— Otrzymał pan rozkaz, by sprawdzić, jak rozległe terytoria zostały zasiedlone przez obcą rasę — przypomniała Geary’emu Rione, gdy Tania opuściła salę odpraw.
— Owszem — przyznał — ale jako oficer dowodzący tą flotą mam prawo do modyfikacji treści wydanych poleceń, jeśli wymaga tego sytuacja. — Geary, czując coraz większe rozżalenie z powodu tego, że Rione nadal nie robiła nic, żeby go wesprzeć, mimo iż bardzo taktownie załatwił sprawę jej męża, komandora Benana, postanowił przeprowadzić tę rozmowę w sposób bardziej formalny. — Nie rozpocznę wyścigu w kierunku centrum Galaktyki, mając na karku całą rasę Obcych i ograniczone zapasy ogniw paliwowych. Gdy dotrzemy do punktu, w którym nasze zapasy skurczą się do dziewięćdziesięciu procent stanu mimo nieustannych wysiłków ze strony wszystkich jednostek pomocniczych, wydam rozkaz powrotu. Mam nadzieję — dodał, chcąc zobaczyć, jak zareagują na jego słowa. — że Wielka Rada nie spodziewa się, iż narażę tę flotę na zagładę, ślepo trzymając się rozkazów wydawanych dziesiątki lat świetlnych stąd.
— Senator Navarro z pewnością na to nie liczył — odparła, ale ani jej ton, ani wygląd nie pozwalały mu odkryć, czy miała na myśli coś więcej, niż powiedziała.
— Powiedzieliśmy sobie kilka gorzkich słów — dodał Geary, spoglądając dla odmiany na generała Charbana — niemniej chciałbym mieć pewność, że wiecie, iż traktuję was jak członków mojej drużyny.
— Wiemy o tym — zapewnił go Charban.
Rione spojrzała mu tylko w oczy.
Trzy godziny później Geary wydał flocie rozkaz zmiany szyku i wyruszenia w kierunku punktu skoku na Alihi.
Jedenaście
Jedenaście godzin lotu do punktu skoku na Alihi.
Około godziny po wyruszeniu obcy okręt wojenny wykonał gwałtowny manewr i ruszył w tym samym kierunku co flota Sojuszu.
— Kapitanie Smythe, musi pan wycisnąć więcej z napędów swoich jednostek — rozkazał Geary.
— Tak jest! Tak jest! Już się robi! — wołał Smythe, a na koniec zasalutował z wielkim rozmachem. — Proszę o pozwolenie na pozbycie się z pokładów „Tanuki”, „Kupuy”, „Tytana” i „Chochlika” dwudziestu ton surowców.
— Dwudziestu ton? — Jakkolwiek liczyć, była to ogromna ilość.
— Z każdej jednostki, w sumie osiemdziesiąt ton balastu. Mówimy tutaj o surowcach, których ponowne zdobycie nie powinno nastręczać trudności, na przykład o rudzie żelaza. W następnym systemie gwiezdnym przechwycimy kilka asteroid i rozbijemy je, pozyskując potrzebne surowce, nie zwalniając nawet na moment. Nie dam rady przyspieszyć tych kolosów bez pozbycia się balastu.
Nie mieli wielkiego wyboru. Tempo przyspieszenia jednostek pomocniczych było wciąż niewystarczające, a jeśli flota zostanie przez nie spowolniona i zniszczona, te kilkadziesiąt ton surowców i tak nie będzie nikomu potrzebne.
— Udzielam zezwolenia.
— Czy życzy pan sobie, abyśmy zrzucili to komuś albo czemuś na głowę? — zapytał Smythe. — Taka ilość materii narobi hałasu, gdy w coś trafi.
— Nie. Wyrzućcie surowce na jakąś bezpieczną orbitę. Mamy nawiązać przyjazne stosunki z tą rasą, a zrzucenie im na głowy osiemdziesięciu ton rudy żelaza z pewnością nie poprawi naszych notowań u Enigmów.
Gdy hologram kapitana Smythe’a zniknął z mostka, Desjani szepnęła ze swojego stanowiska:
— Powinieneś chwilę odpocząć, admirale.
— W chwili, gdy lada moment możemy zostać unicestwieni przez implozję wrót hipernetowych?
— Zgadza się. I tak nie jesteśmy w stanie nic zrobić w tej sprawie, a ty możesz kontrolować sytuację ze swojej kajuty, nie musisz w tym celu sterczeć na mostku. — Posłała mu długie spojrzenie. — Wyglądasz na zdenerwowanego.
Był zdenerwowany, a ona miała rację. Wszyscy na pokładzie obserwowali go uważnie, sprawdzając, czy jest spokojny czy też zaczyna panikować.
Wstał więc z fotela w niedbały sposób.
— Zejdę do kajuty, żeby się posilić — poinformował Desjani, podnosząc jednak głos, by słyszeli go wszyscy wachtowi.
— Świetny pomysł, admirale — odparła. — Szkoda, że ja nie pomyślałam o tym pierwsza.
Ledwie Geary wszedł do kajuty i sprawdził postępy jednostek kapitana Smythe’a, już musiał odebrać pierwsze połączenie holo. Z ekranu wyświetlacza spoglądała na niego przepraszająco generał Carabali.
— Proszę wybaczyć, że panu przeszkadzam, admirale, ale czuję się w obowiązku poinformować pana, że admirał Chelak otrzymał zakaz opuszczania własnej kajuty na „Habubie”.
— Co znowu zmajstrował?
— Próbował usunąć mnie ze stanowiska i przejąć dowodzenie oddziałami piechoty przestrzennej stacjonujących na „Habubie”. Nie był to najlepszy pomysł, szczerze mówiąc, ponieważ musiałby najpierw przekonać ponad dwustu moich ludzi do wypowiedzenia mi posłuszeństwa.
Geary westchnął ciężko.
— Dziękuję za informację.
— Będzie jeszcze gorzej, admirale. Ci ludzie siedzą na „Habubie” i „Mistralu”, nie mając nic do roboty, a to głównie ważniacy, przyzwyczajeni do robienia zamętu i wydawania rozkazów. To, że nie mieliśmy jeszcze buntu na szeroką skalę, zawdzięczamy wyłącznie temu, że większość byłych jeńców nie zdołała się jeszcze otrząsnąć z otępienia, w które wpadli po tylu latach przebywania w syndyckim obozie pracy. Do tego dochodzą także efekty uboczne stosowania mocnych leków zaordynowanych im przez nasz personel medyczny.
— Dziękuję, generale. Postaram się wymyślić im jakieś zajęcia.
Gdy się rozłączyła, siedział przez dłuższą chwilę zapatrzony w przestrzeń. Nie mogę przydzielić ich wszystkich do sprawdzania systemów „Habuba” i „Mistrala”, pomyślał. A gdyby nawet zgodzili się na tę robotę, to i tak miałbym wielkie opory przed umożliwieniem im dostępu do tak istotnych elementów okrętu. Szkoda, że nie mogą nam pomagać w uporaniu się z Obcymi.
Zanim ta myśl umknęła mu z głowy, poprawił się.
Właściwie dlaczego by nie?
Spędził kilka następnych chwil, sprawdzając, jak sprawują się jednostki pomocnicze na tle reszty floty, i przyglądając się tonom porzuconych surowców, które dryfowały w przestrzeni jak dziwaczne sześcienne asteroidy. Gdy uznał, że wszystko idzie na tyle dobrze, na ile to możliwe, połączył się ponownie z „Mistralem”. W czasie krótkiego oficjalnego powitania jeden z admirałów nie tylko poparł od razu Geary’ego, ale też wyraźnie pozostawał w opozycji do Chelaka. Akta tego oficera zawierały informacje o nienagannej służbie. Dzięki wielu sukcesom i uporowi szybko awansował na najwyższe stanowiska we flocie, jednakże nigdy nie wykazywał inklinacji politycznych. To był człowiek, z którym należało porozmawiać. Osoba, której mógł powierzyć część odpowiedzialności za jeńców. Lepiej późno niż wcale.
— Admirale Lagemann.
Rozmówca spoglądał mu prosto w oczy.
— Czemu zawdzięczam tę wizytę?
— Miałem nadzieję, że pan i pańscy uwolnieni z niewoli koledzy pomożecie nam w wykonaniu pewnego ważnego zadania.
Lagemann wciąż przyglądał mu się sceptycznie.
— Osobiście nie wziąłem sobie do serca tego, że nie znalazł pan chwili, by uścisnąć każdemu z nas dłoń, wiem też, że nie jest pan w stanie przywrócić wszystkich admirałów i generałów na odpowiednie stanowiska, dlatego cieszę się, że znalazł pan dla mnie coś ważnego. Do tej pory zliczaliśmy kłębki kurzu w załomach korytarzy, na wypadek gdyby potrzebował pan szczegółowych informacji na tak istotny temat.