— Zauważyłam. — Łowca-Zabójca, syndycki okręt wojenny nieco mniejszy od niszczyciela, krążył po orbicie jednej z wewnętrznych planet. Gdyby nawet znajdował się znacznie bliżej niż sześć godzin świetlnych, i tak nie stanowiłby żadnego zagrożenia dla całej floty Sojuszu. — Ciekawe, czy przebywa tutaj z rozkazu rządu Światów Syndykatu czy jego załoga przysięgła wierność władzom Atalii.
— Tym niech się martwią nasi emisariusze — mruknął Geary.
— Świetny pomysł! Może powinniśmy wysadzić tutaj jednego z nich? — Desjani rzuciła okiem na pusty fotel obserwatora. — Chyba powinnam być im wdzięczna za to, że nie kręcą się nam nieustannie po mostku. Ten generał uwielbia łazić po okręcie i przypochlebiać się załodze…
— Próbuje się zachowywać jak rasowy polityk.
— …ale nie widziałam do tej pory jego koleżanki.
Geary skinął głową. To kolejna zmiana w zachowaniu Rione, którą zauważył.
— Zawsze była bardzo ostrożna i długo kalkulowała, zanim zaczynała działać. Teraz pewnie siedzi w swojej kajucie.
— Ja nie narzekam — zastrzegła się od razu Tania. — Mam nadzieję, że nie martwisz się o nią.
— Przywiozła nam nowe rozkazy, ale jak słusznie zauważyłaś, nadal nie wiemy, co jej rozkazano. — Pochylił się mocniej, ściskając dłonie na wspomnienie niedawnej rozmowy z Rione. — Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy po jej przylocie, odniosłem wrażenie, że próbuje wysondować, jak bardzo może się wychylić, zanim spadnie z klifu. Była tak zdeterminowana, że momentami odnosiłem wrażenie, iż skoczy tylko po to, by sprawdzić, jak to jest, gdy się spada w przepaść.
— Wiele bym dała — mruknęła Desjani — żeby skoczyła. Ale jeśli ma od rządu rozkazy, o których nie wiemy…
— Może to one spowodowały w niej tak wielką odmianę?
— Może ona coś wie? — podpowiedziała Tania. — Nie powinieneś jej ufać. Mam nadzieję, że teraz to w końcu zrozumiałeś. Ta kobieta ma w swojej szafie z tysiąc szkieletów. Może też chodzić o coś, co ma zrobić. Aczkolwiek jakoś nie mieści mi się w głowie, by kogoś takiego jak ona gryzło sumienie.
Geary machnął ręką z irytacji.
— Jeśli chodzi o jej osobiste sprawy, to może być dla niej przykre, ale nas nie dotyczy. Ale jest emisariuszem Rady.
— A czy ten generał… jak mu tam?
— Charban.
— Tak, Charban. Może on coś będzie wiedział, jeśli problem tkwi w którymś z rozkazów dla emisariuszy? — Desjani zamilkła, jej twarz momentalnie zastygła w kamienną maskę. — Chyba że to ktoś, kogo się pozbyto. Nieszkodliwy facet stanowiący przykrywkę dla niej. W końcu jest w stanie spoczynku. Kogoś takiego można bez problemu wykorzystać.
Zbyt wiele pytań i jak zwykle zresztą, żadnych odpowiedzi.
Mimo że Atalia była łatwo dostępna z Varandala, nie oferowała zbyt wielu możliwości dalszej podróży i może dlatego nie została zniszczona w takim stopniu jak wiele innych syndyckich systemów. Można było skoczyć z niej na Padronisa, którego gwiazda, biały karzeł, nie znajdowała się zbyt długo w kręgu zainteresowań człowieka — jedyną stację orbitalną Światów Syndykatu w tym systemie opuszczono już wiele dziesięcioleci temu. Drugim wyborem mogła być Kalixa — niegdyś najlepsza z nielicznych opcji — bogaty system z ogromną populacją i syndyckimi wrotami hipernetowymi. Niestety, kolaps tych ostatnich doprowadził do zagłady żyjących tam ludzi. Wszystko wskazywało na to, że za kataklizm odpowiadała obca rasa, ta sama, którą flota Geary’ego miała teraz badać. Dzisiaj jedynymi śladami kolonizacji były ruiny na wypalonej planecie, która jeszcze niedawno była nadającym się do zamieszkania globem.
Z Kalixy można było wykonać skok na Indrasa, do systemu, w którym nadal powinny się znajdować nietknięte syndyckie wrota hipernetowe. Sojusz skorzystał z nich jakiś czas temu, gdy jego flota wyruszała na ostateczną rozprawę z władzami Systemu Centralnego.
Geary stanął przed stołem w sali odpraw, po raz kolejny wodząc wzrokiem po twarzach dowódców zebranych wokół niego. Tym razem flota leciała w znacznie ciaśniejszym szyku, więc tylko kapitanowie najdalej rozstawionych jednostek będą reagowali z odczuwalnym opóźnieniem. Admirał wskazał na holograficzną mapę przestrzeni.
— Przelecimy po raz kolejny przez Kalixę — oświadczył.
Większość zebranych, sądząc po minach, wyrażała niechęć, a nawet lęk przed ponownym odwiedzeniem systemu, którego martwa pustka podkreślała dramat milionów istnień, jakie zginęły w niedawnym kataklizmie. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że najkrótsza droga do celu wiedzie właśnie przez Kalixę.
— Potem wrócimy na Indrasa — kontynuował Geary. — Mój plan zakładał początkowo, że stamtąd, korzystając z syndyckiego hipernetu, udamy się prosto na Midway, starając się skrócić trasę przelotu do minimum. Niestety rozkazy wymagają, abyśmy udali się najpierw na Dunai, co zmusza nas do lotu hipernetem na Hasadana, potem do skoku na Dunai i kolejnego, znowu na Hasadana, skąd będziemy mogli w końcu udać się na Midway. — Opisanie tej części zadania prostymi słowami podkreślało tylko, niepotrzebne jego zdaniem, komplikacje. — Na Dunai znajduje się obóz pracy, gdzie przetrzymywanych jest wciąż około sześciuset jeńców wojennych. Mamy ich stamtąd zabrać.
— W drodze do przestrzeni Obcych? — zdziwił się kapitan Vitali. — No tak, gdybyśmy zabrali ich w drodze powrotnej, siedzieliby w niewoli kilka miesięcy dłużej.
— Właśnie — przyznał Geary. Gdyby uwaga Vitaliego nie była tak prawdziwa, mogłaby go mocno zirytować. Sam jednak doszedł do podobnych wniosków, tyle że po długich przemyśleniach. Było to bardzo wygodne i wiarygodne wytłumaczenie, zwłaszcza na potrzeby tych oficerów, którzy nadal wierzyli, że to nie on słucha rządu, tylko rząd jego. Ale żeby ktoś taki jak Vitali zrobił to samo dosłownie w kilka sekund? — Jeśli będziemy mieli wolne miejsca na pokładach, zabierzemy w drodze powrotnej innych jeńców, o ile uda nam się takich znaleźć. — Tego mu nie nakazano, ale też nie zabroniono w wydanych rozkazach. — Nie spodziewam się żadnych problemów podczas akcji na Dunai.
Tulev zacisnął na moment wargi, zanim przemówił.
— Jeśli Syndycy nie zamierzają dotrzymać ustaleń traktatu, ich zachowanie na Dunai będzie znakomitym probierzem nastrojów.
— Czy traktat pozwala nam na pojawianie się bez pozwolenia, gdzie tylko zechcemy? — zapytał któryś z dowódców ciężkich krążowników. Widząc miny otaczających go kolegów, dodał pospiesznie: — Nie przejmuję się oczywiście ich reakcjami.
— Tak, traktat dopuszcza swobodę przelatywania floty przez ich systemy — odparł Geary. — Gdy negocjowaliśmy warunki z nowymi władzami, DON-owie rozpaczliwie pragnęli namówić nas na obronę Midway przed inwazją Obcych, więc zgodzili się bez oporów na zapis zezwalający nam na swobodę ruchów po swoich terytoriach. Jestem pewien, że ich zamiarem było udzielenie jednorazowej zgody na taką akcję, lecz nasi negocjatorzy zadbali o odpowiednią formę zapisu i dzięki temu nadal mamy otwartą drogę.
— Czasami nawet politycy przydają się do czegoś — mruknął teatralnie Duellos.
— Oni chyba rzeczywiście czują co jakiś czas potrzebę zrobienia czegoś dobrego — poparł go Badaya.
— Jedyny kruczek tego zapisu polega na tym — kontynuował Geary — że mamy pełną swobodę poruszania się w tych sektorach tylko wtedy, gdy udajemy się bądź wracamy z systemu Midway. Co robimy mimo zboczenia na moment w kierunku Dunai. Wspominam o tym, ponieważ nasze przyszłe misje również będą wymagać wizyt na Midway. Nie dlatego, że chcemy tam lecieć, ale dla spełnienia formalnych wymogów traktatu pokojowego.