Ale dlaczego, dlaczego wygrał dwa lata później? Na ten temat w dalszym ciągu nie wiedziałem nic.
Robiło się coraz zimniej. Jednak, jak mówili inni stajenni, nic nie mogło się równać z ubiegłą, przerażającą zimą. Pomyślałem, że właśnie w styczniu i w lutym prażyłem się w letnim słońcu. Zastanawiałem się, w jaki sposób spędzają długie wakacje Belinda, Helen i Philip, i co by pomyśleli widząc moją brudną, zdeptaną podegzystencję, co pomyśleliby moi ludzie widząc swojego chlebodawcę na takim dnie. Wyobrażanie sobie tego bardzo mnie bawiło; nie tylko sprawiało, że monotonne godziny płynęły szybciej, pomagało mi także zachować wewnętrzną tożsamość.
W miarę upływania kolejnych dni harówki, coraz częściej zastanawiałem się, czy ktoś decydujący się na tak totalną maskaradę, naprawdę zdaje sobie sprawę z tego, co robi.
Ekspresja, sposób mówienia i poruszania musiały nieustannie służyć przekonywającemu pokazowi nieokrzesanej tępoty.
Pracowałem w sposób partacki, męczarnią było jeżdżenie konno jak gapiowaty niezdara, ale w miarę upływu czasu wszystko to stawało się łatwiejsze. Zastanawiałem się, czy można w końcu naprawdę stać się rozbitkiem, jeśli dość długo się udaje. Jeśli ktoś stale pozbawia się godności ludzkiej, to czy w końcu przestanie sobie zdawać sprawę z jej braku? Miałem nadzieję jednak, że pytanie to pozostanie w sferze akademickich rozważań, bo dopóki potrafię śmiać się z samego siebie, jestem bezpieczny.
To, co przydarzyło się Geoffowi Smithowi, potwierdziło w pełni moje przypuszczenia, że po trzech miesiącach nie oszczędzano stajennemu żadnej zachęty do opuszczenia stajni.
Humber nigdy nie jeździł konno na treningi, podjeżdżał furgonetką, by obserwować galop, i wracał na podwórze przed nami, wtykając wszędzie nos i sprawdzając co zostało, a co nie zostało zrobione.
Pewnego ranka, kiedy wróciliśmy po drugim treningu, Humber stał na środku podwórza, promieniując wprost tak częstym u niego niezadowoleniem.
– Ty, Smith, i ty, Roke, doprowadźcie konie do boksów i przyjdźcie tutaj.
Tak też uczyniliśmy.
– Roke.
– Słucham pana.
– Żłoby twoich czterech koni są w opłakanym stanie. Wyczyść je.
– Tak, proszę pana.
– Żebyś się nauczył w przyszłości pracować staranniej, przez przyszły tydzień będziesz wstawał o wpół do szóstej.
– Tak, proszę pana.
Westchnąłem w duchu, choć ta forma złośliwej kary była dla mnie najmniej uciążliwa, bo nie sprawiało mi trudności wczesne wstawanie. Pociągało to jednak za sobą bezczynne stanie na podwórzu przez ponad godzinę. Ciemno, zimno i nudno. Sam Humber też chyba nie sypiał wiele. Okna jego sypialni wychodziły na podwórze i zawsze wiedział, czy delikwent był tam za dwadzieścia szósta, na dowód czego należało o tej właśnie porze zapalić latarkę.
– Co do ciebie – spojrzał na Geoffa zastanawiając się nad czymś. – Podłoga w siódmym boksie upaćkana jest gnojem. Wyrzucisz słomę i wyczyścisz podłogę środkiem dezynfekcyjnym, zanim dostaniesz obiad.
– Ale proszę pana – zaprotestował nieostrożnie Geoff – jeśli nie pójdę na obiad razem z innymi, nic dla mnie nie zostanie.
– Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej i przyzwoicie wykonać swoją pracę. Płacę o połowę więcej niż każdy inny trener i za to oczekuję odpowiedniej roboty. Zrobisz tak, jak ci powiedziałem.
– Ale proszę pana – zajęczał Geoff wiedząc, że jeśli nie zdąży na główny posiłek, będzie bardzo głodny – czy nie mogę tego zrobić po południu?
Humber od niechcenia poruszył laską, która prześliznęła się tak, że w ręku trzymał jej koniec. Wtedy obrócił się i brutalnie uderzył wypukłą gałką w biodro Geoffa. Geoff zawył i zaczął rozcierać nogę.
– Przed obiadem – powtórzył Humber i odszedł opierając się na lasce.
Geoffa ominęły wodniste, na pół uduszone kawałki baraniny, a kiedy wszedł zadyszany do kuchni, zobaczył ostatnie łyżki budyniu mącznołojowego znikające w ogromnych ustach Charliego.
– Cholerne skurwysyny – zajęczał żałośnie. – Banda cholernych skurwysynów.
Znosił to przez cały tydzień. Wytrzymał sześć następnych mocniejszych uderzeń w różne części ciała, jeszcze trzykrotnie ominęła go kolacja, dwukrotnie śniadanie i raz obiad. Na długo przed końcem zaczął płakać, ale ciągle nie chciał odejść.
Po pięciu dniach w porze śniadania wszedł do kuchni Cass i powiedział do Geoffa:
– Obawiam się, że szef uprzedził się do ciebie. Już nigdy nie uda ci się zrobić nic dobrze. Najlepiej byłoby – a mówię to dla twego własnego dobra, gdybyś poszukał roboty gdzie indziej. Czasami szef dostaje takiej manii, że któryś ze stajennych nie robi nic dobrze, a jak na to wpadnie, nikt nie da rady tego zmienić. Możesz robić tak długo, aż zsiniejesz, a on nie zmieni zdania. Chyba nie chcesz więcej dostawać lania, co? Mówię ci tylko, że jeśli tu zostaniesz, przekonasz się, że to co było, to dopiero początek. Rozumiesz? Mówię to dla twojego dobra.
Mimo to upłynęły jeszcze dwa dni, zanim Geoff niechętnie spakował swój stary wojskowy tornister i oddalił się.
Następnego ranka przyszedł na jego miejsce cherlawy chłopak, ale został tylko trzy dni, bo przed jego przyjściem Jimmy gwizdnął koce, a on był za słaby, żeby je odzyskać. Jęczał żałośnie przez dwie mroźne noce, a zanim nadeszła trzecia, już go nie było.
Rano, przed śniadaniem, sam Jimmy otrzymał uderzenie laską. Przyszedł spóźniony i klnąc wyszarpał kromkę chleba z ręki Jerry’ego.
– Gdzie moje cholerne śniadanie?
– Oczywiście zjedliśmy je.
– Dobra – powiedział patrząc na nas. – Możecie też zająć się moimi sakramenckimi końmi. Wynoszę się. Nie mam cholernego zamiaru zostać tutaj. To gorsze niż siedzenie w mamrze. Na pewno nie zostanę tutaj i nie pozwolę się tłuc.
– Dlaczego się nie poskarżysz – zapytał Reggie.
– A komu?
– No… glinom.
– Czyś ty oszalał? – zapytał zdumiony Jimmy. – Jesteś po prostu cholernym idiotą. Wyobrażasz sobie mnie z moją kartoteką, idącego do gliniarni? I mówiącego, że chcę złożyć skargę na mojego pracodawcę, który uderzył mnie laską. Na początek zaczęliby się śmiać. Tak by ryczeli, aż by im się trzęsły te cholerne łby. A co potem? Powiedzmy, że przyszliby tutaj i zapytali Cassa, czy widział jak kogoś bito. Mówię wam, Cassowi zależy na wygodnej robocie. Och, nie – powiedziałby – nic takiego nie widziałem. Pan Humber jest bardzo uprzejmym dżentelmenem o złotym sercu. A czego się można spodziewać po eksskazańcu? Tylko steku kłamstw. Nie rozśmieszajcie mnie, do jasnej cholery. Wynoszę się, a gdybyście mieli trochę oleju w głowie, zrobilibyście to samo. Jakoś nikt nie posłuchał jego rady.
Dowiedziałem się od Charliego, że Jimmy był tu o dwa tygodnie dłużej, czyli jak mu się zdawało – około jedenastu tygodni.
Kiedy Jimmy dość ostentacyjnie opuszczał podwórze, pogrążyłem się w rozmyślaniach. Jedenaście tygodni, najwyżej dwanaście, zanim Humber wprawi swoje ramię w ruch. Byłem tu już trzy, a więc zostawało mi jeszcze najwyżej dziewięć tygodni, aby odkryć, w jaki sposób daje koniom doping. Nie znaczy to, że gdyby było trzeba, nie mógłbym wytrzymać tu tak długo jak Geoff, ale jeżeli nie zdemaskuję metody Humbera, zanim on zacznie poświęcać uwagę pozbyciu się mnie, to szanse na dokonanie tego później są minimalne.
Trzy tygodnie, a ja nie dowiedziałem się jeszcze niczego poza tym, że chciałbym stąd odejść możliwie jak najszybciej.
Na miejsca Geoffa i Jimmy’ego przyszło dwóch stajennych, wysoki chłopak, Lenny, który był kiedyś w Borstal i bardzo się tym chlubił i Cecil, dość już zaawansowany alkoholik w wieku około trzydziestu pięciu lat. Powiedział nam, że wyrzucono go już z polowy stajni w Anglii, bo nie umiał trzymać się z dala od butelki. Nie wiem, skąd brał alkohol ani jak udawało mu się go ukrywać, ale codziennie o czwartej był już nieźle pijany i każdej nocy chrapał w paralitycznym odrętwieniu.