Выбрать главу
* * *

Odległość pomiędzy punktami skoku na Varandala i Kalixę wynosiła około czterech godzin świetlnych, co przy aktualnych prędkościach osiąganych przez flotę oznaczało co najmniej czterdzieści godzin lotu tranzytowego. W tym czasie zamieszkana planeta systemu znajdowała się po drugiej stronie gwiazdy centralnej, więc tutejsze władze mogły się dowiedzieć o przybyciu floty Sojuszu dopiero za jakieś pięć godzin. Mimo to Geary od razu wysłał im kurtuazyjny przekaz, w którym wyjaśnił, że jego okręty są tutaj tylko przelotem w drodze do właściwego celu. Przy takim opóźnieniu nie spodziewał się zbyt szybkiej odpowiedzi.

Ale gdy nadeszła, słuchał z narastającym zakłopotaniem przekrzykujących się wzajemnie nowych władców tego systemu, którzy na wyścigi przesyłali pozdrowienia dla floty w ogólności i wielkiego admirała w szczególności. Widać było na pierwszy rzut oka, że nie tylko panicznie się go boją, ale jednocześnie potrzebują jego floty do ochrony przed dawnymi mocodawcami z Systemu Centralnego. Ich słabo ukrywane błagania o pomoc zasmuciły go mocno. Nie jestem panem tej floty, myślał. Władza nad nią należy do mojego rządu. Czy oni nie zdają sobie z tego sprawy? Nie mogę zrobić tego, o co mnie proszą. Sojusz zostawił tutaj jednostkę kurierską, a on, mimo że nie był w stanie niczego obronić, stanowił wyraźny symbol, że Rada ma zamiar wspierać władze tego systemu. A w każdym razie że chce być na bieżąco informowana o tym, co się tutaj dzieje. Może to i niewiele ale zawsze coś.

Po kilku godzinach zwlekania z odpowiedzią zdecydował się w końcu na wysłanie kolejnej wiadomości, w której wyjaśnił tutejszym przywódcom, że jego flota udaje się w odległe miejsce z konkretnym zadaniem, ale z pewnością przekaże wszystkie prośby o pomoc Radzie Sojuszu. Następnym razem, postanowił, wyślę naszych emisariuszy, żeby pogadali sobie z Syndykami, a raczej z byłymi Syndykami.

Do końca podróży przez ten system nie wydarzyło się nic wartego odnotowania, oczywiście z wyjątkiem odpowiedzi, w której tutejszy rząd życzył mu powodzenia i szybkiego powrotu. Skok na Kalixę przyniósł mu kolejne powody do zmartwień. Tym razem obawiał się widoku zdewastowanego systemu gwiezdnego. Zastanawiał się też, czy za drugim razem będzie on mniej przygnębiający.

Nie był.

Już samo wyjście z nadprzestrzeni wydało mu się o wiele gwałtowniejsze niż zwykle, jakby implozja wrót hipernetowych uszkodziła nawet nienamacalną strukturę przestrzeni. Już kilka chwil obserwacji pozwoliło na stwierdzenie, że tutejsza gwiazda nadal jest rozedrgana. Burze szalejące w bardzo rzadkiej atmosferze zamieszkanej do niedawna planety zdążyły już ucichnąć, ale to uspokojenie żywiołów sprawiało, że teraz mogli dokładniej zobaczyć jej pozbawioną życia i wody powierzchnię. — Ludzie zgromadzeni na mostku „Nieulękłego” odmawiali ciche modlitwy, przyglądając się skali zniszczeń. Geary podejrzewał, że podobne obrazy można teraz zobaczyć na każdym z jego okrętów.

Nakazał podnieść prędkość przelotową przez Kalixę do .2 świetlnej, aby skrócić o połowę okres przebywania w tym systemie. Wiedział, że to będzie kosztowało go sporo ogniw paliwowych, ale uznał, że warto zapłacić tę cenę za utrzymanie wyższego morale załóg.

Nie mieli żadnych problemów podczas ostatniego przelotu przez Indrasa i o ile nadal znajdują się tam wrota hipernetowe, nie powinni długo zabawić w tym systemie.

— Nie sądzisz, że powinniśmy wypróbować tutaj jedną z kopii syndyckiego klucza? — Oryginał przywieziony na pokładzie „Nieulękłego” został skopiowany z wielkim trudem, do dnia wylotu floty udało się wyprodukować zaledwie kilka nowych egzemplarzy tego urządzenia. Jeden z nich zainstalowano na „Gniewie”, drugi na „Lewiatanie”.

Desjani wzruszyła ramionami.

— Jeśli chcesz. Kopie powinny działać bez zarzutu. Niemniej odradzałabym taki ruch.

— Dlaczego?

— Syndycy mogą wyliczyć, która jednostka użyła klucza na ich wrotach. Wiedzą już, że mamy jeden na „Nieulękłym”. Utrzymanie ich w niewiedzy co do tego, że inne jednostki naszej floty także nim dysponują, może nam się opłacić w przyszłości.

Pokiwał głową, przyznając jej rację. Formalnie zawarli pokój, ale zanim zaufają niedawnemu wrogowi, upłynie jeszcze wiele czasu.

* * *

Indras i Hasadan były kiedyś celami wojskowymi, systemami, które należało atakować. Dzisiaj stanowiły jedynie kolejne punkty orientacyjne na trasie podróży, zamieszkane przez niedawnych wrogów, którzy mogli tylko biernie przyglądać się przelotowi okrętów Sojuszu.

Lot hipernetowy z Indrasa na Hasadana okazał się bardzo… nudny. Przynajmniej zdaniem Geary’ego. Przestrzeń międzyskokowa wydawała mu się realnym miejscem, aczkolwiek niczego w niej nie było, może prócz tych zagadkowych światełek, które pozwalały myśleć o szarej pustce jak o innym wymiarze zamieszkiwanym przez nieznane i niemożliwe do zrozumienia byty. Było to miejsce, do którego człowiek na pewno nie należał i dlatego czuł się coraz gorzej w miarę trwania skoku.

Kiedy jednak okręt rozpoczynał podróż hipernetem, wszystko znikało. Człowiek miał wrażenie, że wpada w nicość. Teoria, którą z takimi oporami próbowała kiedyś wyjaśnić kapitan Cresida, teraz wydawała się Geary’emu bardzo prawdziwa. Najlepsze wytłumaczenie, jakie mamy dla podróży hipernetem, jest takie, że jednostka przebywająca w tranzycie jest przekształcana w falę prawdopodobieństwa, która nie zajmuje żadnego miejsca w realnej przestrzeni. Naprawdę nigdzie ich nie było.

Nikomu nie polecałby przebywania w takim stanie, mimo że dzięki temu można było się przenosić z niewyobrażalnymi prędkościami, o wiele większymi nawet niż podczas skoków.

— Ciekawe, w jaki sposób Obcy znoszą skoki w nadprzestrzeń… — zastanawiał się na głos Geary. — Albo czy lot w hipernecie wydaje im się podróżą przez niebyt?

Desjani, idąca obok niego korytarzem „Nieulękłego”, zmarszczyła brwi.

— Dobre pytanie. Jak można się czuć w nicości? Może powinieneś zapytać o to naszych ekspertów, oni z pewnością rozgryzą tę sprawę.

Na całe szczęście po wyłonieniu się z wrót na Hasadanie flota miała przed sobą już tylko bardzo krótki skok do pierwszego celu podróży.

Dunai był bogatym systemem z ludzkiej perspektywy ale nic go nie wyróżniało z masy podobnych miejsc i chyba dlatego nie otrzymał jeszcze własnych wrót hipernetowych. Miał trzy planety wewnętrzne, z których środkowa krążyła po orbicie oddalonej od gwiazdy o dziewięć minut świetlnych, czyli tam, gdzie powinny znajdować się globy z idealnymi warunkami do zasiedlenia przez człowieka. Dużo dalej orbitowały trzy gazowe olbrzymy, a na obrzeżach układu dwie kolejne skute wiecznym lodem miniplanetki, które dodatkowo krążyły wokół siebie, w odległości ponad czterech i pół godziny świetlnej od gwiazdy centralnej.

Zamieszkany glob wyglądał dostatnio, w systemie znajdowało się nadal dużo surowców, między planetami i instalacjami orbitalnymi krążyło sporo jednostek przestrzennych przewożących rzadkie pierwiastki, wyprodukowane dobra, żywność i pasażerów. Populację zamieszkującą ten system można było zapewne liczyć w setkach milionów. Dobry system z perspektywy człowieka, ale nie wyróżniający się niczym szczególnym.

— Z daleka wygląda całkiem nieźle — stwierdziła Desjani, gdy sensory floty dokonały analiz powierzchni drugiej planety. — Syndycy zazwyczaj trzymali jeńców na bardziej niegościnnych planetach.

— Może to my odnieśliśmy takie wrażenie — stwierdził Geary zapatrzony we własne wyświetlacze. Rozmaitość stref klimatycznych, przyjazne temperatury, mnóstwo wody, skład atmosfery bliski ludzkim standardom, wiele dobrze prosperujących miejscowości, w tym dużych miast otoczonych rozległymi rejonami nietkniętej natury. — Pięknie tu.