Grits przyniósł z baru następny kufel piwa i usiadł na ławce obok Paddy’ego.
– Nie powinieneś ufać Soupy’emu – rzekł do mnie konfidencjonalnie, a jego raczej nieinteligentna, grubokoścista twarz wyrażała niezmierną dobroć.
Paddy położył podwójną trójkę i przyjrzał mi się poważnie, badawczo, bez cienia uśmiechu.
– Nie martw się o Dana, Grits – rzekł. – On i Soupy są bardzo podobni. Pasowaliby do podwójnego zaprzęgu. Ciągnie swój do swego.
– Przecież mówiłeś, że mam nie wierzyć Soupy’emu – zaprotestował Grits, przenosząc zasmucony wzrok z jednego na drugiego z nas.
– I to się zgadza – stanowczo dodał Paddy. Odszukał trójkę z czwórką i zajął się grą.
Grits przysunął się trochę bliżej Paddy’ego i rzucił mi zdziwione i zakłopotane spojrzenie. Uznał, że wnętrze jego kufla z piwem jest niezmiernie interesujące i więcej już nie podniósł oczu w moją stronę.
Myślę, że właśnie w tym momencie cała ta szarada przestała być zabawna. Polubiłem Paddy’ego i Gritsa i przez trzy dni akceptowali mnie ze zwykłym pogodnym humorem. Nie byłem przygotowany na to, że Paddy tak błyskawicznie zorientuje się, że to Soupy jest dla mnie naprawdę interesujący, ani też że z tego powodu natychmiast mnie odtrąci. Był to dla mnie szok, który powinienem był przewidzieć, ale nie przewidziałem; szok, który powinien ostrzec mnie, czego mam się spodziewać w przyszłości, ale nie ostrzegł.
Sztabowa działalność pułkownika Becketta była ciągle na najwyższym możliwym poziomie. Ustawiwszy się w pozycji obronnej, gotów był w każdej chwili odeprzeć atak dzięki masowym i natychmiastowym posiłkom: to znaczy, że skoro tylko dowiedział się od Octobra, że jestem unieruchomiony w stajni z trzema bezużytecznymi końmi, natychmiast zabrał się do uwolnienia mnie.
We wtorek po południu, w tydzień po moim przybyciu do stajni, zatrzymał mnie główny koniuszy Wally, kiedy niosłem przez podwórze dwa wiadra wody.
– Twój koń z siedemnastego boksu odjeżdża jutro. Musisz rano zwijać się z robotą, żebyś był gotowy pojechać z nim o wpół do jedenastej. Pojedziesz do innej stajni wyścigowej koło Nottingham. Zostawisz tam tego konia i przywieziesz nowego. Zrozumiałeś?
– Tak – odparłem.
Wally był w stosunku do mnie bardzo chłodny, ale w ciągu weekendu pogodziłem się ze świadomością, że mam wzbudzać dokoła nieufność, chociaż już nie cieszyłem się tak bardzo, kiedy mi się to udawało.
Większą część dnia spędziłem na czytaniu ksiąg koni, co pozostali mieszkańcy domku uznali za rzecz całkiem naturalną, a wieczorem, kiedy wszyscy poszli do baru, wziąłem ołówek i bardzo pracowicie analizowałem wiadomości o jedenastce koni i ich zwycięstwach. Prawdą było, czego dowiedziałem się już z wycinków prasowych w Londynie, że wszystkie miały różnych właścicieli, trenerów i dżokejów, ale nieprawdą było, że nie miały absolutnie nic wspólnego. Kiedy zaklejałem moje notatki w kopercie i wkładałem je wraz z notatnikiem Octobra do torby myśliwskiej, ukrywając ją pod księgami koni przed ciekawymi spojrzeniami uszczęśliwionych piwem chłopców wracających z baru, odnalazłem już cztery zupełnie bezużyteczne punkty zbieżne.
Po pierwsze, wszystkie konie wygrały gonitwy sprzedażne – biegi, gdzie zwycięzca zostaje wystawiony na aukcję. Na aukcjach trzy konie odkupili ich właściciele, a pozostałe poszły za niewielkie sumy.
Po drugie, w całej swej karierze wyścigowej wszystkie konie pokazały, że zdolne są do wspaniałych wyczynów, ale na finiszu brak im zarówno siły, jak umiejętności.
Po trzecie, żaden z koni nie wygrał innej gonitwy poza tymi, w których dostały doping, chociaż startowały także przy innych okazjach.
Po czwarte, żaden z nich nie wygrał przy zakładach niższych jak dziesięć do jednego.
Zarówno z notatek Octobra, jak i ksiąg oficjalnych dowiedziałem się, że kilka koni zmieniało parokrotnie treserów, ale ponieważ były to przeciętne, mało obiecujące zwierzęta, nie budziło to podejrzeń. Byłem także w posiadaniu całkiem bezużytecznej informacji, że wszystkie konie pochodziły od różnych ogierów i różnych klaczy, że były w różnym wieku, od pięciu do jedenastu lat, i że nie były tej samej maści. Również nie wszystkie zwyciężyły na tym samym torze, chociaż również nie wszystkie wygrały na różnych torach; miałem niejasne przeczucie, że wszystkie te tory znajdowały się w północnej części kraju – Kelso, Haydock, Sedgefield, Stafford i Ludlow. Postanowiłem to sprawdzić, ale u pani Allnut nie było żadnej mapy.
Położyłem się do łóżka w niewielkiej, przepełnionej sypialni; powietrze pełne tu zazwyczaj czystych zapachów pasty do butów i pomady do włosów przesycało się stopniowo wyziewami piwa. Przegrałem jednak spór o otwarcie lufcika nieco szerzej niż na kilka centymetrów od góry. Wydawało się, że wszyscy chłopcy biorą przykład z Paddy’ego, który niewątpliwie był najbardziej rozgarnięty, i jeśli Paddy nie chciał traktować mnie po przyjacielsku, oni także nie chcieli. Zdałem sobie sprawę, że gdybym upierał się przy całkowitym zamknięciu okna, prawdopodobnie zostawiliby je szeroko otwarte, dając mi dowolną ilość świeżego powietrza. Uśmiechałem się ponuro w ciemności, przysłuchiwałem skrzypieniu sprężyn w łóżkach i sennym plotkarskim chichotom, jakie towarzyszyły wspominaniu wieczornych rozmów w barze, a kiedy przewróciłem się w poszukiwaniu wygodnego miejsca na nierównym materacu, zacząłem się zastanawiać, jak naprawdę czuli się moi stajenni, mieszkający we wspólnym baraku, tam w domu, w Australii.
W środę rano poczułem po raz pierwszy gryzący smak yorkshirskiego wiatru. Kiedy krzątaliśmy się po podwórzu z drżącymi rękami i zakatarzonymi nosami, jeden z chłopców pogodnie zapewnił mnie, że może tak wiać przez pełne sześć miesięcy. Obrządziłem moje trzy konie w błyskawicznym tempie i kiedy odjeżdżałem z jednym z nich o dwunastej trzydzieści, pomyślałem sobie, że ostatecznie mogę przeboleć luki w mojej garderobie, ale nie mogę oprzeć się zazdrości, myśląc o tym, że wielki kwadratowy dom z podjazdem należący do Octobra na pewno ma bardzo dobre centralne ogrzewanie.
Po przejechaniu około czterech mil nacisnąłem dzwonek, który w większości furgonów do przewożenia koni łączy boks z kabiną kierowcy. Kierowca posłusznie zatrzymał się i patrzył pytająco, kiedy przeszedłem z boksu do szoferki.
– Koń jest spokojny – powiedziałem – a tu jest dużo cieplej. Wyszczerzył zęby i ruszył. Przekrzykując szum silnika rzekł:
– Nie miałem cię za obowiązkowego faceta i widzę, że słusznie. Ten koń ma być sprzedany i musi przyjechać w dobrej formie… szef by się wściekł, gdyby wiedział, że jedziesz w szoferce.
Byłem prawie pewien, że szef, to znaczy Inskip, nie byłby tym wcale taki zaskoczony, bo szefowie, o czym wiedziałem z własnego doświadczenia, nie są aż tak naiwni.
– Szef może się wypchać – odparłem niegrzecznie.
Kierowca obrzucił mnie nieprzychylnym wzrokiem, pomyślałem więc, że wcale nie jest tak trudno sprawiać wrażenie czarnego charakteru, jeśli tylko się bardzo chce. Na wyścigi przyjeżdża zwykle większa grupa kierowców furgonów i na miejscu nie mają żadnych obowiązków. Mają czas na plotki w kantynie, mogą całe popołudnie włóczyć się i ostrzyć języki. Trudno przewidzieć, w czyje ucho wpadnie informacja o tym, że w uczciwości chłopców od Inskipa istnieje jednak pewna rysa.
Raz zatrzymaliśmy się najedzenie w przydrożnej kawiarni, a potem jeszcze raz przy sklepie, gdzie kupiłem sobie kilka wełnianych koszul, czarny sweter, kilka par grubych skarpet, wełniane rękawiczki i robioną na drutach żeglarską czapkę, taką, jakie nosili inni stajenni w ten zimny poranek. Kierowca, który wszedł ze mną do sklepu, żeby kupić sobie skarpety, przyjrzał się moim zakupom i zauważył, że chyba mam sporo pieniędzy. Uśmiechnąłem się porozumiewawczo i powiedziałem, że nie jest to trudne, jeśli się wie, jak się do tego zabrać; widać było, że jego wątpliwości na mój temat rosły.