— Moim zdaniem Iceni jest o wiele bystrzejsza od swojego kolegi po fachu. I wie już, że wszelkie blefowanie może się dla niej skończyć tragicznie, woli więc nie zadzierać z nami. Tego jednego na pewno nie zrobi. — Rione przyjrzała się badawczo Geary’emu. — Ale jak zapewne zauważyliście, nie powiedziała też, czy zamelduje władzom centralnym Światów Syndykatu o naszym ponownym pojawieniu się w jej systemie.
— Raczej temu, co z tego rządu zostało. — Geary zachmurzył się, jego oczy samoistnie powędrowały na pobliski wyświetlacz. — Zastanawialiśmy się niedawno, dlaczego przy wrotach hipernetowych stoi frachtowiec zamiast ŁZy. Uważamy, że tutejsze władze przestały wysyłać okręty wojenne z misjami kurierskimi, ponieważ nie wracały one z Systemu Centralnego.
— To jedno z możliwych rozwiązań, ale sugerowałabym także rozważenie myśli, że Iceni celowo rozluźnia stosunki w dawnymi władzami Światów Syndykatu, ponieważ zamierza w niedalekiej przyszłości ogłosić niezależność swojego systemu.
— Wielu innych DON-ów uczyniło to samo. Zakładając, że jej się to uda, jaki to będzie miało wpływ na naszą sytuację?
Charban zrobił zbolałą miną.
— Zawarliśmy traktat pokojowy ze Światami Syndykatu. Iceni może uznać, że jej rząd nie ma nic wspólnego z dawnym reżimem, i zażąda nowych negocjacji.
Rione pokręciła głową, jakby czytała w myślach Geary’ego.
— Nie możemy traktować władz tego systemu gwiezdnego w taki sam sposób jak DON-a z Dunai. Musimy tutaj przylatywać, gdy zajdzie taka konieczność, będziemy także potrzebowali mocnych systemów z bardzo stabilnymi władzami na granicy z terytoriami Obcych. Moim zdaniem Iceni powinna pozostać u steru władzy.
— Jest syndyckim DON-em — przypomniał jej Geary.
— Ale pozostała z własnej woli na planecie, gdy otrzymała ultimatum Obcych. Nie odleciała najszybszą jednostką floty, zabierając wszystko, co miało jakąkolwiek wartość — odparła Rione. — Wygląda na to, że jest nie tylko odważna, ale i ma poczucie odpowiedzialności za ludzi, którym przewodzi.
— Syndycki DON? — mruknęła z niedowierzaniem Desjani.
— Syndyccy DON-owie różnią się od siebie — kontynuowała Rione, patrząc na Geary’ego — podobnie jak politycy Sojuszu i oficerowie floty. Należy ich oceniać przez pryzmat cech, zalet i wad.
— Iceni nie chce, byśmy lecieli na terytoria Obcych — oznajmił Geary — a ja nie zamierzam jej okłamywać w kwestii naszych planów, zwłaszcza że sama widzi, iż udajemy się do punktu skoku na Pele.
— W takim razie proszę nie kłamać — poradziła mu Rione, zniżając głos. — Black Jack Geary nie skłamałby za żadne skarby.
Desjani zmierzyła ją ostrym spojrzeniem, ale nie mogła zaprzeczyć prawdziwości tych słów. Z tego też powodu Geary powiedział całą prawdę, gdy odpowiadał na wiadomość od Iceni.
— Stąd polecimy do systemu Pele, następnie mamy zamiar dostać się w głąb terytoriów zajmowanych przez Obcych, aby lepiej poznać ich rasę i zawrzeć, jeśli tylko będzie to możliwe, porozumienia pokojowe.
Odpowiedź od niej nadeszła dopiero następnego dnia, odebrał ją jednak w swojej kajucie, ponieważ była opatrzona klauzulą „poufne”. W tym momencie czas transmisji uległ skróceniu do czterech godzin w jedną stronę, co w najmniejszym stopniu nie uprościło wymiany zdań. Wyraz twarzy Iceni nie pozwalał odczytać jej odczuć, aczkolwiek nie sugerował też, że coś przed nimi ukrywa. Pod tym względem mogła nauczyć kilku sztuczek polityków Sojuszu, w tym samą Rione.
— Powiem otwarcie, admirale Geary, ponieważ znam pańską reputację i wiem z wcześniejszych rozmów, że nie lubi pan bawić się w gierki słowne. Zamierza pan polecieć na terytoria zajmowane przez Enigmów. Nie podoba mi się to. Mamy wystarczająco wiele problemów, by nie prowokować gniewnych reakcji tamtej strony. Jestem jednak świadoma, że to pana nie powstrzyma ani też nie opóźni działań pańskiej floty w znaczącym stopniu. — Iceni pochyliła się lekko, jej oczy zalśniły. — Zrozumiałam również, że zamierza pan wykorzystać kruczek prawny, jakim jest możliwość kolejnych wizyt na Midway, by uczynić z tego systemu bazę wypadową na terytoria Obcych. Najwyraźniej liczy pan na naszą pomoc w tym względzie. Mogę z panem przedyskutować warunki umowy pomiędzy naszym rządem a flotą Sojuszu, ale wyłącznie takiej, że wynikać z niej będą obopólne korzyści. Mogę panu zaoferować coś więcej niż tylko zaopatrzenie na wyprawy poza nasze granice. Mam coś, czego będzie pan bardzo potrzebował. Dam to w zamian za coś, czego mi trzeba. Jeśli chce pan ze mną negocjować, proszę odpowiadać wyłącznie na tym kanale i na żadnym innym. W imieniu ludu. Mówiła Iceni, bez odbioru.
I co teraz? Czy powinien porozmawiać z Rione? Ona ostatnio bardzo rzadko udzielała mu rad, a Iceni dała wyraźnie do zrozumienia, że będzie negocjować tylko z nim. Charban mógł mieć jakieś doświadczenie polityczne, inaczej nie mianowano by go emisariuszem Rady, lecz kilka ostatnich wpadek skreślało go z listy doświadczonych dyplomatów.
Ciekawe, skąd u Iceni pewność, że będzie chciał tego, co ona posiada. Czy była to tylko przynęta, by wciągnąć go do rozmów, czy rzeczywiście miała dostęp do czegoś, co mogło być potrzebne jemu albo flocie?
W końcu zdecydował się na wysłanie odpowiedzi.
— Możemy porozmawiać na każdy temat, proszę mieć jednak świadomość, że nie zgodzę się na nic, co zagrażałoby dobrobytowi Sojuszu. Jeśli chce pani zawrzeć z nami traktat, muszę włączyć w negocjacje przedstawiciela mojego rządu. Proszę przedstawić swoją ofertę i powiedzieć, czego pani chce w zamian. Na honor przodków. Mówił admirał Geary. Bez odbioru.
Przy opóźnieniu sięgającym ośmiu godzin czekanie na odpowiedź nie miało sensu. Geary wrócił więc do zajęć, próbując skoncentrować się na sprawach administracyjnych, gdy nagle otrzymał wiadomość od Desjani.
— Wahadłowiec z „Tanuki” przywiózł kolejny transport części zapasowych i gościa, który prosi o rozmowę z panem. Będzie czekał w doku do czasu, aż znajdzie pan chwilę dla niego.
— Gość? — Czyżby kapitan Smythe pojawił się, by osobiście ocenić postępy prac?
— Porucznik Koniczynka — odparła zwięźle Desjani.
Zielonowłosa dziewczyna z Eire wydawała się nieco przygaszona, gdy siadała w fotelu naprzeciw Geary’ego.
— Admirale, kapitan Smythe prosił, abym zreferowała panu pewną sprawę.
— Chodzi o jakiś problem z remontami?
— Nie, sir… — Jamenson przerwała, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. — Jak już panu wspominałam, oprócz komplikowania sprawozdań potrafię je też upraszczać do stanu pierwotnego. Kapitan Smythe… lubi wiedzieć, co w trawie piszczy, więc monitoruję dla niego korespondencję, która nie dotyczy jego osobiście ani jego stanowiska.
— Rozumiem. — Czyżby ten szczwany lis podczas pobytu na Varandalu podsłuchiwał rozmowy nie przeznaczone dla jego uszu? Ciekawe, dlaczego nie wydało mu się to dziwne. Technicznie biorąc, było to złamanie przepisów dotyczących procedur łączności, ale Smythe nie był jedynym dowódcą, który starał się śledzić wydarzenia, aby wiedzieć o tym, o czym przełożeni nie zamierzali go informować.
— Od czasu wylotu z przestrzeni Sojuszu nazbierało się trochę zaległych wiadomości — kontynuowała tymczasem Jamenson. — Przedzierałam się przez nie z dużym trudem, ponieważ wiele zawierało śmiecie albo były zbyt ogólnikowe czy wreszcie zapisane kodami, których nie znałam. Jestem jednak pewna, że… wykryłam pewne wzorce występujące w znacznej części tych wiadomości.
Jej niepewność pogłębiała tylko niepokój Geary’ego.