Rozbawiony, wyprowadziłem Sparking Pluga, wsiadłem i pojechałem za innymi końmi poza podwórze, w górę drogi na skraj wrzosowiska. Jak zwykle w piękny poranek i widok, i powietrze były oszałamiające. Na dalekim horyzoncie można było wyczytać ledwie zapowiedź słońca. Obserwowałem niezbyt wyraźne sylwetki koni przede mną, rysujące się na szczycie wzgórza, z białymi pióropuszami pary z nozdrzy w mroźnym powietrzu. Kiedy połyskująca obręcz słońca zajaśniała pełnym światłem, kolory rozbłysły jasno i wyraźnie; brąz poruszających się koni zwieńczony jasnymi paskami ciepłych, wełnianych czapek jeźdźców i wesołymi strojami córek Octobra.
Sam October ze swoim psem myśliwskim podjechał land roverem na skraj wrzosowiska, by przyjrzeć się treningowi koni. Zauważyłem, że sobotni ranek był dniem najintensywniejszego trenowania galopu, a ponieważ October zwykle spędzał weekend w Yorkshire, starał się obserwować te zajęcia.
Na szczycie wzgórza Inskip ustawił nas wkoło i dobierając konie parami wydawał instrukcje jeźdźcom.
– Dan, galop na trzy czwarte szybkości. Twój koń startuje w środę. Nie przemęcz go, ale pokaż, co potrafi – powiedział do mnie, przydzielając mi do pary jednego z najlepszych koni w całej stajni.
Kiedy skończył wydawanie poleceń, pogalopował wzdłuż szerokiego klina zielonej darni przecinającej zarośla wrzosowisk, a October wolno pojechał za nim. Staliśmy w miejscu, czekając aż obaj mężczyźni dojadą do przeciwległego krańca około półtoramilowego toru, który lekko się wznosił i nieznacznie zakręcał.
– OK – powiedział Wally do pierwszej pary. – Jazda!
Obydwa konie ruszyły równocześnie, najpierw spokojnie, a potem coraz szybciej aż do chwili, gdy minęły Inskipa i Octobra; wtedy zwolniły i zatrzymały się.
– Następna dwójka – zawołał Wally.
Byliśmy gotowi, ruszyliśmy więc natychmiast. Hodowałem i ujeżdżałem niezliczoną ilość koni wyścigowych w Australii, ale Sparking Plug był jedynym dobrym koniem, jakiego udało mi się dosiadać w Anglii, i byłem ciekawy, jak wypadnie porównanie. Był przygotowany do biegu z przeszkodami, a ja byłem przyzwyczajony do wyścigów po płaskim torze, ale jak się okazało, to nie miało znaczenia; Sparking Plug miał bardzo twardy pysk, odporny na wędzidło, i nie za wiele mogłem tu poradzić, ale poza tym zachowywał się zupełnie przyzwoicie. Zrównoważony i spokojny, łatwo przyspieszał galop, bez trudu dotrzymując kroku gwiazdorowi, i chociaż zgodnie z poleceniem rozwijaliśmy tylko trzy czwarte tempa, było zupełnie jasne, że Sparking Plug jest przygotowany do zbliżających się wyścigów.
Byłem tak pochłonięty tym, co robię, że dopiero po ściągnięciu cugli – zadanie niełatwe przy takim pysku – kiedy powoli jechałem z powrotem, uświadomiłem sobie, że całkiem zapomniałem o lekkim zniekształceniu swojego stylu jazdy. Jęknąłem, zdegustowany sobą: nigdy nie wykonam tego, po co przyjechałem do Anglii, jeśli do tego stopnia nie potrafię się skoncentrować na głównym celu.
Zatrzymaliśmy się wraz z jeźdźcem, którego koń był partnerem Sparking Pluga, przed Octobrem i Inskipem, żeby mogli zobaczyć, w jakiej formie są konie. Żebra Sparking Pluga poruszały się lekko, oddychał bez trudności. Obaj mężczyźni skinęli głowami, zsiedliśmy więc z koni i prowadziliśmy je wkoło, żeby ochłonęły.
Z przeciwległego krańca toru nadjeżdżały kolejne pary koni, a na końcu grupa tych, które dzisiaj trenowały kłus, nie galop. Kiedy już wszyscy skończyli jazdy, większość stajennych znów dosiadła koni i rozpoczęliśmy drogę powrotną przez tor treningowy w stronę ścieżki wiodącej do stajni. Prowadziłem konia za uzdę i szedłem na samym końcu, tuż przede mną jechała najstarsza córka Octobra, odgradzając mnie skutecznie od rozmów, jakie prowadzili chłopcy stajenni na przodzie. Panna October rozglądała się dokoła po przesuwającym się pejzażu wrzosowisk i nie starała się wcale, by koń jej trzymał się tuż za ogonem poprzedniego, toteż kiedy weszliśmy na drogę prowadzącą do stajni, odległość między nami a resztą koni wynosiła około dziesięciu metrów.
W pewnym momencie z karłowatego krzaka jałowca poderwał się ptak, z krzykiem i trzepotem skrzydeł, a spłoszony koń dziewczyny uskoczył przerażony. Z wielkim trudem utrzymała równowagę opadając na siodło gdzieś z okolic prawego końskiego ucha, ale w pewnej chwili pod wpływem obciążenia skórzany rzemień pękł, a żelazne strzemię spadło na ziemię.
Zatrzymałem się i podniosłem je, ale nie można było przymocować strzemienia do pękniętej skóry.
– Dziękuję – powiedziała – co za pech! Zsiadła z konia.
– Równie dobrze mogę przejść resztę drogi.
Wziąłem od niej uzdę i zacząłem prowadzić obydwa konie, ale dziewczyna zaraz odebrała mi swojego.
– Bardzo jest pan uprzejmy, ale doskonale mogę to zrobić sama. Ścieżka w tym miejscu poszerzała się i schodziliśmy ze wzgórza, idąc obok siebie.
Przy bliższym poznaniu nie była ani trochę podobna do swojej siostry Patricii. Miała gładkie popielatoblond włosy, przewiązane niebieską chusteczką, jasne rzęsy, szare oczy, wyraźnie zarysowane przyjemne usta i sposób bycia odznaczający się pełną wdzięku powściągliwością. Przez jakiś czas szliśmy w niekrępującym milczeniu.
– Jaki wspaniały ranek – powiedziała w końcu.
– Wspaniały – przyznałem – ale zimny.
Anglicy zawsze mówią o pogodzie, pomyślałem; a ładny listopadowy dzień jest czymś tak niezwykłym, że aż zasługuje na uwagę. A tam w domu, właśnie zaczynają się letnie upały…
– Czy długo już pan jest w stajni? – zapytała po chwili.
– Dopiero dziesięć dni.
– I podoba się panu?
– O tak… to dobrze prowadzona stajnia.
– Pan Inskip byłby zachwycony, gdyby to słyszał – rzekła zimno. Spojrzałem na nią, ale jej wzrok skierowany był na drogę. Uśmiechała się.
Po następnych stu metrach powiedziała:
– Co to za koń, na którym pan jechał? Wydaje mi się, że jego też nigdy nie widziałam.
– On jest dopiero od środy… – Opowiedziałem jej tę odrobinę historii, możliwości i perspektyw Sparking Pluga, jaka była mi znana.
Skinęła głową.
– Byłoby dobrze dla pana, gdyby wygrał jakieś wyścigi. To satysfakcja po całej tej pracy, jaką pan przy nim wykonuje.
– Tak – zgodziłem się, zaskoczony jej sposobem myślenia. Doszliśmy do ostatniego odcinka drogi przed stajnią.
– Przepraszam – powiedziała uprzejmie – ale nie wiem, jak się pan nazywa.
– Daniel Roke – odpowiedziałem, zastanawiając się, dlaczego spośród tylu osób, które mi zadawały to pytanie w ciągu ostatnich dziesięciu dni, tylko ona otrzymała ode mnie pełną odpowiedź.
– Miło mi. – Zamilkła na chwilę, a potem rzekła spokojnym głosem, który, co stwierdziłem z dziwną przyjemnością, miał mnie ośmielić: – Lord October jest moim ojcem. Nazywam się Elinor Tarren.
Doszliśmy do bramy stajennej. Zatrzymałem się, by przepuścić ją przodem, co skwitowała przyjaznym acz zdawkowym uśmiechem, i poprowadziła konia przez podwórze do boksu. Wyjątkowo miła dziewczyna, pomyślałem zabierając się do wycierania potu Sparking Pluga, mycia mu nóg, czesania grzywy i ogona, przemywania oczu i pyska, porządkowania słomianej ściółki, przynoszenia siana i wody, a następnie do powtórzenia wszystkich tych manipulacji z koniem, na którym jeździła Patricia. Patricia, pomyślałem uśmiechając się, wcale nie była miła.
Kiedy przyszedłem do domu na śniadanie, pani Allnut wręczyła mi list, który właśnie przyniesiono. W kopercie, ostemplowanej poprzedniego dnia w Londynie, był kawałek zwykłego papieru z wypisanym tylko zdaniem: „Pan Stanley będzie o piętnastej w sobotę w Victoria Fall”.