich popleczników tak źle potraktowaliśmy.
Ponieważ grupa niewolników bardzo się zmniejszyła, Chor umyślił, że ci, którzy nie zmieścili się we wnętrzu Juggernauta – ach, jakże tam się zrobiło ciasno – zajmą miejsce na dachu. Umocowano tam odpowiednią konstrukcję z kołków i lin tak, żeby mieli się czego trzymać. Wszyscy wydawali się zadowoleni z takiego rozwiązania. Ustalono także, że w razie ataku pasażerowie z dachu ukryją się między gąsienicami pojazdu. Podróżujący na zewnątrz mieli się także zmieniać z tymi, którzy jechali w środku.
Wreszcie J1 zaczął się toczyć.
Żegnaj, pomyśleli wszyscy, dla których od tak dawna Juggernaut był domem. J2 nie mógł się z nim równać komfortem, ze względu jednak na swe zupełnie wyjątkowe wyposażenie był o wiele cenniejszy dla tych, którzy zostawali w Górach Czarnych.
Chwila pożegnania była niezmiernie trudna dla wszystkich uczestników ekspedycji. Nikt wszak nie wiedział, kiedy ani czy w ogóle jeszcze się spotkają.
23
W toczącym się pojeździe Heike usiłował przemówić do rozumu kompletnie załamanemu Armasowi. Nie było to łatwe w sytuacji, gdy każdy centymetr kwadratowy wewnątrz J1 był wykorzystany do granic możliwości.
– To nie jej wina, wiesz przecież! To była dobra dziewczyna. A wtedy, w pokoju Tsi, wciąż jeszcze pozostawała sobą.
Młody syn Obcego kiwnął głową.
– Musisz starać się zapomnieć o tych ostatnich strasznych minutach i traktować to jak pierwszą miłość w życiu. Pamiętaj o wszystkich wspaniałych chwilach, które razem przeżyliście, pamiętaj też, że twój ojciec najprawdopodobniej nigdy nie zaakceptowałby jej jako synowej.
– To nie on się miał z nią ożenić, tylko ja! – odparł Armas z gniewnym uporem.
– Wiem, wiem. Ale spotkasz jeszcze inne dziewczęta. Zdaję sobie sprawę, że to w tej chwili marna dla ciebie pociecha. Pamiętam swoją pierwszą miłość, ona mnie nie chciała, ale trudno mi mieć do niej o to pretensje, wyglądałem przecież tak strasznie, kiedy żyłem w świecie na powierzchni Ziemi. Prawdę powiedziawszy, to Sol mnie wtedy pocieszyła, a raczej jej duch, ona żyła wszak dwieście lat wcześniej. Wtedy po raz pierwszy ukazała się żywemu człowiekowi z rodu Ludzi Lodu. Cieszę się, że nie związałem się z tamtą pierwszą. Miała na imię Gunilla, a mnie wydawało się, że już nigdy żadnej nie pokocham. Potem jednak spotkałem Vingę, która stała się towarzyszką mego życia. Większej miłości od tej, która nas połączyła, nie potrafię sobie wyobrazić.
Armas, nieobecny duchem, tylko kiwał głową.
– Ciesz się, że spędziliście razem tak krótki czas, Armasie. Dzięki temu rany nie będą aż tak głębokie, w sumie nie było tego wiele godzin, prawda? Ale uczyniłeś je dla niej bogatymi, myśl sobie o tym i traktuj to wszystko jako słodko-gorzkie wspomnienie. Wiedz, że z czasem właśnie w to się ono zmieni.
Armas w żalu przymknął oczy.
– Musisz, niestety, pogodzić się, że to jeszcze przez długi czas będzie bolało – mówił Heike ze współczuciem. – Ale pamiętaj, że jesteśmy tu, gdybyś nas potrzebował. Zawsze możesz liczyć na swoich przyjaciół.
– Wiem o tym – odparł Armas z wdzięcznością. Wreszcie podniósł wzrok na Heikego. – Myślisz, że należycie ją pochowają?
– Wiem, że Faron wyprawi ją w tę samą drogę co pozostałe postaci z baśni, które po prostu chciały zniknąć. Tam, gdzie czeka ją odpoczynek na zawsze, nirwana, do krainy, gdzie nie ma żadnych wichrów.
– To dobrze – westchnął Armas.
J1 toczył się dalej po pustkowiach Gór Czarnych.
Gdy uprzątnięto już plac boju, wszyscy, którzy pozostali w J2, zebrali się w pokoiku Tsi.
Było ich teraz tak niewielu. Faron, Ram i Indra, Dolg i Cień, Tich, Siska i Tsi oraz Freki. Wśród nich znaleźli się również tacy, których Faron najchętniej wyprawiłby do domu, do bezpiecznego Królestwa Światła, na przykład Indrę, Siskę i Tsi, lecz oni nie mogli wyruszyć. A wszystkich pozostałych bardzo tutaj potrzebował.