Выбрать главу

Był to szczery, chłopięcy uśmiech, który zupełnie zaskoczył Abby.

– Chyba za panią tęskniła – powiedział, gdy Hershey wskoczyła na ganek. Skakała, popiskiwała i machała ogonem, domagając się całej uwagi swojej pani.

– Tak, grzeczna dziewczynka, bardzo grzeczna. – Abby poklepała ją po grzbiecie i przyklękła obok psa, który natychmiast zaczął ją lizać po twarzy. – Ja też bardzo się za tobą stęskniłam. Dziękuję za to, że ją pan przywiózł – powiedziała, chwytając za smycz.

– Nic takiego.

Uniosła ze zdziwieniem brew.

– No cóż, nie mieszkam obok komisariatu. Może przynajmniej napije się pan czegoś, piwa albo coli… ale mam tylko dietetyczną…

– Naprawdę dziękuję.

Abby odpięła smycz i Hershey natychmiast rzuciła się za Anselem do domu.

– To ich ulubiona zabawa – uśmiechnęła się Abby.

– Pani były mąż często zostawiał tu psa?

– Mniej więcej w każdy weekend. W trakcie rozwodu walczył o Hershey jak lew, ale pies nie bardzo pasował do jego stylu życia. Nick rzadko bywał w domu. Dużo pracował i miał wiele pasji. Jeśli nie pływał albo nie jeździł na nartach czy coś w tym rodzaju, spędzał wiele godzin w siłowni. Ale nie narzekam, jak mówiłam, brakowało mi Hersh. – Westchnęła. – Śmierć Nicka… nie byliśmy w najlepszych stosunkach i nasza ostatnia rozmowa… bardzo źle się z tym czuję… była okropna… a następnego dnia obsmarował mnie w tej audycji…

– Słuchała pani?

Abby wzniosła oczy do góry.

– Tak. Chyba byłam ciekawa, a może w głębi ducha jestem masochistką. Ale to był błąd. – Spojrzała na psa i z roztargnieniem potarła ramię dłonią. – Nick naprawdę pokazał wtedy, na co go stać.

– Była pani na niego zła?

– Wściekła – przyznała i spojrzała na Montoyę. – Każdy by się wściekł… ale nie, nie byłam aż tak wściekła, żeby go zabić. Wiem, że pan się nad tym zastanawia. Ja tego nie zrobiłam.

– A Courtney LaBelle. Przypomniała sobie pani coś?

– Nie. Ale jej nazwisko brzmi znajomo.

– Był taki piosenkarz – podsunął Montoya. – I dyskdżokej w radiu WNAB.

– Nie, to nie to… – Abby zastanawiała się nad tym przez cały dzień. Odkąd usłyszała nazwisko dziewczyny, czuła się dziwnie nieswojo. Jakby powinna sobie coś przypomnieć. Coś istotnego. – Przykro mi. To pewnie nic ważnego.

– Czy pani były mąż nosił jakąś biżuterię? Coś, co miało dla niego znaczenie?

– Na przykład co? Kółko w nosie?

Montoya parsknął śmiechem.

– Nie wiem, ale zacznijmy od pierścionków. Wie pani, takich kółek na palce.

– Nawet obrączkę nosił tylko przez pół roku. Później powiedział, że miał wypadek na żaglach… obrączka o coś zahaczyła… tak przynajmniej twierdził. I przestał ją nosić. Później domyśliłam się, że nie chciał chwalić się faktem, że jest żonaty. Ciągle ją mam w swojej kasetce – przyznała zażenowana.

– A zatem… nie nosił obrączki ani innych pierścionków?

– Nigdy nie widziałam u niego niczego w tym rodzaju. – Abby spojrzała znacząco na kółeczko w uchu Montoi. – Nie nosił też kolczyków, bransoletek ani łańcuszków… z biżuterii, jeśli można to tak nazwać, nosił tylko zegarek. Nigdzie się bez niego nie ruszał.

Doskonale pamiętała dzień, kiedy wybiegła przed dom, w deszczu, żeby zamknąć dach bmw Nicka – i zabrać jakieś dokumenty. W schowku na rękawiczki natknęła się na ten kosztowny zegarek wraz z liścikiem, podpisanym inicjałami Connie Hastings, właścicielki konkurencyjnej stacji radiowej, która próbowała od jakiegoś czasu zwabić Nicka do siebie. Z treści liściku wynikało, że Nick, niestety, nie jest wierny żonie. Znowu ją zdradzał.

Boże, była taka głupia. Gdyby nie była wtedy w ciąży, natychmiast by się z nim rozwiodła.

Teraz spojrzała na Montoyę, który najwyraźniej czekał na dalszy ciąg.

– A tak… Zegarek. To rolex, można w nim nurkować, wytrzymuje duże ciśnienie i dekompresję, i tak dalej. I chyba mu się podobał, bo nigdy go nie zdejmował. Przynajmniej wówczas, kiedy byliśmy małżeństwem.

– Ubezpieczył go?

– Nie wiem. Ale skoro pan pyta, zakładam, że zniknął.

– Robimy spis wszystkich rzeczy, jakie miał pani były mąż.

– Gdyby miał go na ręce, wiedziałby pan o tym, prawda? Nie musiałby pan mnie o to pytać.

– Nie możemy na razie wykluczyć, że motywem był rabunek.

– Jeśli to Courtney go zabiła, to nie po to, żeby go okraść. Ale jeśli zrobił to ktoś inny, to po cóż miałby zadawać sobie tyle trudu i wywozić go na takie odludzie? – spytała Abby z irytacją. – Złodzieje okradają ludzi na ulicach, w pracy, w domu albo w samochodzie. Nie tracą czasu na wywożenie dwóch ofiar, żeby upozorować jakieś dziwaczne morderstwo – samobójstwo.

– Chyba że o to im właśnie chodzi – odparł Montoya.

– Dlaczego nie powiedział mi pan więcej o tym, co się tam wydarzyło? Czy istnieje jakiś powód? – Abby postanowiła wyartykułować swoje najgłębsze lęki. – Jestem podejrzana czy coś w tym stylu?

– Wszyscy są podejrzani.

– Zwłaszcza byłe żony, publicznie upokorzone w dniu morderstwa, tak?

Wyraz twarzy Montoi zmienił się nagle. Spojrzał na nią twardo.

– Przyjadę tu jeszcze – obiecał. – I przywiozę drugiego detektywa, który panią przesłucha. Wtedy będzie pani mogła zadać wszystkie pytania, jakie przyj da pani do głowy.

– A pan na nie odpowie?

Uśmiechnął się lekko.

– Tego nie mogę obiecać. Mogę tylko przyrzec, że nie będę pani okłamywał.

– Nie podejrzewałam, że zechce mnie pan okłamywać, detektywie.

Montoya kiwnął głową.

– Jeśli coś się pani przypomni, proszę do mnie zadzwonić.

– Dobrze – obiecała, znowu zirytowana, patrząc jak schodzi z ganku i idzie do samochodu. Był od niej o kilka lat młodszy, tak jej się wydawało, choć nie miała pewności, i chyba doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest pociągający i jak duże wrażenie robi to na kobietach.

Świetnie. Tylko tego jej trzeba, seksownego policjanta, który zapewne umieścił ją na czele listy podejrzanych. Zagwizdała. Do domu wbiegła ubłocona Hershey, wlokąc za sobą przyczepione do sierści liście. Abby otworzyła drzwi szafy i wyjęła ręcznik, którego używała do wycierania psich łap. Ale w tej samej chwili zadzwonił telefon, zostawiła więc Hershey, szarpiącą podniszczony materiał.

– Halo? – powiedziała, uśmiechając się do psa.

– Abby Chastain?

– Tak.

– Beth Ann Wright z „New Orleans Sentinel”.

Abby drgnęła. Prasa. No oczywiście.

– Była pani żoną Nicka Giermana, prawda?

– O co chodzi? – spytała Abby ostrożnie.

– Tak mi przykro – powiedziała Beth Ann. – Powinnam od razu wyjaśnić. W naszej gazecie publikujemy obecnie serię artykułów o znanych osobach z okolic miasta. W związku z tym chciałabym przeprowadzić z panią wywiad. Czy mogłybyśmy się spotkać jutro rano?

– Nick i ja byliśmy rozwiedzeni.

– Tak, wiem, ale chciałabym go przedstawić także jako osobę prywatną. Był sławny, w pewnym sensie, a moi czytelnicy na pewno chcieliby się dowiedzieć o nim więcej… Wie pani, coś o jego życiu, nadziejach, marzeniach i tak dalej.

– Trochę na to za późno – odparła Abby, nie starając się nawet ukryć sarkazmu.

– Ale pani znała go tak dobrze. Pomyślałam, że mogłaby pani opowiedzieć kilka anegdot… tak, by ludzie mogli poznać prawdziwego Nicka Giermana.

– Nie sądzę.

– Zdaję sobie sprawę, że ciągnęły się za państwem pewne sprawy…