Myślałem o Anglii. O dwudziestu tysiącach funtów. O poszukiwaniu przestępcy. Mówiąc szczerze, powaga, z jaką October przedstawił sytuację, nie wywarła na mnie żadnego wpływu. Angielskie wyścigi były po drugiej stronie kuli ziemskiej. Nie znałem nikogo, kto byłby w nie zaangażowany. Naprawdę niewiele mnie obchodziło, czy cieszyły się złą czy dobrą opinią. Gdybym pojechał, byłaby to bezinteresowna wyprawa. Pojechałbym dlatego, że pociągała mnie przygoda, ponieważ zapowiadało się to zabawnie, było wyzwaniem, kusicielska zachęta do odrzucenia odpowiedzialności i przecięcia pęt dobrowolnie narzuconych memu udręczonemu duchowi.
Zdrowy rozsądek mówił, że cały ten pomysł jest szalony, że hrabia October jest nieodpowiedzialnym dziwakiem, że nie mam żadnego prawa zostawiać mojej rodziny własnemu losowi i wałęsać się po świecie, i że jedynym wyjściem dla mnie jest pozostanie na miejscu i wyrabianie w sobie uczucia zadowolenia.
Ale zdrowy rozsądek przegrał.
2
Dziewięć dni później leciałem do Anglii Boeingiem 707. Spałem smacznie przez większą część trzydziestu sześciu godzin lotu z Sydney do Darwin, z Darwin do Singapuru, Rongoonu i Kalkuty, z Kalkuty do Karaczi i Damaszku, z Damaszku do Dusseldorfu i na lotnisko londyńskie.
Zostawiłem za sobą wypełniony tydzień, w który wtłoczyłem całe miesiące papierkowej pracy i mnóstwo konkretnych ustaleń. Częściową trudność stanowiło to, że nie wiedziałem, jak długo będę nieobecny, ale przyjąłem, że jeśli nie wykonam tej pracy w ciągu sześciu miesięcy, to nie będę mógł jej wykonać w ogóle i to stało się podstawą mojego planowania.
Główny stajenny odpowiadał za trening i sprzedaż koni będących w mojej stajni, nie miał jednak zajmować się kupowaniem ani hodowlą nowych. Przedsiębiorstwo budowlane zgodziło się dozorować utrzymanie ziemi i budynków. Kobieta, która zwykle gotowała dla chłopców stajennych mieszkających w baraku, obiecała, że zajmie się domem, kiedy rodzeństwo przyjedzie na długie letnie ferie z okazji Bożego Narodzenia od grudnia do lutego.
Umówiłem się z bankiem, że będę przysyłał postdatowane czeki na opłaty następnego semestru w szkole i paszę dla koni, a stajennemu zostawiłem ich cały stos do stopniowej realizacji najedzenie i pensje dla ludzi. October zapewnił mnie, że „honorarium” będzie bezzwłocznie przekazane na moje konto.
– Jeżeli mi się nie uda, otrzyma pan z powrotem swoje pieniądze, minus moje koszty utrzymania – powiedziałem mu.
Potrząsnął przecząco głową, ale ja nalegałem, więc w końcu doszliśmy do kompromisu. Miałem otrzymać dziesięć tysięcy natychmiast, a drugie dziesięć, jeśli moja misja się powiedzie.
Zaprowadziłem Octobra do moich prawników, którzy ubrali tę raczej dziwną umowę w obojętnie sformułowany kontrakt prawny, na którym October, z wymuszonym uśmiechem, położył swój podpis tuż obok mojego-
Jego rozbawienie minęło jednak bez śladu, kiedy po wyjściu z kancelarii poprosiłem, by ubezpieczył moje życie.
– Nie przypuszczam, bym mógł to zrobić – powiedział wzdragając się.
– Ponieważ będę… nie do ubezpieczenia? Nie odpowiedział.
– Podpisałem kontrakt. Czy myśli pan, że zrobiłem to z zamkniętymi oczami?
– To był pana pomysł. – Wyglądał na zaniepokojonego. – Nie będę pana zmuszał do jego wypełnienia.
– Co naprawdę stało się dziennikarzowi? Potrząsnął głową i unikał mojego wzroku.
– Nie wiem. Wyglądało to na wypadek. Prawie na pewno to był wypadek. Nocą wyleciał z drogi na zakręcie na wrzosowiskach Yorkshire. Staczający się w dół samochód płonął. Nie miał żadnej szansy. To był sympatyczny fecet…
– Jeżeli ma pan jakiekolwiek podstawy, by przypuszczać, że nie był to wypadek, nie powstrzyma mnie to – powiedziałem poważnie – ale musi pan być szczery. Jeżeli nie był to wypadek, musiał mieć jakieś wyniki… musiał znaleźć coś bardzo istotnego… byłoby dla mnie ważne, gdybym wiedział, gdzie bywał i co robił tuż przed śmiercią.
– Czy myślał pan o tym wszystkim, zanim przyjął pan moją propozycję?
– Naturalnie.
Uśmiechnął się, jak gdyby zdjęto mu z ramion ciężar.
– Na Boga, panie Roke. Im lepiej pana poznaję, tym bardziej się cieszę, że zatrzymałem się na ten lunch w Perloomie i pojechałem szukać Arthura Simmonsa. Więc… Tommy Stapleton, ten dziennikarz, był dobrym kierowcą, ale myślę, że wypadek może się zdarzyć każdemu. To była niedziela na początku czerwca. Właściwie poniedziałek. Zmarł około drugiej w nocy. Ktoś z miejscowych zeznał, że o pierwszej trzydzieści droga wyglądała normalnie, a para wracających z przyjęcia zauważyła złamane bariery na zakręcie o drugiej trzydzieści i zatrzymała się, żeby zobaczyć, co się stało. Samochód tlił się jeszcze, zobaczyli czerwony żar w dolinie i pojechali zameldować o tym w najbliższym mieście. Policja przypuszcza, że Stapleton zasnął za kierownicą. To się może łatwo zdarzyć. Nie mogli jednak ustalić, gdzie był po opuszczeniu domu przyjaciół o piątej do znalezienia się na wrzosowisk w Yorkshire. Bo droga mogła mu zająć najwyżej godzinę, a więc nie wiadomo, co robił przez dziewięć godzin. Chociaż historię tę opisano w większości gazet, nikt się nie zgłosił, by zeznać, że spędził wieczór z Stapletonem. Mówiło się, jak mi się zdaje, że mógł spędzić ten czas z czyjąś żoną… z kimś, kto ma powody, by milczeć. W każdym razie potraktowano to jako nie budzący wątpliwości wypadek.
Dowiedzieliśmy się dyskretnie, gdzie był w ciągu kilku poprzednich dni. Bywał wszędzie tam i robił to samo, co podczas swej normalnej pracy. Wyszedł z londyńskiej redakcji swojej gazety w czwartek; w piątek i sobotę był na wyścigach w Bogside, weekend spędził u przyjaciół koło Hexham w Northumberland i, jak już mówiłem, wyjechał od nich w niedzielę o piątej, żeby wrócić do Londynu. Gospodarze mówią, że przez cały czas był jak zwykle czarujący.
– My, to znaczy dwaj inni członkowie komitetu i ja, poprosiliśmy policję z Yorkshire o pokazanie nam wszystkiego, co wydobyli z samochodu, nie było tam nic interesującego. Skórzaną aktówkę znaleziono nieuszkodzoną w połowie zbocza w pobliżu tylnych drzwi, które zostały wyrwane w trakcie koziołkowania samochodu, ale nie było w niej nic prócz zwykłych ksiąg koni i programów wyścigowych. Obejrzeliśmy je dokładnie. Stapleton nie był żonaty, mieszkał z matką i siostrą, które pozwoliły nam przeszukać mieszkanie. Nie było tam nic. Prosiliśmy także redaktora działu sportowego wjego gazecie o pozwolenie przejrzenia rzeczy, jakie zostawił w redakcji. Było kilka przedmiotów osobistych i koperta zawierająca wycinki prasowe o dopingach. Zatrzymaliśmy je. Będzie pan mógł je obejrzeć po przyjeździe do Anglii, ale obawiam nie, że nie na wiele się przydadzą. Były bardzo fragmentaryczne.
– Rozumiem – powiedziałem. Szliśmy ulicą, na której zaparkowane były nasze samochody, jego niebieski i mój biały. Kiedy stanęliśmy obok tych dwu zakurzonych pojazdów, rzekłem: – Pan chce wierzyć, że to był wypadek… Myślę, że pan bardzo chce w to wierzyć.
Poważnie skinął głową.
– Zbyt deprymujące jest inne przypuszczenie. Gdyby nie te dziewięć brakujących godzin, nie byłoby w ogóle najmniejszych wątpliwości.
Wzruszyłem ramionami.
– Mógł je spędzić na tysiąc niewinnych sposobów. W barze. Na kolacji. W kinie. Na podrywaniu dziewczyny.
– Tak, mógł – powiedział October. Ale w jego umyśle i moim pozostały wątpliwości.