Kiedy skończyłem raport, rozmawialiśmy przez jakiś czas o postępowaniu, jakie ma być wszczęte przeciwko Humberowi, Cassowi i Judowi Wilsonowi, a także Soupy’emu Tarletonowi i jego przyjacielowi Lewisowi Greenfieldowi. Wtedy Beckett spojrzał na zegarek i zdecydował, że czas na obiad. Zabrał mnie do swojego klubu, którego wnętrze w całości było ciemnobrązowe; zjedliśmy stek, cynaderki i paszteciki z grzybami, które wybrałem dlatego, że stosunkowo łatwo mogłem je zjeść samym tylko widelcem.
Pułkownik Beckett jednak zauważył to.
– Ręka jeszcze dokucza?
– Już jest dużo lepiej.
Skinął głową i powstrzymał się od dalszych komentarzy. Natomiast opowiedział mi o wizycie, jaką złożył przed trzema dniami wujowi Adamsa, którego odnalazł w kawalerskim apartamencie na Piccadily.
– Młody Paul Adams, według opowieści wuja, był dzieckiem, które niewątpliwie znalazłoby się w domu poprawczym, gdyby nie miało bogatych rodziców. Został wyrzucony z Eton za fałszowanie czeków, a z następnej szkoły za permanentne uprawianie hazardu. Rodzice wyciągali go z kolejnych awantur, a psychiatra uprzedzał ich, że chłopak nigdy się nie zmieni, może dopiero w wieku średnim. Był jedynakiem. To jednak musiało być dla rodziców straszne. Dwadzieścia pięć lat, a matka dalej walczyła starając się powstrzymać go przed zbyt drastycznymi skandalami. Mniej więcej pięć lat temu musiała zapłacić fortunę, by zatuszować skandal, kiedy to Adams podobno złamał młodemu człowiekowi rękę, zupełnie bez powodu, i zagroziła, że odda go do zakładu, jeżeli coś podobnego jeszcze raz się powtórzy. W kilka dni później wypadła z okna swojej sypialni i zmarła. Jej brat, ów wuj Adamsa twierdzi, że zawsze był przekonany, iż to Adams ją popchnął.
– Wydaje mi się to bardzo prawdopodobne.
– A więc miał pan rację mówiąc, że to psychopata.
– To się wydawało oczywiste.
– Na podstawie zachowania wobec pana…
– Tak.
Skończyliśmy paszteciki i zabraliśmy się do serów. Beckett przyglądał mi się z zainteresowaniem i zapytał:
– Właściwie jak było naprawdę w stajni Humbera?
– Och – uśmiechnąłem się – trudno by to nazwać obozem wakacyjnym.
Beckett czekał, że będę mówił dalej, a ponieważ milczałem, rzekł:
– Tylko tyle ma pan do powiedzenia na ten temat?
– Tak, chyba tak. To bardzo dobry ser…
Wypiliśmy kawę i po kieliszku koniaku. W końcu wolnym krokiem wróciliśmy do biura.
Podobnie jak poprzednio Beckett osunął się na swoje krzesło, a ja usiadłem naprzeciwko niego, po drugiej stronie biurka.
– Zdaje się, że wkrótce wraca pan do Australii?
– Tak.
– Tęskni pan już za tym, żeby znów znaleźć się w swoim kieracie?
Spojrzałem na niego. Jego wzrok utkwiony był we mnie, poważny i nieporuszony. Czekał na odpowiedź.
– Niezupełnie.
– Dlaczego nie?
Wzruszyłem ramionami, uśmiechnąłem się: – A któż lubi kierat? Pomyślałem, że nie należało przeciągać tego tematu.
– Wraca pan z powrotem do dobrobytu, dobrego jedzenia, słońca, rodziny, pięknego domu, pracy, którą wykonuje pan z powodzeniem… czyżbym się mylił?
Skinąłem głową. Nie było zbyt rozsądne nie chcieć wracać do tego wszystkiego.
– Proszę mi powiedzieć prawdę – usłyszałem znienacka. – Uczciwą, niefałszowaną prawdę. Co jest nie w porządku?
– Jestem po prostu rozgoryczonym idiotą, to wszystko – powiedziałem lekko.
– Panie Roke – Beckett uniósł się nieco na krześle. – Mam powody, by zadawać panu te pytania. Czego brakuje pańskiemu życiu w Australii?
Nastąpiło milczenie, w czasie którego ja myślałem, a on czekał.
Kiedy wreszcie odpowiedziałem, zdawałem sobie sprawę, że bez względu na to, jakie powody nim kierują, nie zaszkodzi, jeśli odpowiem szczerze.
– Wykonuję pracę, która powinna przynosić mi zadowolenie. Tymczasem czuję się znudzony i pusty.
– Dieta mleczno-miodowa dla człowieka o zdrowych zębach – zauważył.
Roześmiałem się.
– Może raczej zamiłowanie do soli.
– Jaki zawód wybrałby pan, gdyby rodzice nie umarli młodo i nie zostawili pana z trójką dzieci do wychowania?
– Chyba prawnika, chociaż może… – zawahałem się.
– Może co?
– No… zapewne zabrzmi to dziwnie, zwłaszcza po ostatnich kilku dniach… ale mógłbym zostać policjantem.
– Aha – rzucił ciepło. – Mnie to nie zaskakuje. Odchylił głowę na oparcie i uśmiechnął się.
– Małżeństwo mogłoby pomóc panu w poczuciu stabilizacji – zasugerował.
– I mocniej przycisnąć do muru. Jeszcze jedna rodzina do utrzymania. Wejście na zawsze w jedną koleinę…
– A więc tak pan na to patrzy? A co z Elinor?
– To bardzo miła dziewczyna.
– Ale nie na zawsze? Pokręciłem głową przecząco.
– Zadał pan sobie wiele trudu, by ocalić jej życie – przypomniał Beckett.
– Jedynie z mojego powodu znalazła się w niebezpieczeństwie.
– Nie mógł pan wiedzieć, że tak się jej pan spodoba i wyda się jej tak… porywający, że będzie chciała spojrzeć na pana jeszcze raz. Kiedy wrócił pan do Humbera, żeby ją stamtąd wyciągnąć, to właściwie pana śledztwo było już wtedy zakończone, gładko, spokojnie i bez wpadki, czyż nie?
– Tak. Właściwie tak.
– Czy sprawiło to panu przyjemność?
– Przyjemność? – powtórzyłem zaskoczony.
– Och, nie mam na myśli końcowej awantury czy tych godzin uczciwego znoju, które musiał pan poświęcić – uśmiechnął się przelotnie. – Ale… określmy to… samo polowanie?
– Chodzi o to, czy jestem myśliwym z natury?
– A jest pan?
– Tak.
Zapanowało milczenie. To moje proste potwierdzenie wisiało w powietrzu, nagie i ujawnione.
– Czy odczuwał pan strach? – głos Becketta był rzeczowy.
– Tak.
– Paraliżujący? Zaprzeczyłem.
– Zdawał pan sobie sprawę, że Adams i Humber zabiją pana, jeśli się domyśla. Jaki wpływ miało na pana życie w nieustannym niebezpieczeństwie?
Jego głos był tak klinicznie rzeczowy, że odpowiedziałem z równą obojętnością.
– Stałem się ostrożny.
– To wszystko?
– Jeżeli chodzi panu o to, czy znajdowałem się w stanie permanentnego napięcia nerwowego, to odpowiedź brzmi nie.
– Rozumiem. – I znów chwila milczenia. – Co było dla pana najtrudniejsze?
Zamrugałem oczami, wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i skłamałem:
– Noszenie tych obrzydliwych butów ze szpicami.
Beckett skinął potakująco głową, jak gdyby usłyszał zadowalającą odpowiedź. A może rzeczywiście tak było. Buty ze szpicami raniły moją dumę, nie palce u nóg.
Duma wzięła też górę w czasie mojej wizyty u Elinor w college’u, kiedy to nie potrafiłem grać idioty w jej obecności. A ten numer z Markiem Aureliuszem był zwykłym popisywaniem się, miał zresztą zatrważające konsekwencje. Trudno było o tym myśleć, a co dopiero przyznać się do tego.
– Czy brałby pan pod uwagę robienie czegoś podobnego jeszcze raz? – zapytał Beckett od niechcenia.
– Przypuszczam, że tak. Ale nie w taki sposób.
– Co pan ma na myśli?
– No… przede wszystkim byłem nieprzygotowany. Na przykład to, że Humber zostawiał kantor nie zamknięty na klucz, było zwykłym szczęściem, bo w przeciwnym razie nigdy bym się tam nie dostał, nie umiem otwierać drzwi bez klucza. Przydałby mi się aparat fotograficzny… Mógłbym sfotografować niebieską księgę w biurze Humbera. I tak dalej, ale moja wiedza o fotografii jest niemal równa zeru. Na pewno wszystko naświetliłbym źle. Poza tym nigdy w życiu nie biłem się z nikim. Gdybym wiedział cokolwiek o walce wręcz, zapewne nie zabiłbym Adamsa i sam bym tyle nie oberwał. Poza tym nie miałem możliwości przesłania panu ani Edwardowi wiadomości, która mogłaby dojść szybko. Sposób porozumiewania był, prawdę mówiąc, beznadziejny.
– Rozumiem. Ale mimo tych niedogodności wykonał pan zadanie.
– Miałem szczęście. A nie można na to liczyć więcej niż raz.
– Myślę, że nie. – Beckett uśmiechnął się. – Co ma pan zamiar zrobić z dwudziestoma tysiącami funtów?