– Wspaniały – przyznałem – ale zimny.
Anglicy zawsze mówią o pogodzie, pomyślałem; a ładny listopadowy dzień jest czymś tak niezwykłym, że aż zasługuje na uwagę. A tam w domu, właśnie zaczynają się letnie upały…
– Czy długo już pan jest w stajni? – zapytała po chwili.
– Dopiero dziesięć dni.
– I podoba się panu?
– O tak… to dobrze prowadzona stajnia.
– Pan Inskip byłby zachwycony, gdyby to słyszał – rzekła zimno. Spojrzałem na nią, ale jej wzrok skierowany był na drogę. Uśmiechała się.
Po następnych stu metrach powiedziała:
– Co to za koń, na którym pan jechał? Wydaje mi się, że jego też nigdy nie widziałam.
– On jest dopiero od środy… – Opowiedziałem jej tę odrobinę historii, możliwości i perspektyw Sparking Pluga, jaka była mi znana.
Skinęła głową.
– Byłoby dobrze dla pana, gdyby wygrał jakieś wyścigi. To satysfakcja po całej tej pracy, jaką pan przy nim wykonuje.
– Tak – zgodziłem się, zaskoczony jej sposobem myślenia. Doszliśmy do ostatniego odcinka drogi przed stajnią.
– Przepraszam – powiedziała uprzejmie – ale nie wiem, jak się pan nazywa.
– Daniel Roke – odpowiedziałem, zastanawiając się, dlaczego spośród tylu osób, które mi zadawały to pytanie w ciągu ostatnich dziesięciu dni, tylko ona otrzymała ode mnie pełną odpowiedź.
– Miło mi. – Zamilkła na chwilę, a potem rzekła spokojnym głosem, który, co stwierdziłem z dziwną przyjemnością, miał mnie ośmielić: – Lord October jest moim ojcem. Nazywam się Elinor Tarren.
Doszliśmy do bramy stajennej. Zatrzymałem się, by przepuścić ją przodem, co skwitowała przyjaznym acz zdawkowym uśmiechem, i poprowadziła konia przez podwórze do boksu. Wyjątkowo miła dziewczyna, pomyślałem zabierając się do wycierania potu Sparking Pluga, mycia mu nóg, czesania grzywy i ogona, przemywania oczu i pyska, porządkowania słomianej ściółki, przynoszenia siana i wody, a następnie do powtórzenia wszystkich tych manipulacji z koniem, na którym jeździła Patricia. Patricia, pomyślałem uśmiechając się, wcale nie była miła.
Kiedy przyszedłem do domu na śniadanie, pani Allnut wręczyła mi list, który właśnie przyniesiono. W kopercie, ostemplowanej poprzedniego dnia w Londynie, był kawałek zwykłego papieru z wypisanym tylko zdaniem: „Pan Stanley będzie o piętnastej w sobotę w Victoria Fall”.
Wepchnąłem list do kieszeni, uśmiechając się nad talerzem płatków owsianych.
Kiedy następnego popołudnia szedłem w górę strumienia, padała gęsta mżawka. Byłem w wąwozie wcześniej niż October, czekałem więc na niego, a krople wody znalazły jakoś drogę do mojej szyi. Tak jak poprzednio October zszedł ze wzgórza razem ze swoim psem, mówiąc mi, że samochód zaparkował wyżej, na rzadko uczęszczanej drodze.
– Ale jeżeli może pan wytrzymać deszcz, to lepiej porozmawiajmy tutaj, bo jak nas ktoś zobaczy razem w samochodzie, zacznie się zastanawiać…
– Mogę wytrzymać deszcz – zapewniłem, uśmiechając się.
– W porządku, jak panu idzie?
Powiedziałem mu, co myślę o nowym koniu Becketta i możliwościach, jakie ten wspaniały koń mi stwarza. October skinął głową.
– W czasie wojny Roddy Beckett wsławił się szybkością i dokładnością dostarczania dostaw. Nikt nie dostał nigdy niewłaściwej amunicji ani samych lewych butów, kiedy on się tym zajmował.
– Zasiałem tu i ówdzie ziarna zwątpienia w moją uczciwość, ale więcej uda mi się zrobić w tym tygodniu w Bristolu, a także podczas następnego weekendu w Burndale. Jadę tam w niedzielę grać w strzałki.
– Tam były liczne przypadki dopingu – powiedział October w zamyśleniu – może pan tam coś złapać.
– To byłoby bardzo dobrze…
– Czy księgi koni przydały się? Czy zastanawiał się pan jeszcze nad tą jedenastką koni?
– Myślałem prawie wyłącznie o tym. I wydaje mi się możliwe, choć jest to tylko minimalna szansa, że będzie pan mógł przeprowadzić badania dopingowe następnego konia z tej serii, zanim wystartuje do biegu. To znaczy, zakładając, że będzie następny koń w tej serii… a chyba raczej będzie, skoro udawało im się to tak długo.
October patrzył na mnie wyraźnie podniecony, a deszcz spływał z wywiniętego na dół ronda jego kapelusza.
– Odkrył pan coś?
– Nie, w zasadzie nic. To jedynie statystyczna wskazówka. Ale myślę, że następny koń wygra w czasie aukcyjnych biegów w Helso, Sedgefield, Ludlow, Stafford czy Haydock… – Tu wytłumaczyłem, dlaczego tak przypuszczam. – Można będzie zorganizować pobranie próbki śliny od wszystkich koni przed wszystkimi biegami na tych torach połączonymi z aukcją. Nie będzie to więcej jak jeden bieg na każdym dwudniowym spotkaniu. Można nawet spokojnie próbki te wyrzucić po biegu, bez ponoszenia kosztów ich analizy, jeżeli… no, jeżeli w talii nie będzie żadnego dżokera.
– To dość wygórowane żądanie, ale nie widzę powodu, dla którego nie miałoby być spełnione, jeżeli ma czegoś dowieść.
– Analitycy mogą znaleźć w wynikach badań coś interesującego.
– Tak, a nawet jeśli nie, to dla nas będzie to ogromnym krokiem naprzód, że pierwsi szukamy dżokera, zamiast po prostu dać się zaskoczyć, kiedy się pojawi. Dlaczego, do diabła… – Pokręcił głową. -…nie pomyśleliśmy o tym już dawno? To wydaje się takie oczywiste, teraz, kiedy pan już to zaproponował.
– Myślę, że po prostu jestem pierwszą osobą, która dostała do ręki od razu wszystkie istniejące informacje i świadomie poszukiwała łączącego je czynnika. Wydaje się, że wszyscy inni działali jakby od przeciwnego końca, to znaczy próbowali w każdym przypadku osobno dowiedzieć się, kto miał dostęp do konia, kto go karmił, kto siodłał itd.
October pokiwał głową z ponurą miną.
– I jeszcze coś. Ci z laboratorium podsunęli, że ponieważ nie mogą znaleźć śladów dopingu, trzeba szukać czegoś mechanicznego… Nie wie pan, czy skóry koni były badane równie dokładnie jak dżokeje i ich ekwipunek? Któregoś wieczoru uświadomiłem sobie, że mógłbym z całą pewnością trafić strzałką w bok konia, więc każdy dobry strzelec może umieścić tam kulkę śrutu. A to ukłuje jak żądło… wystarczy, żeby każdego konia zmusić do przyspieszenia tempa.
– O ile wiem, żaden z koni nie miał takich śladów, ale upewnię się. Aha, pytałem w laboratorium, czy organizm konia może przerobić narkotyk w jakąś neutralną substancję, i powiedzieli mi, że to niemożliwe.
– To w każdym razie wyjaśnia pewne sprawy.
– Tak… – October zagwizdał na psa, który zwiedzał właśnie oddaloną część wąwozu. – Po następnym tygodniu, kiedy wróci pan z Burndale, będziemy się tu spotykać co niedzielę o tej porze, żeby omówić postępy. Będzie pan wiedział, kiedy nie spędzam tu weekendu, jeśli nie będzie mnie na sobotnich galopach. A propos, pana mistrzostwo wyraźnie rzucało się w oczy wczoraj na treningu. A chyba ustaliliśmy, że nie będzie pan robił zbyt dobrego wrażenia. Do tego jeszcze – dodał uśmiechając się blado – Inskip twierdzi, że jest pan bystrym i sumiennym pracownikiem.
– Do diabła, jeśli nie będę uważał, dostanę dobre referencje!
– Jeszcze jakie – zgodził się October, naśladując mój akcent. – Jak się panu podoba praca chłopca stajennego?
– Nie jest pozbawiona przyjemności… pana córki są bardzo piękne.
October uśmiechnął się.
– Tak. I dziękuję, że pan pomógł Elinor. Powiedziała, że był pan bardzo uprzejmy.
– Nic nie zrobiłem.
– Patty jest dość niesforna – powiedział w zamyśleniu. – Chciałbym, żeby zdecydowała, co ma zamiar robić. Dobrze wie, że nie życzę sobie, by dalej prowadziła ten tryb życia, niekończące się przyjęcia, chodzenie spać o świcie… no, ale to nie pański kłopot, panie Roke.
Jak zwykle ucisnęliśmy sobie ręce i October oddalił się ciężkim krokiem pod górę. Kiedy schodziłem w dół, ciągle jeszcze padała gęsta mżawka.
Sparking Plug dobrze zniósł czterystukilometrową podróż na południe, w której mu towarzyszyłem. Tor wyścigowy był za miastem, a jak mi powiedział kierowca furgonu w czasie obiadu, na który zatrzymaliśmy się po drodze, stajnie zostały całkowicie odbudowane po pożarze.