– Bardzo mi przykro. – Powiedział to szczerze. To najgorsza część jego pracy. Najgorsza. Wolał zajmować się ofiarami morderstw niż informować rodzinę, że ich bliscy nie żyją. Zwłaszcza wtedy, kiedy chodziło o dziecko. – W dowodzie osobistym miała napisane „Courtney”.
– Nazywamy ją Mary. Od czasu, kiedy dorosła na tyle, by samodzielnie o tym zdecydować. To było chyba w czwartej albo piątej klasie – powiedział ojciec dziewczyny, Clyde. Wysoki, mocno zbudowany mężczyzna o przyprószonych siwizną włosach i bródce postarzał się nagle na oczach Montoi. Zgarbił się, opalona skóra poszarzała, a niebieskie oczy za szkłami okularów zblakły.
– W trzeciej. Wtedy uczyła ją siostra Penelopa. – Virginia go poprawiła, usiłując powstrzymać łzy. Wyglądała tak, jakby ciągle nie mogła uwierzyć w to, co się stało.
– Jest pan pewien, że to nasze dziecko? – spytał Clyde cicho.
– Tak, ale ktoś będzie musiał zidentyfikować ciało.
Matka Courtney jęknęła i się rozpłakała.
– To musi być pomyłka.
– Ja to zrobię – powiedział Clyde i zacisnął zęby, jakby zbierał siły.
– To niemożliwe. Niemożliwe – szepnęła Virginia.
– Ćśś… kochanie… – Clyde przycisnął usta do skroni żony, ale nie powiedział „wszystko będzie w porządku”.
Bo nie będzie. Przez resztę życia ci mili, zamożni ludzie będą opłakiwać córkę i nic innego nie będzie miało dla nich znaczenia. Wszystko to, dla czego pracowali, o czym marzyli – ten wspaniały dom, zadbany ogród, srebrny cadillac – przestanie ich cieszyć.
– Może powinnaś się położyć – zaproponował Clyde, ale jego żona nie chciała o tym słyszeć.
Otarła oczy wypielęgnowaną dłonią.
– Chcę usłyszeć wszystko, co pan ma nam do powiedzenia. Na pewno się myli, ale muszę to usłyszeć.
– Ginny, detektyw Montoya nie przyszedłby do nas, gdyby nie miał pewności…
– To musi być pomyłka. Oboje o tym wiemy. – Wzięła głęboki oddech i wyswobodziła się z uścisku męża. Nogi jej drżały, ale stała wyprostowana jak struna. – Proszę dać mi chwilę. – Dotknęła włosów, jakby zorientowała się, że muszą być rozwichrzone, a potem poszła do łazienki, stukając obcasami złotych sandałków po marmurowej podłodze.
– Jestem psychiatrą – powiedział Clyde. – Przepiszę jej coś na uspokojenie. – Zerknął nerwowo w stronę drzwi łazienki. – I wezwę naszego księdza. Ojciec Michael zawsze potrafi ją uspokoić.
Montoya zauważył rzeźbiony drewniany krzyż wiszący na ścianie i wielką, oprawną w skórę Biblię, która leżała na małym stoliku przy schodach. Na ścianie korytarza, biegnącego nad schodami, wisiały zdjęcia jedynej córki państwa LaBelle.
Drzwi łazienki otworzyły się i wyszła z niej Virginia LaBelle. Poprawiła makijaż i fryzurę. Uśmiechnęła się słabo.
– Proszę za mną – powiedziała do Montoi. – Porozmawiamy o tym. Jestem pewna, że zaszło nieporozumienie.
Clyde spojrzał znacząco na Montoyę, ale poszedł za żoną do przytulnego saloniku, pełnego antyków, jedwabnych poduszek i kryształowych lamp. Virginia panowała nad sobą, choć z pewnością wiele ją to kosztowało. Montoya przypuszczał, że wywodziła się z jednego ze starych rodów z Południa.
– Może chciałby się pan czegoś napić? Ada mogłaby nam przynieść herbatę.
– Nie, dziękuję. – Montoya rozejrzał się po pokoju. Tu także pełno było zdjęć Courtney, a nad kominkiem wisiał jej portret.
– Chce zostać zakonnicą – powiedziała Virginia z dumą i dotknęła wiszącego na jej szyi krzyżyka z diamentów, bardzo podobnego do tego, jaki nosiła jej córka.
Zakonnicą?
Tego się nie spodziewał. Spojrzał uważnie na kobietę i zaczął się zastanawiać, czy wstrząs nie zmącił jej rozumu.
– Miała zamiar wstąpić do zakonu?
– Wiemy, że w dzisiejszych czasach młode kobiety rzadko się na to decydują i Bóg jeden wie, że oboje próbowaliśmy ją od tego odwieść. – Rzuciła mężowi znaczące spojrzenie. – Chcemy doczekać wnuków, rozumie pan… – umilkła i spojrzała na portret swojego jedynego dziecka, a w jej oczach znowu pojawiły się łzy.
Montoya zebrał siły i powiedział im to, co mógł powiedzieć. O chacie, sukni ślubnej i Nicku Giermanie. O tym, że ich córka miała w ręce rewolwer.
Oboje rodzice słuchali. Bez słowa komentarza. Dopiero, kiedy wspomniał o rewolwerze, Clyde drgnął i zamrugał.
– To ja dałem jej ten rewolwer, dla obrony – wyszeptał. – Nigdy nie przypuszczałem… O Jezu. – Ukrył twarz w dłoniach.
Ku zaskoczeniu Montoi, żona dotknęła jego ramienia, jakby chciała mu dodać otuchy.
– Nie powinienem tego robić. Gdyby nie ten rewolwer, może jeszcze by żyła.
– Ćśśś… Nie, Clyde. Cokolwiek się stało, to nie twoja wina. Zobaczysz. To na pewno pomyłka. – Znów spojrzała na Montoyę. – Mary nie zna Nicka Giermana, jestem tego pewna. To ten człowiek, który prowadzi taki okropny program w radiu, prawda? Ten, który jest wszędzie zabroniony?
– Pracował dla WSLJ, zgadza się.
– Widzi pan. Mary go nie zna. Nie może go znać. Nie ma sukni ślubnej, może mi pan wierzyć. To ktoś inny. Ktoś, kto przypadkiem miał przy sobie dokument naszej córki.
– Czy rozmawialiście państwo z córką w ciągu ubiegłych dwóch dni? – spytał Montoya. Pomyślał o zdjęciu młodej martwej dziewczyny, ale nie umiał się zdobyć na pokazanie go rodzicom.
– Cóż, nie…
– Dziewczyna na zdjęciu w dowodzie osobistym i prawie jazdy i dziewczyna, którą znaleźliśmy, to ta sama osoba
Virginia wydała słaby okrzyk.
– Sprowadzę tu ojca Michaela, jeśli sobie państwo życzycie – zaproponował Montoya, czując, że tego dnia niczego już się nie dowie od zrozpaczonych rodziców.
– Nie… ja się tym zajmę. – Virginia uśmiechnęła się drżącymi wargami, a potem podeszła do telefonu i wystukała numer. Rozmawiała przez chwilę, po czym odłożyła słuchawkę, ale jeszcze przez chwilę stała przy telefonie, jakby wahała się, czy przerwać połączenie.
– Wspomniała pani, że Courtney… to znaczy Mary… chciała zostać zakonnicą – powiedział Montoya, kiedy matka dziewczyny wróciła na kanapę i wyciągnęła z torebki chusteczkę higieniczną. – Kiedy postanowiła wstąpić do zakonu?
Clyde zmarszczył brwi.
– Sześć, może osiem miesięcy temu. Tak myślę… – Spojrzał na żonę.
– W ubiegłe Boże Narodzenie. – Virginia mięła w rękach chusteczkę i patrzyła w okno, jakby spodziewała się, że lada chwilę zobaczy za nim córkę. – Była wtedy z wizytą w zakonie Naszej Pani od Cnót.
Montoya drgnął.
– To dość blisko – ciągnęła. – Poza tym mamy pewien sentyment dla tego zakonu. Clyde był lekarzem w przyklasztornym szpitalu, a ja pracownikiem socjalnym. Tam się poznaliśmy. – Uśmiechnęła się słabo, ale uśmiech szybko zniknął z jej twarzy. – Teraz szpital ma zostać zburzony, ale siostry nadal będą mieszkać w klasztorze. – Zamknęła oczy i westchnęła.