– Pokój jest przygotowany, a służący zajmie się panem. Przykro mi, że nie będę mógł panu towarzyszyć, ale dziś wieczorem muszę wracać do Yorkshire.
Beckett spojrzał na zegarek i podniósł się wolno.
– Muszę już iść, Edward.
A zwracając się do mnie ze spojrzeniem, które było równie żywe i przenikliwe jak chorowity wydawał się jego wygląd, powiedział:
– Da pan sobie radę. I proszę się pospieszyć, czas działa przeciwko nam.
October sprawiał wrażenie, jakby kamień spadł mu z serca. Utwierdziłem się w tym przekonaniu, kiedy Macclesfield ponownie uścisnął mi rękę i rzekł chrapliwym głosem:
– Teraz, kiedy pan tu już jest, to wszystko wydaje się bardziej prawdopodobne… Serdecznie życzę powodzenia, panie Roke.
October odprowadził ich aż do drzwi wyjściowych, a wróciwszy na górę popatrzył na mnie przez całą długość szkarłatnego pokoju:
– Miło mi powiedzieć, panie Roke, że kupił ich pan zupełnie.
W luksusowym pokoju gościnnym na górze, wyłożonym ciemnozielonym dywanem, stało łóżko z mosiężnymi okuciami, w którym spędziłem cztery następne noce. Służący rozpakowywał nieliczne rzeczy, jakie z sobą przywiozłem, i układał je porządnie na półkach ciężkiej edwardiańskiej szafy Na podłodze obok mojej płócienno-skórzanej walizeczki stała tania fibrowa walizka z pordzewiałymi zamkami. Ubawiony zabrałem się do przeglądania jej zawartości. Na samym wierzchu znajdowała się gruba zapieczętowana koperta, na której wypisane było moje nazwisko. Otworzyłem kopertę i znalazłem w niej czterdzieści banknotów pięciofuntowych, którym towarzyszyła karteczka z napisem „Przynęty do zarzucania sieci”. Roześmiałem się głośno.
Pod kopertą October umieścił wszystko, co mogło mi być potrzebne, od bielizny po przybory toaletowe, buty do konnej jazdy, kurtkę nieprzemakalną, dżinsy i piżamy.
Pod kołnierzykiem czarnej skórzanej kurtki znalazłem następną kartkę od Octobra.
„Ta kurtka uzupełnia bokobrody W obydwu naraz będzie pan wspaniale pasował do swojej roli. To coś na wzór podręcznego ekwipunku dla przestępcy! Powodzenia”.
Obejrzałem buty do konnej jazdy Kupione były okazyjnie i wymagały oczyszczenia, ale ku mojemu ogromnemu zdumieniu, kiedy włożyłem je na nogi, okazało się, że pasują idealnie. Przymierzyłem z kolei czarne pantofle z bardzo ostrymi szpicami. Były okropne, ale również pasowały znakomicie, toteż nie zdjąłem ich, by stopniowo przyzwyczajać stopy i oczy.
Trzy segregatory, które przyniosłem tutaj po wyjeździe Octobra do Yorkshire, leżały na niskim stoliku obok fotela. Usiadłem i zacząłem czytać z uczuciem, że nie mam już czasu do stracenia.
Ponieważ niesłychanie wolno zapoznawałem się z każdym słowem, przeczytanie wszystkich papierów w segregatorach zajęło mi całe dwa dni. Skończywszy to zajęcie siedziałem wpatrując się w dywan, a w mojej głowie nie kiełkował żaden interesujący pomysł. Były tam, pisane na maszynie lub ręcznie, sprawozdania z rozmów, jakie przeprowadzono z trenerami, dżokejami, chłopcami stajennymi, kowalami i weterynarzami, którzy mieli do czynienia z jedenastką koni podejrzanych o doping. Był tam także długi raport firmy prywatnych detektywów, która przeprowadziła rozmowy z wieloma stajennymi w „miejscach rozrywkowych”, ale to również prowadziło donikąd. Dziesięciostronicowa notatka bukmachera opisywała z licznymi szczegółami zakłady dotyczące tych właśnie koni, ale jej ostatnie zdanie właściwie zawierało wszystko: „Nie potrafimy znaleźć osoby ani syndykatu, który konsekwentnie wygrywałby na tych koniach, toteż jeżeli rzeczywiście istnieje taka osoba czy syndykat – zakłady musiały być dokonywane za pośrednictwem totalizatora”.
Głębiej w tym segregatorze znalazłem list od firmy Tote Investors Ltd., w którym stwierdzali, że żaden z ich stałych kredytowanych klientów nie obstawiał wszystkich wymienionych koni, ale oczywiście nie mają możliwości sprawdzenia układów gotówkowych dokonywanych bezpośrednio na wyścigach.
W drugim segregatorze było jedenaście wyników laboratoryjnych badań próbek moczu i śliny. Pierwszy dotyczył konia o nazwie Charcoal i pochodził sprzed osiemnastu miesięcy. Ostatni odnosił się do testów przeprowadzonych na koniu Rudyard we wrześniu, kiedy to lord October przebywał w Australii.
Na końcu każdego wyniku wyraźnym charakterem pisma napisano krótko: „ujemny”.
Prasa zadała sobie wiele trudu, by uniknąć oskarżenia o zniesławienie. W wycinkach z gazet, umieszczonych w trzecim segregatorze, znajdowałem takie zdania: „Charcoal zaprezentował zupełnie niezwykłą szybkość”, „Podczas rozsiodływania Rudyard wydawał się bardzo podekscytowany swoim sukcesem”.
Wzmianki o Charcoalu i następnych trzech koniach były nieliczne, ale od tego momentu ktoś zwrócił się o pomoc do agencji gromadzącej informacje i ostatnie siedem przykładów miało bardzo bogatą dokumentację złożoną z wycinków z wielu codziennych, wieczornych, lokalnych i sportowych gazet.
Pod wycinkami znalazłem szarą kopertę średniej wielkości z napisem „Od redaktora działu sportowego Daily Scope, 10 czerwca”. Niewątpliwie były to wycinki, które zgromadził Stapleton, ów nieszczęsny dziennikarz. Otworzyłem kopertę z ogromnym zaciekawieniem. Ale ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu – wszak tak bardzo potrzebna mi była jakaś pomoc – wszystkie wycinki, prócz trzech, były duplikatami tych, które już czytałem.
Jeden z trzech wycinków zawierał informacje o właścicielce Charcoala; drugi dotyczył konia (nie był to żaden z jedenastki), który wpadł w szał i na padoku w Cartmel w Lincolnshire zabił kobietę w dniu 3 czerwca; trzecim wycinkiem był długi artykuł ze specjalistycznego tygodnika, omawiający znane przypadki dopingu, sposób, w jaki je odkryto i jakie były tego następstwa. Przeczytałem wszystko bardzo uważnie, jednak bez wielkich korzyści.
Po całej tej bezowocnej koncentracji następny dzień spędziłem włócząc się po Londynie, wdychając opary miasta z uderzającym do głowy poczuciem wyzwolenia, często pytając o drogę i uważnie przysłuchując się odpowiadającym.
Sądziłem, że October zbyt optymistycznie odnosił się do mojego akcentu, ponieważ przed południem aż dwie osoby wzięły mnie za Australijczyka. Moi rodzice zachowali swoją angielskość aż do śmierci, ale ja w wieku lat dziesięciu uznałem za rzecz rozsądną nie być w szkole „odmieńcem” i od tej pory przyjąłem język mojej nowej ojczyzny. Nie mogłem już się go pozbyć, nawet gdybym chciał, ale jeśli miał brzmieć jak angielki cockney, najwyraźniej musiał ulec pewnym modyfikacjom.
Posuwałem się w kierunku wschodnim, spacerując, pytając, słuchając. Stopniowo doszedłem do wniosku, że jeśli wyrzucę „h” i nie będę dokładnie wymawiał końcówek, moja wymowa ujdzie. Ćwiczyłem to przez całe popołudnie i w końcu udało mi się nawet zmienić również brzmienie kilku samogłosek. Już nikt więcej nie pytał mnie, skąd pochodzę, co uznałam za sukces, a kiedy zapytałem ostatniego przechodnia, młodego tragarza, gdzie mogę złapać autobus z powrotem do dzielnic zachodnich, nie mogłem już zauważyć dużej różnicy między moim pytaniem, a jego odpowiedzią.
Zrobiłem jeden zakup: zapinany na zamek błyskawiczny pas do pieniędzy z kieszeniami zrobiony z mocnej płóciennej taśmy. Zapiąłem go ciasno dokoła pasa pod koszulą i zapakowałem do niego dwieście funtów; sądziłem, że gdziekolwiek się znajdę, mogę być zadowolony mając te pieniądze pod ręką.
Wieczorem, odświeżony, próbowałem rozważyć problem dopingu pod innym kątem; to znaczy sprawdzając, czy konie te miały cokolwiek wspólnego ze sobą.
Najwyraźniej niczego takiego nie było. Wszystkie konie trenowali inni trenerzy. Wszystkie miały innych właścicieli i każdego dosiadał inny dżokej. Jedyną rzeczą wspólną dla wszystkich koni był fakt, że nie miały z sobą nic wspólnego.
Westchnąłem i położyłem się do łóżka.
Rankiem czwartego dnia obudził mnie Terence – służący, z którym nawiązałem zdecydowanie przyjacielskie, choć nie pozbawione rezerwy stosunki – wchodząc do pokoju z tacą obładowaną śniadaniem.
– Skazańcy jedzą obficie – zauważył podnosząc srebrną pokrywkę, co pozwoliło mi dostrzec talerz pełen jaj na bekonie.