Выбрать главу

— Też o tym słyszałem — przyznał Geary. — Zdaje się, że najpierw zjadano najmłodszych podoficerów.

— Tak było, czytałam o tym. — Desjani spojrzała w kierunku wachtowych. — Żeby nie było zamieszania w przyszłości: kto z was otrzymał nominację najpóźniej?

Porucznicy spojrzeli po sobie i wyszczerzyli zęby w uśmiechu.

— Szczerze mówiąc, kapitanie — odparła Castries. — Yuon i ja awansowaliśmy tego samego dnia.

— Cóż, poruczniku Castries, obojga was nie zdołamy zjeść za jednym posiedzeniem. Chyba będziemy musieli zastosować kolejność alfabetyczną, żeby uniknąć nieporozumień. Macie coś przeciwko temu?

— Ja nie, pod warunkiem że zechcecie nas klasyfikować po imionach — odparła Castries. — Ja na przykład jestem Xenia.

— To rzeczywiście byłoby trudne do przebicia — przyznała Desjani. — Porucznik Bhasan Yuon zgodzi się ze mną, prawda?

Wywołany pokręcił zdecydowanie głową.

— Moim zdaniem porucznik Castries o wiele bardziej nadaje się na pierwsze danie. Ja jestem słony i łykowaty.

— Pięć minut do skoku — zameldował wachtowy.

— A może powinniście raczej rzucać monetą? — Desjani uniosła palce, jakby doznała olśnienia. — Nie. Przecież mogę przydzielić do zespołu wachtowych jednego chorążego.

— Chorąży pełniący funkcję mobilnego bufetu awaryjnego — podrzucił jej Geary.

— Nie musimy umieszczać tego w opisie stanowiska. To by zniechęciło potencjalnych kandydatów.

— Może starszy bosman sztabowy Gioninni by się nadał? — zaproponował porucznik Yuon.

— Co pan mówi, poruczniku! — zbeształa go Desjani. — Gdyby sierżant Gioninni znalazł się z nami w jednej kapsule ratunkowej, tak by wszystkich przekabacił, że służylibyśmy mu za pokarm, dopóki nie dowleklibyśmy się… oczywiście ci, którzy zdołaliby dotrwać… do pierwszego schronienia, na przykład na planetę, której mieszkańców Gioninni przekonałby do zrobienia z niego króla albo innego dożywotniego władcy.

Geary nie spuszczał oka z okrętów floty, od czasu do czasu łypiąc w kierunku wrót hipernetowych, które wciąż nie wykazywały oznak typowych dla rozpoczęcia kolapsu. Żadna z jego jednostek nie pozostawała już w tyle, wszystkie okręty leciały z prędkością .1 świetlnej. Do skoku zostały już tylko dwie minuty. Flota wykona skok automatycznie, gdy tylko systemy wykryją studnię grawitacyjną, nie musiał więc wydawać kolejnego rozkazu, który dodałby do czasu zagrożenia kilka jakże cennych w tej sytuacji sekund.

— Minuta do skoku — zameldował wachtowy z manewrowego.

— Kolaps wrót trwa dużo więcej niż minutę — stwierdziła Desjani — a jak na razie nie widać, by coś tam się działo. Już po kłopocie.

— Tak — przyznał Geary. — Już jesteśmy bezpieczni. — Nacisnął klawisz komunikatora. — Do wszystkich jednostek. Obcy mogli wykorzystać nadświetlną łączność, by powiadomić swoje siły na Alihi o naszym przybyciu. Musicie być gotowi do walki natychmiast po wyjściu z nadprzestrzeni.

Czterdzieści sekund później pierwsze okręty weszły w studnię grawitacyjną.

Desjani westchnęła głośno i wstała z fotela, gdy niekończąca się szarość zastąpiła zagrożenie ze strony obcych mieszkańców Hiny.

— Jestem zmęczona i nie wiem dlaczego wciąż głodna. Muszę coś zjeść. — Pochyliła się w kierunku Geary’ego. — Następnym razem ty wymyślasz coś dla odwrócenia uwagi.

— Nie będę w stanie ci dorównać.

— Wiem, ale zrobisz co w twojej mocy, admirale — wypaliła w odpowiedzi i opuściła mostek.

* * *

Człowiek zawsze czuł się niekomfortowo w nadprzestrzeni. Nie należał do niej. Ale czy cokolwiek mogło tutaj istnieć? Może nawet te światełka, które pojawiały się i znikały po chwili, były tylko refleksami zdarzeń dziejących się w innym wymiarze? Na pewnym poziomie świadomości ludzki umysł nigdy się nie pogodzi z trwaniem pośród niekończącej się szarości.

Tym razem Geary miał zmartwienia zupełnie innego rodzaju niż podczas wszystkich poprzednich skoków. Słowa wypowiedziane jakiś czas temu przez Desjani wracały do niego nieubłaganie jak przysłowiowy bumerang. „Wyobraź sobie, że masz nóż…” Dlaczego czuł taki niepokój na myśl o obcej istocie z nożem w ręku?

W trakcie skoku nie można nawiązać normalnej komunikacji z innymi jednostkami, ale w czasie, jaki upłynął pomiędzy jego ostatnią bitwą na Grendelu, po której spał w hibernacji przez niemal stulecie, ludzkość zdołała znaleźć sposób na wysyłanie w nadprzestrzeni krótkich wiadomości tekstowych. Czwartego dnia lotu, na niemal osiem godzin przed dotarciem na Alihi, Geary otrzymał taki właśnie przekaz z pokładu „Mistrala”.

Przeczytał go bardzo powoli, mimo że miał do czynienia z jednym tylko zdaniem.

W kwestii Obcych — proszę mieć oczy z tyłu głowy. Lagemann.

Wezwał Desjani do swojej kajuty, by zobaczyła tę wiadomość i by mogli porozmawiać o jej treści. Teraz spoglądała na nią z wyraźną niepewnością w oczach.

— Przecież już wcześniej wiedzieliśmy, że Obcym nie można ufać. Czy to wszystko, co admirał miał nam do powiedzenia?

— Nie sądzę. On i jego przyjaciele starali się odkryć, w jaki sposób Obcy będą z nami walczyć.

— To zabrzmiało raczej jak ostrzeżenie przed ciosem w plecy.

— Co takiego? — Geary spojrzał na nią zaskoczony.

— Powiedziałam, że to zabrzmiało jak ostrzeżenie przed ciosem w plecy — powtórzyła, nie rozumiejąc powodów jego zaskoczenia.

— Nóż. W plecy.

— Nie bierz wszystkiego, co mówię, tak dosłownie.

Geary zacisnął dłoń w pięść i postukał nią w skroń.

— Szlag! To właśnie chciał powiedzieć! To mnie tak niepokoiło od dłuższego czasu! — Ściągnął na wyświetlacz mapę systemu Alihi, a w każdym razie jego wyobrażenie z czasów, gdy Syndycy mieli tam swoją placówkę badawczą. — Uderzają z ukrycia. Urządzają zasadzki. Gdzie mogą się schować, skoro wirusy już ich nie kryją przed naszymi sensorami?

Desjani wzruszyła ramionami.

— Za gwiazdą. Za planetami albo księżycami.

— Za punktem skoku?

— Nie! — Dziabnęła palcem w wyświetlacz. — Mówisz o umieszczeniu okrętów za punktem skoku, by uderzyły od tyłu na przybywającą flotę? To się nie uda. To niemożliwe. Przeczą temu prawa fizyki.

— Dlaczego? — zapytał Geary.

— Choćby dlatego, że nie możesz wiedzieć, kto i kiedy przyleci. Po pierwsze, bardzo trudno się utrzymać na pozycji przed punktem skoku, a jeszcze trudniej za nim. A mówimy tutaj o całych dniach, tygodniach, a nawet miesiącach czekania. Po drugie, ktokolwiek wynurzy się z nadprzestrzeni, będzie leciał z prędkością .1 świetlnej. A ty czekając, praktycznie dryfujesz, musisz zatem rozpędzić swoje jednostki, by doścignąć odlatujące okręty. Może udałoby ci się je dogonić, ale potrzebowałbyś na to naprawdę długiego czasu. A ich załogi wiedziałyby, że nadlatujesz. Trudno nazwać taką sytuację zaskoczeniem.

Geary potaknął.

— Z tego też powodu nie urządzaliśmy podobnych zasadzek przed stuleciem. Jak jednak wyglądałaby sytuacja, gdybyśmy dysponowali systemami łączności nadświetlnej?

Zastanowiła się.

— Ktoś z systemu, który opuszczasz, mógłby powiadomić o twoim przybyciu kogoś, kto przebywa w systemie będącym celem twojej podróży.

— A ten wiedziałby z dużą dokładnością, kiedy przybędziesz, ponieważ fizyka skoku jest niezwykle precyzyjna. Jeśli wykonujesz skok o godzinie x, to zakończysz go dokładnie w momencie y.