Następnego dnia October miał wracać wynajętym holdenem do Sydney, a ja miałem lecieć do Anglii. Uścisnął moją rękę i dał mi swój londyński adres, gdzie miałem go znowu spotkać. Otworzywszy drzwi zjedna nogą już w samochodzie powiedział:
– Myślę, że częścią pańskiego działania będzie odgrywanie nieco, powiedzmy, nieodpowiedzialnego typu chłopca stajennego, tak aby ciągnęli do pana krętacze.
– Zdecydowanie – uśmiechnąłem się.
– Więc jeśli wolno panu coś doradzić, byłoby dobrze, gdyby zapuścił pan bokobrody. Zdumiewające jak wiele mogą zdziała te kępki dodatkowych włosów koło uszu.
– Dobry pomysł – zaśmiałem się.
– I niech pan nie przywozi wielu ubrań. Dostarczę panu brytyjskich, odpowiednich dla pana nowej roli.
– W porządku.
Hrabia October usiadł za kierownicą.
– A więc do zobaczenia, panie Roke.
– Do zobaczenia, lordzie October.
Po odjeździe hrabiego, gdy zabrakło jego siły przekonywania, to, co zamierzałem zrobić, wydawało mi się mniej rozsądne niż kiedykolwiek. Ale byłem już śmiertelnie zmęczony rozsądkiem. Pracowałem od świtu do nocy, co rano drżąc z niecierpliwości, by już być w drodze.
Na dwa dni przed terminem wyjazdu poleciałem do Gelong, by pożegnać się z Philipem i wyjaśnić dyrektorowi szkoły, że na jakiś czas wyjeżdżam do Europy, nie wiem dokładnie na jak długo. Wracałem przez Frensham, żeby zobaczyć się z siostrami. Obydwie wykrzyknęły na widok ciemnych plam zarostu, które zaczęły już nadawać mojej twarzy pożądany „nieodpowiedzialny” wygląd.
– Na miłość boską, musisz to zgolić – oświadczyła Belinda. – To zbyt seksowne. I tak większość kobiet szaleje za tobą, a jeśli teraz cię zobaczą, rzucą się na ciebie.
– To brzmi cudownie – powiedziałem uśmiechając się do nich serdecznie.
Helen, niemal już szesnastoletnia, była jasna, łagodna i pełna wdzięku, zupełnie jak kwiaty, które tak lubiła rysować. Z całej trójki właśnie ona była najmniej samodzielna, najbardziej odczuła brak matki.
– Czy chcesz powiedzieć – w jej głosie był niepokój – że nie będzie cię przez całe lato? – Miała taką minę, jakby właśnie zapadła się Góra Kościuszki.
– Wszystko będzie dobrze. Jesteś już prawie dorosła – próbowałem się z nią przekomarzać.
– Ale wakacje będą strasznie nudne!
– No to zaproście przyjaciół.
– Możemy? – Twarz jej rozjaśniła się. – To będzie zabawne.
Już bardziej szczęśliwa pocałowała mnie na pożegnanie i wróciła na lekcje.
Z najstarszą moją siostrą rozumieliśmy się doskonale i wiedziałem, że jej jednej jestem winien wyjaśnienie prawdziwego celu moich „wakacji”. Była zmartwiona, a tego się nie spodziewałem.
– Najdroższy Dan – wzięła mnie pod rękę i pociągała nosem, żeby powstrzymać płacz – wiem, że nasze wychowanie było dla ciebie harówką i że powinniśmy być zadowoleni, kiedy wreszcie robisz coś dla siebie. Tylko proszę cię, bądź ostrożny. I Dan, my chcemy… chcemy, żebyś wrócił.
– Wrócę – obiecałem bezradnie, podając jej własną chustkę do nosa – wrócę na pewno.
Taksówka z dworca lotniczego przywiozła mnie przez wypełniony drzewami skwer pod dom hrabiego Octobra w Londynie w szarej mżawce, która w żaden sposób nie korespondowała z moim nastrojem. Ja byłem radosny, jakbym miał sprężyny w piętach.
W odpowiedzi na dzwonek eleganckie czarne drzwi otworzył mi służący o przyjaznej twarzy, który natychmiast przejął inicjatywę mówiąc, iż ponieważ jego lordowska mość mnie oczekuje, więc nie zwlekając wprowadzi mnie na górę. „Góra” okazała się salonikiem o szkarłatnych ścianach na pierwszym piętrze, gdzie wokół elektrycznego grzejnika w kominku stali trzej mężczyźni z kieliszkami w rękach. Trzej mężczyźni w postawie swobodnej, zwróceni w stronę otwierających się drzwi. To był triumwirat rządzący wyścigami w Anglii. Wielkie figury. Pewne i obwarowane setkami lat tradycyjnej władzy. Oni nie traktowali sprawy z takim podnieceniem jak ja.
– Pan Roke – zaanonsował służący wprowadzając mnie. October podszedł do mnie i przywitał się.
– Podróż miał pan dobrą?
– Tak, dziękuję.
Hrabia October zwrócił się w stronę pozostałych mężczyzn.
– Moi dwaj koledzy przybyli tu, by pana powitać.
– Nazywam się Macclesfield – powiedział wyższy, starszy przygarbiony mężczyzna o niesfornej białej czuprynie. Pochylił się do mnie i wyciągnął kościstą rękę. – Bardzo się cieszę z poznania pana, panie Roke. – Miał sokole oczy o przenikliwym spojrzeniu. – A to jest pułkownik Beckett – wskazał na szczupłego mężczyznę, który wyglądał na schorowanego i kiedy podał mi rękę, jego uścisk był słaby i miękki. Wszyscy milczeli i przyglądali mi się, jak gdybym był przybyszem z kosmosu.
– Jestem do dyspozycji panów – powiedziałem uprzejmie.
– Możemy więc przejść od razu do interesów – rzekł October wskazując mi przykryty pokrowcem fotel. – Drinka?
– Proszę.
Podał mi szklaneczkę najdelikatniejszej whisky, jaką kiedykolwiek piłem, i wszyscy usiedli.
– Moje konie – zaczął October swobodnie, konwersacyjnie – trenowane są w stajni przylegającej do mojego domu w Yorkshire. Nie trenuję ich sam, bo zbyt często muszę wyjeżdżać w interesach. Licencję – publiczną licencję – ma człowiek o nazwisku Inskip i prócz moich koni trenuje także konie moich przyjaciół. Obecnie w stajni jest trzydzieści pięć koni, z czego 11 moich. Sądzimy, że byłoby najlepiej, gdyby zaczął pan jako chłopiec w mojej stajni i potem przeniósł się gdzie indziej, kiedy uzna pan to za konieczne. Jasne?
Skinąłem głową.
– Inskip jest uczciwy, ale trochę gaduła, toteż uważamy za rzecz bardzo istotną dla powodzenia pańskiej misji, by nie znał on powodów ani sposobu, W jaki trafił pan do stajni. Zwykle Inskip angażuje chłopców, toteż musi pana przyjąć on, nie ja. Aby upewnić się, że w stajni zabraknie rąk do pracy i pana oferta zostanie natychmiast przyjęta, pułkownik Beckett i sir Stuart Macclesfield za dwa dni poślą tam po trzy konie. Trzeba powiedzieć, że nie są to dobre konie, ale najlepsze, jakie moglibyśmy w tym czasie zdobyć.
Wszyscy uśmiechnęli się i mieli do tego pełne prawo. Zaczynałem podziwiać ich działalność sztabową.
– Za cztery dni, kiedy wszyscy zaczną się czuć przepracowani, pan się zjawi i zaoferuje swe usługi. Jasne?
– Tak.
– Tu są referencje – podał mi kopertę. – Pochodzą od mojej kuzynki z Kornwalii, która trzyma kilka koni wierzchowych. Umówiłem się z nią, że jeśli Inskip będzie chciał sprawdzić, ona potwierdzi ustnie opinię o panu. Na początek nie może pan się wydać zbyt podejrzanym charakterem, bo Inskip pana nie przyjmie.
– Rozumiem.
– Inskip zapyta o kartę ubezpieczeniową i formularz podatkowy, które powinien pan mieć z poprzedniego miejsca pracy. Oto one. Karta ubezpieczeniowa jest podstemplowana i nie będzie wymagała żadnego sprawdzania aż do maja w przyszłym roku, a do tego czasu, mamy nadzieję, nie będzie już potrzebna. Bardziej skomplikowana jest sprawa z formularzem podatkowym, ale sporządziliśmy go w ten sposób, że adres na odcinku, który Inskip będzie musiał wysłać do urzędu finansowego, jest zupełnie nieczytelny. Musi z tego wyniknąć pewne zamieszanie, ale będzie ono wyglądało całkiem naturalnie, i łatwo ukryje się fakt, że nie pracuje pan w Kornwalii.
– Rozumiem – powiedziałem. – Muszę przyznać, że wszystko to zrobiło na mnie pewne wrażenie.
Sir Stuart Macclesfield chrząknął, a pułkownik Beckett poszczypywał czubek własnego nosa.
– Wiem, że wasi analitycy nie mogli zidentyfikować tego dopingu, ale nie znam żadnych szczegółów. Na jakiej podstawie są panowie przekonani, że używano dopingu?