To tylko wizerunek, nic więcej…
Chwytając z trudem powietrze, oderwała wzrok od umęczonej twarzy Jezusa i spojrzała na kominek… zimny teraz i pusty. Powiedzieli, że to ona sama zbiła wiszące nad nim kiedyś lustro, w napadzie szału. I że pocięła się odłamkami szkła, bo jej własne odbicie sprawiało jej ból.
Ale to on to zrobił. Ten diabeł, którego jedynym celem było zadawanie jej bólu. Odmówiła mu, a on uderzył w lustro pięścią.
Tak było.
A może nie? Patrząc teraz na krew za swoimi paznokciami, nie była tego pewna. Co się ze mną dzieje?
Chciałaś go zabić… chciałaś się obronić!
Zamknęła oczy i jęknęła przeciągle. Nie wiedziała już, w co wierzyć. Cofnęła się do okna. Chciała odsunąć się od niego, od pokusy, od grzechu.
Gdzie jest jej mąż? I jej dzieci? Co się stało z dziewczynkami?
Ogarnęła ją panika. Zamrugała szybko, usiłując się skupić. Dziewczynki są bezpieczne. Muszą.
Skup się, Faith. Weź się w garść. Gina i Abby są z Jacques’em. Przyjadą dzisiaj, pamiętasz? Dziś są twoje urodziny.
A może nie?
Cofnęła się jeszcze trochę.
– Jesteś zagubiona, Faith, ale ja mogę ci pomóc – rzekł spokojnie, jakby nic się między nimi nie wydarzyło, jakby wszystko było tylko wytworem jej wyobraźni, jakby nigdy jej nawet nie dotknął.
Dobry Boże, jak bardzo musi być szalona?
Odwróciła się szybko, zahaczając stopą o brzeg dywanu. Dostrzegła w szybie odbicie swojej upadającej sylwetki. Widziała, jak rzucił się w jej stronę, poczuła na sobie jego dłonie.
– Nie! – krzyknęła, upadając.
Rozległ się brzęk tłuczonego szkła.
Szyba pękła.
Krata z kutego żelaza z chrzęstem wypadła z framugi.
Krzycząc, Faith zamachała w powietrzu ramionami, usiłując uchwycić się parapetu, występu w murze, cegły, czegokolwiek! Ale było za późno. Zachwiała się i runęła w dół. Kawałki szkła poszarpały jej nocną koszulę i skórę na obnażonych nogach.
W ułamku sekundy zrozumiała, że już po wszystkim. Już nigdy nie będzie cierpiała.
Faith Chastain zamknęła oczy, spadając w ciemność gorącej, dusznej nocy.
Rozdział 1
Dwadzieścia lat później
Cambrai, Luizjana
Chciałam ci tylko złożyć życzenia urodzinowe – powiedziała siostra do automatycznej sekretarki.
Abby stała pośrodku swojej małej kuchni. Słuchała i zastanawiała się, czy jednak nie podnieść słuchawki. W końcu postanowiła, że nie. Nie była w nastroju. Spędziła cały dzień w swoim studiu w Nowym Orleanie, użerając się z dziećmi, które miały własne pomysły na to, jak powinien wyglądać portret bożonarodzeniowy. Teraz miała tylko ochotę na kieliszek wina. Może dwa. A nie na wysłuchiwanie życzeń urodzinowych.
– No to… zadzwoń do mnie, jak już wrócisz. Na Zachodnim Wybrzeżu jest jeszcze dość wcześnie, wiesz. Chciałabym… chciałabym z tobą porozmawiać, Abby. Trzydzieści pięć lat to w pewnym sensie przełom.
Tak, pomyślała Abby, pod wieloma względami. Otworzyła lodówkę i wyciągnęła butelkę chardonnay. Kupiła ją miesiąc wcześniej, kiedy sądziła, że jej przyjaciółka, Alicia, odwiedzi ją w Luizjanie.
– Kiedy… kiedy odsłuchasz tę wiadomość… to znaczy, zakładając, że nie słuchasz jej teraz… tylko nie chcesz ze mną rozmawiać… W każdym razie zadzwoń do mnie, dobrze? – Gina urwała na moment. – Minęło dużo czasu, Abby – dodała. – Pora zakopać topór wojenny.
Abby nie była tego całkiem pewna. Odkręciła wodę i opłukała kieliszek, na którym od dwóch lat zbierał się kurz.
– Wiesz, Abby, że nie chodzi tylko o ciebie – przypomniała Gina.
– Oczywiście, że nie. Chodzi o ciebie.
– Dla mnie to również ciężki dzień. Ona była także moją matką.
Abby zacisnęła zęby. Znowu zaczęła się zastanawiać czy nie podnieść słuchawki, i znowu zdecydowała, że nie. Sięgnęła do szuflady, wyciągnęła korkociąg i zaczęła otwierać butelkę wina.
– Słuchaj, Abs, naprawdę mam nadzieję, że nie siedzisz teraz sama w domu i nie słuchasz tego, co mówię… Powinnaś się jakoś zabawić.
Mam zamiar.
Klik! Gina odłożyła w końcu słuchawkę.
Abby odetchnęła głęboko i oparła się o kuchenny blat. Może powinna jednak podnieść słuchawkę, przyjąć życzenia i udawać, że jest częścią jednej, wielkiej, kochającej się rodziny. Ale nie potrafiła tego zrobić. Nie dziś. Bo Gina na pewno na tym by nie poprzestała. W końcu zaczęłyby rozmawiać o matce, o tym, co się zdarzyło dwadzieścia lat temu, a potem pojawiłyby się te krępujące pytania o Nicka.
Odkorkowała butelkę.
Trudno wybaczyć siostrze, że spała z jej mężem. Oczywiście, to było dawno temu i zanim Abby wyszła za Nicka. Ale odkąd się o tym dowiedziała, to znaczy od pięciu lat, ta sprawa stanęła między nimi.
Cóż, Gina spotykała się z nim pierwsza, prawda?
No i co z tego? Abby nalała wina do kieliszka. Prawdę mówiąc, Nick nie sprawdził się ani jako chłopak, ani jako mąż. Abby rozwiodła się z nim, a Gina przecież pozostała jej siostrą. Tego nie da się zmienić. Może trzeba w końcu zostawić to wszystko za sobą, pomyślała, patrząc przez uchylone okno na zapadający zmierzch. Wieczorne powietrze, pachnące ziemią i wodą, wpłynęło do środka. Grały cykady, a na zamglonym, lawendowym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. To ładne miejsce, choć odosobnione. Abby i Nick kupili ten dom z nadzieją, że się staną typową amerykańską rodziną z dwójką dzieci i samochodem kombi.
Marzenia.
Otworzyła okno szerzej, bo wieczór był bardzo ciepły. Z daleka dobiegał stukot pociągu, bliżej, u sąsiada, rozszczekał się pies. Przez gałęzie drzew przeświecał wschodzący księżyc.
Aparat leżał na blacie koło tylnych drzwi. Wieczór był tak cichy i spokojny, niknące powoli światło tak intrygujące, że Abby postanowiła pstryknąć kilka zdjęć i skończyć dawno rozpoczętą rolkę filmu. Teraz używała w pracy głównie aparatu cyfrowego. Wyszła na zewnątrz, a kot, Ansel, wymknął się za nią i wskoczył na ławkę pod drzewem magnolii. Zrobiła mu kilka zdjęć. Czemu nie miałaby uwiecznić dnia swoich trzydziestych piątych urodzin?
Nagle rozległ się głośny trzask łamanej gałęzi.
Serce podeszło jej do gardła.
Odwróciła się szybko, pewna, że ktoś czai się w krzakach. Na rękach pojawiła się jej gęsia skórka, serce waliło jak młotem. Ale choć wytężyła wzrok, nikogo nie zauważyła. Zdenerwowana wróciła do domu i zawołała kota przez otwarte drzwi. Ansel nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Stał nieruchomo, wpatrując się czujnie w mroczne krzewy.
– Daj spokój, Ansel. Dosyć wrażeń na dziś.
Kot zasyczał przeciągle, sierść na jego grzbiecie podniosła się powoli. Położył uszy po sobie, poruszył lekko ogonem i nagle rzucił się przez werandę w kierunku studia. Wiedziała, że nie da rady go złapać.
– No, no, ale bohater – mruknęła ironicznie, ale zamykając za sobą drzwi, ciągle była zaniepokojona. Nigdy dotąd nikt nie kręcił się koło jej domu, ale przecież zawsze jest pierwszy raz. Położyła aparat na stole w jadalni i poszła do kuchni. Czerwone światełko automatycznej sekretarki znowu przypomniało jej o Ginie.
Nigdy nie były sobie bliskie. Może dlatego, że była między nimi niewielka różnica wieku, zaledwie czternaście miesięcy? A może dlatego, że Gina była zawsze taka ambitna i żądna sukcesu? A może… może wina leżała, choćby częściowo, także po stronie Abby?
– Cholera – mruknęła, pociągając łyk z kieliszka. Zimne wino nie przyniosło ulgi.