– Och, ale… – zdumiał się Ram, który pierwszy dotarł do sznura. – To wcale nie jest lina, to warkocz!
– Taki długi?
– Roszpunka? – pytał Jori z niedowierzaniem.
– To się nie zgadza – zaprzeczył Marco. – W baśni o Roszpunce ona jest dobrą postacią, którą zamyka w wieży zła wiedźma. Czarownica codziennie wspina się do Roszpunki po długich warkoczach, które dziewczyna spuszcza przez okno. Później przejeżdża tamtędy książę i sprawy przybierają zły obrót. Gdyby jakaś zła siła z tej bajki miała być tu reprezentowana, musiałaby nią być czarownica, a ona nie nosiła długich warkoczy.
– Może za karę dostała warkocze Roszpunki? – podsunęła Indra, lecz zdaniem pozostałych był to zbyt wyrafinowany pomysł.
Bez względu na wszystko i tak, gdy dotarli wreszcie do końca „liny”, wspinaczka stała się o niebo łatwiejsza. Indrze przemknęła przez głowę niepokojąca myśclass="underline" Ciekawe, jak zdołamy zejść na dół? Nie był to jednak moment odpowiedni na wątpliwości. Czas teraz, by się radować.
Tylko z czego?
4
Im bardziej zbliżali się do celu, tym straszniej im się robiło na sercach i na duszy.
Z góry dobiegał dźwięk, który naprawdę ich przerażał, jakieś dziwaczne, głuche, szeleszczące zawodzenie wiatru. Owszem, rzeczywiście znajdowali się teraz wysoko w górach, lecz nigdy wcześniej nie słyszeli podobnych odgłosów.
Wreszcie dotarli do celu.
Armas rozejrzał się wkoło nieprzytomnym wzrokiem, nie podejrzewając nawet, że oto wkracza w zupełnie nowy etap życia.
Sol i Shira pojawiły się na górze wraz z wilkami, a potem wszyscy przez rzadką kratę przedostali się do wielkiej sali, ciągnącej się pod całą górą. Panowało tu dokuczliwe zimno, powodowane silnym przeciągiem, z drugiej strony bowiem pomieszczenie też było otwarte. Zaczęli się trząść, szczególnie gdy niemiłosierne, lodowate porywy wiatru z wyciem atakowały salę.
Pierwsza myśl Armasa: „Dlaczego oni nie uciekną tą samą drogą, którą my tu weszliśmy?”, zaraz poszła w zapomnienie. Gdy oczy zaczęły się z wolna przyzwyczajać do wietrznego mroku, spostrzegł długie szeregi nieszczęśników na kamiennych siedziskach, przykutych łańcuchami do ścian tego strasznego pustego pomieszczenia. Tkwili oddaleni od siebie, zaś łańcuchy, które pozwalały zaledwie na minimalne poruszanie rękami i nogami, wydawały się niezmiernie mocne.
I cóż za stworzenia się tu znajdowały! W tym miejscu zdawało się oczywiste, że niemal każda baśń świata ma swoją ciemną stronę. Armas nigdy nie widział tak bardzo zróżnicowanego, tak niesamowitego zgromadzenia, nawet w Królestwie Światła, w którym wszak znalazło schronienie wiele rozmaitych istot.
Huczący poryw wiatru przemknął przez halę, rozwiewając włosy nieszczęsnym istotom. Och, nie, pomyślał Armas zdruzgotany, tak nie można żyć! Nic dziwnego, że skarżą się, niekiedy tak przeraźliwie zawodząc!
Czytał sporo mitów i baśni, teraz miał więc wrażenie, że rozpoznaje wiele obecnych tu postaci. To musi być zła królowa z baśni o Śnieżce, pomyślał, patrząc na niezwykle urodziwą, lecz zimną kobietę, w której pobliżu się znalazł. A te dwa makabryczne potwory to najwyraźniej Grendel i jego matka z poematu o Beowulfie. A to… Czarownica siedząca w moździerzu i wywijająca tłuczkiem, żeby dzięki niemu przesunąć się odrobinę, co jednak było niemożliwe z uwagi na kajdany, to Baba-Jaga z rosyjskich baśni ludowych. A to jej męski odpowiednik, Kościej, tam zaś…
Przerwał zgadywanie. Do tej pory cała znieruchomiała gromada w grobowym milczeniu obserwowała tylko nowo przybyłych. Wreszcie jednak jakaś młoda kobieta w staroświeckim ludowym stroju, norweskim, gotów był to przysiąc, przywołała do siebie Farona i odezwała się:
– To ja spotkałam jedną z was, bardzo młodą dziewczynę, która, jak widzę, dotrzymała obietnicy. Nie ma jej z wami?
Zauważyli krwawiące rany na jej ciele i ślady pobicia, zrozumieli, co musiało się wydarzyć. Cierpieli wraz z nią.
– Sassa? Nie, nie ma jej z nami, musiała odpocząć – odparł Faron z szacunkiem. – Ale duchy i nasze wilki na pewno cię poznają.
Rzeczywiście, duchy, które uczestniczyły w uwolnieniu Sassy ze Złej Góry, poznały dziewczynę.
– Zrozumieliśmy, że jesteś Córką Żony z baśni norweskiej? – spytał Faron.
– Owszem, to prawda. A tam jest nasz przywódca, Minotaur.
Wśród postaci siedzących pod ścianą poniósł się szum, brzmiał niczym echo niepamiętnych czasów, niczym westchnienie z grobu, który nigdy nie został wykopany, uznał Armas.
Podeszli do Minotaura.
– Ojej! – westchnął głośno Armas. – Szkoda, że nie ma tu z nami Madragów!
– Prawda? – przyznał Faron i z szacunkiem pozdrowił olbrzymiego stwora, mężczyznę o ciężkiej głowie byka.
Zamienili parę słów na temat Madragów, aż wreszcie Minotaur w jakimś niezwykle starym języku, który już sam w sobie brzmiał jak baśń, oświadczył, że chętnie ich pozna.
Czy mądre jest to, co teraz robimy? niepokoił się Armas. Wszystkie te istoty były kiedyś złe. I przecież nic się nie zmieniło w tych legendach i baśniach, które jeszcze żyją i w świecie na powierzchni Ziemi, i u nas, w Królestwie Światła. Co się stanie, jeśli je wypuścimy? Czy rzucą się na nas?
Kiedy wilki sunęły przez salę, w szumie głosów dało się wychwycić zdumienie. Wszyscy zadawali sobie pytanie, dlaczego powróciły. Padło wiele pytań i odpowiedzi, a wszystko to trwało.
Wreszcie poproszono gości o zajęcie miejsc pod ścianami, choć nie było już wolnych kamiennych krzeseł. Sala na szczęście miała dobrą akustykę i w jednym końcu słychać było to, co mówiło się w drugim. Jedynie wtedy gdy wicher hałasował, trzeba było na chwilę przerywać rozmowę.
Faron zapytał, czy są tu bezpieczni i nikt ich nie zaskoczy. Uzyskał twierdzącą odpowiedź.
– Zainteresowali się nami po raz pierwszy od chwili zniknięcia wilków dopiero teraz, gdy zostałam wezwana do potężnych władców – powiedziała Córka Żony z goryczą i poprosiła Armasa, by usiadł obok niej. Chłopak usłuchał z pewnym wahaniem, wolał bowiem siedzieć między przyjaciółmi. Ponieważ jednak oni rozproszyli się wśród baśniowych postaci, uznał, że powinien postąpić tak samo.
– Mamy tylko kilka krótkich pytań, potem wszyscy przystępujemy do działania – oświadczył Faron.
– Krótkie pytania często wymagają długich odpowiedzi – odparł Minotaur dobrodusznie. Ci dwaj jako przywódcy zajmowali miejsca obok siebie.
Oni jeszcze nie odkryli Marca, uświadomił sobie Armas.
– Racja – przyznał Faron. – No cóż, nasze pierwsze pytanie jest następujące: Wiemy już, że to wy wydajecie z siebie te rozpaczliwe krzyki, tę żałosną skargę, która dociera aż do nas w Królestwie Światła. Wilki udzieliły nam częściowego wyjaśnienia, mówiły, że zostaliście zamknięci tutaj, w tej strasznej pustej sali, na, jak się mogło wydawać, całą wieczność. Dodały jednak, że nie jest to pełne wyjaśnienie. „Żałosne wołanie nie byłoby wówczas tak rozdzierające”, chyba właśnie tak powiedziały. Wytłumaczcie nam więc całą rzecz do końca.
– Czyżbyście jeszcze tego nie zrozumieli? Nie potraficie wczuć się w naszą sytuację?
Faron nie odpowiadał, czekał.
Minotaur rzekł ze smutkiem w głosie:
– Czyżbyście nie rozumieli, że jesteśmy wytworami ludzkiej wyobraźni?
– Owszem, i dzięki temu właśnie żyjecie.
– Masz słuszność. Ale my przecież nie prosiliśmy o to, by stać się zaprzeczeniem wszelkiego dobra! Jesteśmy zwyczajnymi, dobrodusznymi stworzeniami, które na wieki zostały skazane przez ludzi na to, by być złymi. Naszych protestów nikt nie słucha, już małe dzieci uczy się, by nas nienawidziły, by się nas bały. My tego nie pragnęliśmy, zmuszono nas do tego! Zrodziliśmy się w umysłach ludzi, ożywieni przez bajarzy, pozbawieni możliwości dokonania wyboru i jakiejkolwiek obrony. Czyż nie jest to dostateczny powód, by się skarżyć?