Выбрать главу

Montoya słyszał o planach związanych ze szpitalem. Jego ciotka wstąpiła do zakonu wiele lat temu i nadal tam mieszkała.

– Chcieliśmy tylko, żeby najpierw spędziła rok w college’u, zanim złoży śluby, ale… ona już podjęła decyzję – powiedział Clyde.

– Wie pan, dlaczego?

Mężczyzna zawahał się i spojrzał na żonę.

– Uważała, że Bóg do niej przemówił.

– Osobiście?

– Tak. – Clyde kiwnął głową i odwrócił wzrok.

A więc niedoszła siostra Mary, vel Courtney, nie była chyba do końca normalna.

– Wiem, jak to brzmi, detektywie. Pracuję z ludźmi, którzy słyszą głosy…

– To nie to samo! – Virginia mu przerwała. – Mary… ona tylko uważała, że Bóg odpowiada na jej modlitwy, to wszystko. Nie była schizofreniczką, na litość boską! To normalna, zdrowa dziewczyna.

Jasne. Jak Joanna d’Arc.

Clyde objął żonę ramieniem.

– Miała kiedyś chłopaka? – spytał Montoya.

– Tak, ale to nie było nic poważnego.

– Na pewno?

– Tak – odparła Virginia i oboje rodzice zgodnie kiwnęli głowami.

– Może był ktoś, kto się nią interesował, ale bez wzajemności?

– Mary jest bardzo lubiana, detektywie – powiedziała Virginia. – Mogłaby się umawiać z wieloma chłopcami, ale nie robi tego. Przyrzekła oddać się Bogu. Dlatego właśnie nosiła ten pierścionek.

– Pierścionek?

– Tak, ten na lewej ręce – wtrącił się Clyde. Montoya przypomniał sobie skórę zdartą z palca lewej ręki dziewczyny znalezionej w chacie.

– Na palcu, na którym inne dziewczęta noszą pierścionki zaręczynowe – dodała Virginia – Mary nosi pierścionek przyrzeczenia. Wybrała go sama na osiemnaste urodziny, w dniu, kiedy obiecała siebie Ojcu.

– To znaczy Bogu.

– Oczywiście. – Virginia uniosła głowę, jakby się usprawiedliwiając.

Montoya nie wiedział, co powiedzieć. Wszystko z każdą chwilą stawało się coraz dziwniejsze. Spojrzał na portret nad kominkiem. Tak, na lewej ręce, która spoczywała na oparciu kanapy, dziewczyna miała delikatny, złoty pierścionek z pojedynczym czerwonym kamieniem.

– I nie miała zamiaru wyjść za mąż?

– Co? Nie! Oczywiście, że nie.

– Ani sukni ślubnej?

– Nie… po co by jej była suknia ślubna? Mówiłam panu, nawet nie miała chłopaka!

– Czy wybrała College Wszystkich Świętych z jakiegoś konkretnego powodu?

– To my wybraliśmy ten college. Chcieliśmy, żeby była blisko nas, ale dość daleko, by zakosztować studenckiego życia. Mogła oczywiście pójść do uniwersytetu Loyoli, jezuici doskonale prowadzą tę szkołę. I mają też szpital. Sam pracowałem tam kiedyś przez kilka lat.

Virginia zaczęła drzeć chusteczkę na strzępy.

– Clyde uważał, że powinna opuścić dom, poznać nowych ludzi, nawet jeśli zdecyduje się wstąpić do zakonu. – Zamrugała szybko i pociągnęła nosem. – Chciał, żeby doświadczyła trochę życia w świecie.

Ojciec Courtney spojrzał na nią z bólem.

– Chciałem dla niej jak najlepiej.

– Oboje tego chcieliśmy. – Virginia przytknęła chusteczkę do oczu.

– Rozumiem – skłamał Montoya. Nic z tego nie rozumiał. W dzisiejszych czasach osiemnastolatki nie uciekają do klasztorów. Piękne dziewczyny, które mają powodzenie, spotykają się z chłopakami. Chyba że są lesbijkami. Wtedy spotykają się z innymi dziewczynami. Ale jeśli Courtney LaBelle miała takie skłonności, co robiła z Nickiem Giermanem? Wygląda na to, że nie mieli ze sobą nic wspólnego.

Rozległ się dzwonek do drzwi, pani LaBelle wstała, żeby otworzyć, i po chwili do domu wszedł ksiądz. Był to człowiek koło siedemdziesiątki, w okularach, o siwych włosach i ogorzałej twarzy. Na jego widok Virginia straciła panowanie nad sobą i zaczęła rozpaczliwie szlochać.

Montoya z ulgą opuścił ten idealny dom, tę bezpieczną przystań, do której córka właścicieli miała już nigdy nie wrócić. Wsiadł do samochodu, wziął komórkę, wystukał numer i po chwili połączył się z Lynn Zaroster, młodą policjantką, która odbierała telefony.

– Cześć, tu Montoya. Możesz sprawdzić, czy Courtney LaBelle, ta dziewczyna znaleziona dziś rano z Giermanem, miała jakąś biżuterię? I dowiedz się przy okazji, czy Gierman nosił jakieś ozdoby.

– Zdaje się, że niewiele miał na sobie.

– Tak, mnie też się tak wydaje. – Montoya wycofał wóz i wcisnął gaz. – Niczego takiego nie zauważyłem, ale sprawdź to jeszcze i zadzwoń do mnie, dobrze? Ponoć ta dziewczyna nosiła zawsze pierścionek przyrzeczenia.

– W porządku.

– U Giermana ktoś jeszcze jest?

– Brinkman i śledczy.

– Zadzwoń i powiedz im, żeby przygotowali psa. Przyjadę po niego.

– Po psa?

– Tak. Była żona Giermana chce psa z powrotem. Chyba straciła go przy rozwodzie.

– Psa? – powtórzyła Zaroster.

– Przecież mówię wyraźnie.

Zaroster mruknęła coś o zwariowanych miłośnikach psów, a potem dodała głośno:

– Pewnie słyszałeś, kto dzwonił wtedy do tego radia?

Montoya skręcił i zmienił pas.

– Nie. Kto?

– No wiesz, w dniu audycji o mściwych byłych małżonkach.

Montoya zacisnął palce na kierownicy.

– No i?

– Zachowują numery wszystkich osób, które dzwonią.

– I kto dzwonił?

– Mnóstwo ludzi. Świrów i takich, którzy chcieli opowiedzieć swoje historie. Jedna z tych osób rozłączyła się, nie mówiąc nic.

Montoya przeczuwał już, co zaraz usłyszy.

– To jego była żona. Abby Chastain. Nic nie powiedziała, pewnie zrozumiała, że nie byłby to najlepszy pomysł. Właśnie przesłuchałam nagranie. Nie zostawił na niej suchej nitki. Gdybym ja usłyszała, że mój były mąż opowiada o mnie takie rzeczy na antenie, chyba bym go zabiła.

– Chcesz powiedzieć, że Abby Chastain mogła załatwić byłego męża i Courtney LaBelle?

Nie, to nie jest prawdopodobne. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę suknię ślubną i odciski butów w rozmiarze dwanaście.

– Nie wiem, czy dziewczynę, ale ten Gierman… Cóż, dostarczył byłej żonie motywu. Tylko tyle chcę powiedzieć.

– Zachowaj taśmę, chciałbym ją przesłuchać.

– Mam ją tutaj.

– Znaleźli już jego samochód?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Daj mi znać, jak go namierzą. – Montoya rozłączył się i pojechał w stronę domu Nicka Giermana, który mieścił się w Dzielnicy Francuskiej.

Mieszkanie zajmowało całe dwa piętra starej kamienicy z czerwonej cegły. Wejście zostało już zagrodzone policyjną taśmą.

Montoya pchnął drzwi i wszedł do środka. Jedna z podwładnych Bonity, Inez Santiago, zbierała właśnie narzędzia.

– No, no, kogo tu przyniosło. – Błysnęła w uśmiechu białymi zębami. Była piękna, skóra w kolorze kawy z mlekiem, długie ciemne włosy, zebrane w kok, inteligentne zielone oczy.

– Skończyłaś już?

– Tak…

– Znalazłaś coś?

– Trochę odcisków palców, ale nie wiem, do kogo należą. Poszukamy w bazie danych i zobaczymy. Brinkman zabrał trochę rzeczy osobistych, komputer, automatyczną sekretarkę i tak dalej. Nie ruszaj niczego, dopóki Washington nie da mi znać.

Wszystko było pokryte białym proszkiem, wysunięto kilka szuflad, poza tym jednak w mieszkaniu panował porządek.

– Przyjechałem po psa.

– Czy pies o tym wie? Bo może mu się to nie spodobać.