Выбрать главу

— Czy oni nie zamierzają reagować? — zapytał w końcu Geary. — Powinniśmy zobaczyć jakąś zmianę w ich zachowaniach, i to już dawno temu. A oni po prostu lecą za nami jakby nigdy nic.

— Czyżby czekali na rozkazy?

— A skąd mam to wiedzieć? Ale mając łączność nadświetlną, już dawno by je otrzymali, nawet gdyby ich dowództwo znajdowało się na najdalszej z planet.

Zespół uderzeniowy powinien dogonić frachtowiec za niespełna dwadzieścia godzin, na jakieś pięć przed tym, nim flota dotrze na orbitę księżyca. Geary nacisnął klawisz komunikatora.

— Do wszystkich jednostek. Proszę zadbać, by załogi mogły wypocząć i porządnie się najeść. — Wiedział, że będzie im cholernie trudno zasnąć, skoro sytuacja była tak napięta, mimo że od ewentualnej walki dzieliła ich jeszcze doba z hakiem. Gdyby obce okręty przyspieszyły teraz maksymalnie, dotarłyby do floty najprędzej za kilka godzin. Siedzenie i wyczekiwanie w napięciu to największy błąd, jaki mógł popełnić człowiek. Tracenie energii, niewyspanie i głodzenie się przez wiele godzin tylko po to, by obserwować nadlatujące okręty wroga, było całkowitym bezsensem.

— Idę coś zjeść i chyba złapię trochę snu — oświadczył, odwracając się do Desjani.

Skinęła głową.

— Zarządzę przejście na normalny system wacht i też się chwilę prześpię.

Mimo zapewnień Geary znów wyruszył na długi spacer korytarzami, aby jeszcze trochę się zmęczyć i zabić czas, rozmawiając z napotkanymi członkami załogi. A ci wydali mu się radośniejsi niż przedtem, gdyż czuli zbliżający się kontakt z wrogiem, i to mimo wyraźnego zawodu, jaki sprawił im fakt, że „Nieulękły” nie dowodzi zespołem uderzeniowym wysłanym za uciekającym frachtowcem.

Zjadł posiłek w jednej z ogólnych mes, rozmawiając z kolejnymi marynarzami o ich rodzinnych stronach. Większość pochodziła z Kosatki, co odzwierciedlało aktualną politykę admiralicji, która zakładała, że załogi składające się niemal wyłącznie z mieszkańców tych samych planet będą lepiej ze sobą współpracowały. Co ciekawe, Geary zauważył podczas tych pogawędek, że mówi o Kosatce, jakby też stamtąd pochodził. I wcale nie było mu z tego powodu głupio. Urodził się przecież na Glenlyonie, ale kult, jakim otaczali go dzisiaj mieszkańcy tej planety, o wiele większy niż w innych rejonach Sojuszu, sprawiał, że wydawała mu się ona równie obca jak choćby Limbus.

Zajrzał także na chwilę do komnat przodków, gdzie pomodlił się o to, by nie musiał tracić kolejnych ludzi w tych bezsensownych starciach. Potem, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, przespał kilka bitych godzin, zanim po odwaleniu papierkowej roboty znowu pojawił się na mostku.

Desjani już siedziała na swoim fotelu.

— Sprawdzam postęp prac remontowych — poinformowała go. — Naprawiliśmy już niemal wszystko, co było naprawione, zanim ci cholernie Enigmowie narobili bałaganu.

— Kapitanie, do przejęcia wrogiego frachtowca pozostało trzydzieści minut — zameldował porucznik Casque.

— Doskona… — Desjani zamilkła, spoglądając na wyświetlacz.

Geary zrobił to samo, zaciskając mocno wargi, by nie zakląć.

— Wysadzili go — zameldował Casque, jakby nie wierzył w to, co widzi.

Na wyświetlaczu Geary’ego zamiast ikony oznaczającej jednostkę Enigmów widać było tylko rozprzestrzeniającą się chmurę niewielkich odłamków. Wydarzenie to miało miejsce dwie godziny temu, ale dopiero teraz mogli je zaobserwować.

— Jakim cudem reaktor frachtowca mógł wybuchnąć z taką mocą?

— Przeprowadzić analizy — poleciła wachtowym Desjani. — Przodkowie, chrońcie nas — dodała, kierując te słowa do Geary’ego. — Skoro są gotowi wysadzić statek pełen swoich uciekających z tej bazy, pomyśl, do czego mogą się posunąć w stosunku do nas, bylebyśmy tylko nie poznali ich tajemnic. — Sam się nad tym zastanawiam — odparł, nie dziwiąc się zupełnie, gdy usłyszał dzwonki alarmów. Z instalacji obronnych w pobliżu bazy odpalono głowice kinetyczne, które wymierzono nie w nadlatującą flotę, lecz w zabudowania będące jej celem. W tym momencie Geary’ego dzieliło od nich pół godziny świetlnej, czyli przy obecnej prędkości przelotowej około sześciu godzin. Dosłownie w tej samej chwili dotarł do nich obraz z powierzchni księżyca, na którym widać było potężną eksplozję unicestwiającą bazę.

— Dokonali samozniszczenia swoich instalacji, a potem posłali głowice kinetyczne, by nawet ślad po nich nie pozostał.

— Charban miał rację, mówiąc, że nie zaryzykują wpuszczenia nas do swoich obiektów, w których moglibyśmy się czegoś o nich dowiedzieć. I co teraz zrobimy? — zapytała Desjani. — Polecimy w kierunku którejś z zamieszkanych planet?

— Nie róbcie tego, proszę — odezwała się niespodziewanie Rione. Nikt z obecnych nie zauważył, kiedy ona i Charban wrócili na mostek. — Boję się nawet pomyśleć, co zrobią, gdy znajdziemy się w pobliżu zamieszkanej przez nich planety.

— Przecież oni nie… — zaczęła Desjani, ale zaraz przymknęła oczy. — Chociaż może są do tego zdolni.

— Co pan o tym sądzi, generale Charban? — zapytał Geary.

— Zgadzam się z opinią mojej koleżanki, admirale.

— Teoretycznie nie musimy czuć się winni, że Enigmowie popełniają masowe samobójstwa — burczała Desjani. — Ale nie, nie zamierzam wykłócać się o to z żywym światłem gwiazd, gdy przed nim stanę. Co jednak możemy zrobić? Zaszachowali nas. Albo załatwią siebie i nas, wysadzając wrota hipernetowe, albo popełnią samobójstwo, jeśli zobaczą, że nie zdołają nas powstrzymać przed zdobyciem wiedzy o nich. Skoro mam wybór, wolę to drugie rozwiązanie, aczkolwiek w obu przypadkach niczego się nie dowiemy.

Geary zrobił długi wydech, rozważając sytuację.

— Dobrze. Lećmy dalej w kierunku tej bazy. Może w jej ruinach znajdziemy coś, co przetrwało procedurę samozniszczenia i bombardowania.

Jakiś czas później odebrał wiadomość od zespołu uderzeniowego. Kapitan Badaya wyglądał na bardzo niezadowolonego.

— Kontynuujemy lot w kierunku tej chmury szczątków, admirale. Sprawdzimy, czy nie zostało tam coś interesującego, a potem wracamy do floty.

* * *

Ruiny bazy zostały tak rozdrobnione, że zdołali jedynie ustalić, z jakich materiałów była zbudowana. Carabali sprzeciwiła się wysłaniu na powierzchnię księżyca swoich ludzi, tłumacząc to możliwością istnienia kolejnych pułapek, które po pojawieniu się ludzi mogłyby doprowadzić do kolejnych zniszczeń i strat. Niestety bezzałogowe sondy nie odkryły niczego ciekawego, z powodu zniszczeń nie można było określić nawet rozkładu i wielkości pomieszczeń.

Kapitan Smythe ocenił ruiny z perspektywy inżyniera.

— Oni już na etapie planowania muszą myśleć o ewentualnym wysadzaniu swoich konstrukcji. Nie da się zniszczyć zabudowań w tym stopniu, podkładając pod nie kilka ładunków. Do spowodowania tak ogromnych zniszczeń trzeba ogromnej ilości materiałów wybuchowych, w dodatku rozmieszczonych z niezwykłą starannością. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby ta baza miała wbudowany system samozniszczenia.

— Czy to nie jest zbyt niebezpieczne? — zapytał Geary.

— Mówi to człowiek latający okrętem wojennym, na którego pokładzie znajduje się mnóstwo broni, niebezpiecznej elektroniki, niestabilnych ogniw paliwowych i jeszcze reaktor mogący roznieść tę łupinkę w drobny mak. Do tego przemierzający przestrzeń kosmiczną, najbardziej nieprzyjazne środowisko, jakie zna ludzkość. Skoro zdołaliśmy przywyknąć do tego wszystkiego, admirale, oni pewnie nie mają problemów z przebywaniem w murach naszpikowanych materiałami wybuchowymi. — Smythe poweselał. — Enigmowie muszą znać recepturę niezwykle stabilnej mieszaniny, którą można zdetonować tylko w jeden ściśle określony sposób. Z najwyższą przyjemnością przyjrzałbym się analizom jej składu.