— Tak jest. — Moment później porucznik wydarła się na komandosów. — Orvis! Rendillon, nie dotykać mi tych cholernych przycisków!
Geary zamknął okno, mając poczucie winy, że skupia się na jednym wycinku operacji, mimo że na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za całą flotę.
— Dlaczego wszyscy marynarze i komandosi czują tak wielką potrzebę naciskania każdego klawisza, który zobaczą?
— Nie zastanawiało cię kiedyś, co tacy ludzie robili, zanim wymyślono klawisze? — odpowiedziała pytaniem Desjani. — Wtedy także musiały istnieć czynności, których im zakazywano.
— Nadal nie napotykamy oporu — meldowała Carabali. — Strażnicy ukryli się w swoich barakach i poddali bez walki chłopakom, którzy wyważyli drzwi.
Przynajmniej ta część operacji przebiegała bez zakłóceń.
— Jakieś problemy?
— Na razie nie, sir. Zabezpieczyliśmy do tej pory siedemdziesiąt pięć procent obozu. Przewidywany czas zakończenia tego etapu misji: pięć minut.
— Dziękuję. — Na razie sytuacja rozwijała się nadspodziewanie dobrze i mimo usiłowań nie potrafił znaleźć w planie dziur, które mogłyby zniweczyć działania jego ludzi. Próbował się odprężyć, ale nadal nie przestał przełączać kanałów łączności. Przyglądał się nieskoordynowanym zwrotom wykonywanym przez okręty, które miały zapobiec ewentualnemu ostrzałowi z powierzchni planety. Obserwował mapę obozu i zajmujące coraz większą powierzchnię zielone „łaty” oznaczające kontrolowane przez komandosów terytorium. Gdy nie było już ani kawałka bieli, musiał odczekać jeszcze chwilę potrzebną saperom na sprawdzenie wszystkich urządzeń pod kątem zaminowania i ukrytych pułapek. Dopiero gdy nadejdzie meldunek o całkowitym sprawdzeniu obozu, będzie można otworzyć cele i wyprowadzić oswobadzanych jeńców na dziedziniec, gdzie czekały już pierwsze wahadłowce.
Obok stanowiska Geary’ego pojawiło się nowe okno.
— Sprawdziliśmy dane przetrzymywanych tutaj jeńców, admirale — zameldował porucznik Iger. — Wygląda na to, że trafiliśmy do obozu dla VIP-ów.
— Słucham?
— Dla ważnych osobistości. Każdy, kogo sprawdziłem, okazał się admirałem albo generałem. Nawet niżsi stopniem oficerowie, a rozumiem przez to ludzi w stopniu kapitana floty albo pułkownika wojsk planetarnych, to wyłącznie wielokrotnie odznaczani i szeroko znani bohaterowie Sojuszu. Teraz już wiemy, gdzie podziali się wszyscy nasi wyżsi oficerowie i dlaczego w dotychczas wyzwalanych obozach znajdowaliśmy co najwyżej kapitanów i pułkowników. Trafiliśmy do tej pory tylko na kilku cywilów, ale oni także należą do elit politycznych Sojuszu. Z tego, co wiem, zostali uprowadzeni w czasie syndyckich rajdów na przygraniczne systemy gwiezdne. Nie ma tu ani jednego szeregowca albo podoficera.
— Wielokrotnie odznaczani i szeroko znani — powtórzył Geary. Coś mu mówiło, że te słowa mogą mieć kolosalne znaczenie.
— Tak, sir. To ludzie pokroju… kapitana Falco.
Kapitan Falco. Człowiek, który doprowadził do buntu części floty przeciw Geary’emu i utraty wielu dobrych okrętów. A ten obóz był pełen równie ambitnych ludzi.
— Dziękuję, poruczniku.
— Czy chce pan jeszcze coś wiedzieć, sir?
— Nie. Dziękuję. — Musiał przemyśleć tę sprawę. Czy ci ludzie są wciąż ważni dla Sojuszu? Jeśli trafią w bagno, z którym Geary miał niedawno do czynienia, mogą okazać się cierniem w tyłku każdego członka Rady. — Chwileczkę, poruczniku. Proszę sprawdzić ich kartoteki. Z czasów przed schwytaniem przez Syndyków. Chciałbym wiedzieć, czy któryś z jeńców posiadał szczególną wiedzę, umiejętności albo koneksje polityczne mogące być argumentem za tym, by jak najszybciej sprowadzić go do przestrzeni Sojuszu. — Ujmując problem w taki sposób, starał się nie dawać do zrozumienia, że szuka prawdziwego powodu, dla którego Rada wysłała go na Dunai.
— Tak jest.
— Co powiedział? — zapytała Desjani, gdy Geary się rozłączył. Zaniepokojenie w jej głosie sugerowało, że nie miał zbyt ciekawej miny podczas niedawnej rozmowy.
— Później ci powiem. — Teraz musiał zająć się czymś innym. Lepiej będzie sprowadzić sobie tych wszystkich VIP-ów na „Nieulękłego” czy raczej zamknąć ich na jakiejś podrzędnej jednostce, z której nie będą mogli mu przeszkadzać? Jeśli zgromadzę ich w jednym miejscu, łatwiej mi będzie rozdzielać ich później na różne jednostki, gdyby zaszła taka potrzeba. Szybko połączył się z Carabali.
— Zmiana planów, generale. Przewieźcie wszystkich uwolnionych jeńców na „Mistrala” i „Tajfuna”. Transportowce szturmowe są lepiej przystosowane do przeprowadzania badań medycznych.
Dowódca sił desantowych patrzyła na niego przez chwilę, potem skinęła głową.
— Tak jest. Skieruję wszystkie wylatujące wahadłowce na „Mistrala” i „Tajfuna”. Czy dowódcy tych jednostek zostali już powiadomieni o zmianie planów?
Zachowała się bardzo dyplomatycznie, jak na komandosa rzecz jasna.
— Powiadomię ich o wszystkim, jak tylko skończymy rozmawiać.
— Dobrze, admirale. Pragnę jednak zameldować, że pierwszy wahadłowiec wystartował już i kieruje się na „Nieulękłego”. Czy mam go też odwołać, wskazując nowy cel podróży?
Szlag. Zmiana trasy lotu tego promu wzbudzi wiele podejrzeń.
— Nie, przyjmiemy ich na pokład. — Obrócił się do Desjani. — „Nieulękły” przyjmie tylko jeden wahadłowiec z jeńcami. Pozostałe polecą na „Tajfuna” i „Mistrala”.
Spojrzała na niego z zaniepokojeniem.
— W porządku. Wprawdzie zamierzaliśmy ich rozmieścić na większej liczbie jednostek, ale to twoja flota. Czy dowódcy transportowców wiedzą już…
— Zaraz się z nimi połączę!
— Przepraszam — wymamrotała Desjani, zniżając głos, by tylko on ją słyszał, a potem dodała znacznie głośniej: — Poruczniku Mori, przyjmiemy tylko jeden wahadłowiec. Proszę powiadomić o tym drużyny medyczne.
Geary poinformował o zmianie planów obu dowódców, skręcając się przy okazji ze złości, jako że wiedział, ile problemów przysporzył im, zlecając w ostatniej chwili przyjęcie masy jeńców. Potem spojrzał na siedzącą z kamienną twarzą Tanię.
— Wybacz. Musiałem to zrobić, ponieważ mamy do czynienia z samymi ważniakami.
— O kim mówisz?
— O jeńcach.
— Wszyscy są ważniakami?
— Prawie wszyscy.
Po chwili Desjani zadała mu kolejne pytanie.
— Wojskowymi?
— Tak. To ludzie pokroju Falco.
— A niech to szlag.
— To samo pomyślałem.
Komandosi, nie napotykając na powierzchni planety żadnego oporu, szybko uporali się z zadaniem.
— Na terenie obozu przebywało niespełna trzystu jeńców — zameldowała Carabali. — Większość cel była pusta. Przejęliśmy już wszystkich. Ostatnie wahadłowce za moment wystartują. Zaczynam także ewakuację swoich ludzi. Za piętnaście minut na powierzchni drugiej nie będzie ani jednego przedstawiciela Sojuszu.
— Doskonale.
Wszystko szło jak po maśle, mimo że nadal spodziewał się wystąpienia komplikacji, które popsują całą zabawę. Ale gdy ostatni komandosi wbiegli na pokłady maszyn, a te wzbiły się w powietrze, podnosząc w locie rampy, na ziemi pozostali wyłącznie rozbrojeni syndyccy strażnicy, którzy nie bardzo wiedzieli, co z sobą począć.
— Wahadłowiec kończy podejście — zameldował wachtowy z manewrowego. — Przewidywany czas dotarcia do celu: pięć minut.