Rudzielec ani na chwilę nie oderwał wzroku od mojej twarzy.
– Nie jest zbyt rozmowny – zauważył po dłuższym milczeniu.
– Ma dużo na głowie – zgodził się szyderczo ciemniejszy.
Świadomość przestępczej działalności Adamsa i Humbera nie przyniosła mi ulgi. Poruszyłem się niezręcznie na siedzeniu, zadzwoniły kajdanki. Pogoda ducha, z jaką w moim nowym przebraniu udawałem się do Sław, wydawała się bardzo odległa.
Przed nami były światła Clavering. Ciemniejszy policjant spojrzał na mnie z subtelnym rozbawieniem. Pojmali przestępcę. Wykonali swoje zadanie. Rudzielec znów przerwał długą ciszę, w jego głosie brzmiała nuta tej samej satysfakcji.
– Jak stąd wyjdzie, będzie dużo starszy.
Miałem nadzieję, że tak się nie stanie, ale aż nazbyt dobrze zdawałem sobie sprawę, że czas, jaki spędzę w areszcie, zależy jedynie od tego, jak przekonywająco zdołam udowodnić, że zabiłem w obronie własnej. Nie na próżno byłem synem prawnika.
Następne godziny były koszmarem. Siły policyjne w Clavering składały się z gromady twardych cyników, którzy starali się w miarę własnych możliwości powstrzymywać żywotną falę przestępczości w górniczym regionie o wysokim procencie bezrobocia. Rękawiczki nie figurowały w ich wyposażeniu. Poszczególni policjanci kochali być może swoje żony i byli dobrzy dla swoich dzieci, ale nawet jeśli tak było, to zachowywali dobry humor i humanitarność jedynie na godziny wolne od pracy.
A pracy mieli dużo. Budynek pełen był gwaru i spieszących się głosów. Przepychano mnie ciągle jeszcze zakutego w kajdanki, z pokoju do pokoju, pod eskortą, i zadawano mi sporadyczne pytania.
– Później – mówiono. – Tym zajmiemy się później. Na niego mamy całą noc.
Z tęsknotą myślałem o gorącej kąpieli, wygodnym łóżku i kilku tabletkach aspiryny. Nie dostałem niczego.
Późno wieczorem posadzono mnie na krześle w pustym, jasno oświetlonym pokoju, i wtedy powiedziałem im, co robiłem u Humbera i jak to się stało, że zabiłem Adamsa. Opowiedziałem im wszystko, co się wydarzyło tego dnia. Nie uwierzyli mi, o co nie miałem pretensji. Uparcie, uznając to za rzecz oczywistą, oskarżali mnie o morderstwo. Protestowałem. Ale bezskutecznie.
Zadawali mi mnóstwo pytań. Odpowiadałem na nie. Wtedy zadawali mi je znowu. I znów odpowiadałem. Zadawali pytania systemem sztafetowym, jeden przejmował śledztwo od drugiego, wydawało się więc, że wszyscy przez cały czas pozostają w pełni sił, podczas gdy ja byłem coraz bardziej zmęczony. Byłem zadowolony, że nie muszę podtrzymywać historii utkanej z szeregu kłamstw, bo w tym stanie wzrastającego zmęczenia i niewygody trudno było zachować jasność umysłu nawet po to, żeby mówić prawdę. A oni czekali, żebym popełnił błąd.
– Teraz powiedz nam, co się naprawdę wydarzyło.
– Już powiedziałem.
– To była raczej historyjka z jakiejś powieści przygodowej.
– Zatelegrafujcie do Australii po odpis kontraktu, jaki podpisałem podejmując się tej pracy. – Po raz czwarty powtarzałem adres mojego adwokata, i po raz czwarty już go zapisywali.
– Powiedziałeś, że kto cię zaangażował?
– Hrabia October.
– I bez wątpienia on też to potwierdzi…
– On do soboty jest w Niemczech.
– To niedobrze. – Uśmiechali się złośliwie.
Wiedzieli od Cassa, że pracowałem w stajni Octobra. Cass powiedział im, że byłem kiepskim stajennym, nieuczciwym, strachliwym i niezbyt bystrym. Ponieważ sam wierzył w to, co mówił, łatwo ich przekonał.
– Miałeś kłopoty z córką hrabiego, prawda?
Cholerny Cass, pomyślałem ze złością, cholerny Cass i jego plotkarski ozór.
– A teraz mścisz się na nim za to, że cię wyrzucił, i wplątujesz go w tę historię?
– Tak jak zemściłeś się na panu Humberze za to, że cię wczoraj wyrzucił.
– Nie. Sam odszedłem, bo skończyłem już swoją pracę.
– A więc za to, że cię bił?
– Nie.
– Koniuszy mówi, że zasłużyłeś na to.
– Adams i Humber prowadzili oszukańczą grę na wyścigach. Odkryłem to i próbowali mnie zabić. – Wydawało mi się, że mówię to już po raz dziesiąty i nie wywiera to na nich najmniejszego wrażenia.
– Obrażali cię tym biciem. Wróciłeś, żeby się zemścić… To dość częsta rzecz.
– Nie.
– Myślałeś o tym, potem wróciłeś i zaatakowałeś ich. Strasznie to wyglądało. Krew w całym pomieszczeniu…
– To była moja krew.
– Możemy określić jej grupę.
– Więc zróbcie to. To moja krew.
– Z tego małego rozcięcia? Nie bądź aż tak głupi.
– To rozcięcie zostało zszyte.
– Aha, wracamy więc do lady Elinor Tarren, córki hrabiego Octobra. Narobiłeś jej kłopotu, co?
– Nie.
– Spodziewała się dziecka?
– Nie. Zapytajcie lekarza.
– Więc wzięła pigułki nasenne…
– Nie. Adams ją otruł. – Opowiedziałem im dwukrotnie o słoiku fenobarbitonu, i musieli go znaleźć, kiedy pojechali do stajni, ale nie przyznali się do tego.
– Wyleciałeś ze stajni, boją uwiodłeś. Nie mogła znieść wstydu. Zażyła pigułki nasenne.
– Nie miała powodu do wstydu. To nie ona, tylko jej siostra. Patricia oskarżała mnie o uwiedzenie. Adams podał Elinor truciznę w dżinie zmieszanym z campari. Dżin, campari i fenobarbiton były zarówno w kantorze, jak i w pobranej do analizy próbce zawartości jej żołądka.Nie zwrócili na to najmniejszej uwagi.
– Do tego wszystkiego jeszcze przekonała się, że ją porzuciłeś. Pan Humber na pocieszenie poczęstował ją drinkiem, wróciła z powrotem do college’u i zażyła pigułki nasenne.
– Nie.
Mówiąc delikatnie, byli sceptycznie nastawieni do opowieści o używaniu przez Adamsa miotacza płomieni.
– Znajdziecie go w szopie.
– A, w tej szopie… Gdzie to ona ma być, jak mówiłeś? Wytłumaczyłem im dokładnie jeszcze raz.
– Pole należy prawdopodobnie do Adamsa. Możecie to sprawdzić.
– To istnieje tylko w twojej wyobraźni.
– Poszukajcie, a znajdziecie nie tylko szopę, ale i miotacz płomieni…
– Najprawdopodobniej używany jest do wypalania wrzosowisk. W tych okolicach wielu farmerów ma taki przyrząd.
Pozwolili mi zatelefonować, żeby znaleźć pułkownika Becketta. Jego służący w Londynie powiedział mi, że pułkownik wyjechał do przyjaciół w Berkshire na wyścigi w Newbury. Lokalna centrala w Berkshire była nieczynna, bo, jak wyjaśniła telefonistka, woda z pękniętej rury zalała kabel. Inżynierowie pracowali nad naprawą.
Byłem ciekaw, czy moje życzenie skontaktowania się z jednym z oficjalnych zwierzchników sportu wyścigowego przekonało ich.
– Pamiętacie tego faceta, co udusił swoją żonę? Kompletnie pomylony. Upierał się, żeby zadzwonić do lorda Bertranda Russella i oznajmić mu, że zadał cios na rzecz pokoju!
Około północy jeden z nich oświadczył, że nawet gdyby (w co oczywiście on sam nie wierzył) to, co mówiłem o moim zadaniu wykrycia poczynań Adamsa i Humbera, nawet gdyby wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu okazało się to prawdziwe, i tak nie uprawniałoby mnie do zabicia ich.
– Humber żyje – powiedziałem.
– Jeszcze żyje.
Serce podskoczyło mi do gardła. O Boże, pomyślałem, Humber nie. Niech Humber nie umrze.
– Więc ogłuszyłeś Adamsa laską?
– Nie, powiedziałem już, że zieloną szklaną kulą. Trzymałem ją w lewej ręce i uderzyłem tak mocno, jak mogłem. Nie miałem zamiaru go zabić, chciałem go tylko unieszkodliwić. Jestem praworęczny… nie mogłem dobrze ocenić, jak mocno uderzam lewą ręką.
– To dlaczego używałeś lewej ręki?
– Mówiłem już.
– Powiedz jeszcze raz. Powiedziałem jeszcze raz.
– I mimo że twoja prawa ręka nie nadawała się do użytku, wsiadłeś na motocykl i pojechałeś piętnaście kilometrów do Durham? Czy uważasz nas za głupców?
– Odciski palców moich obu rąk są na przycisku do papieru. Najpierw prawej ręki, kiedy rzucałem kulą na Humbera, a na wierzchu lewej, kiedy uderzyłem Adamsa. Wystarczy sprawdzić.