Выбрать главу

– To jeszcze nie koniec. Widziałeś, jak przekładał te długopisy? Był zdenerwowany. Może być winny.

– Winny czego?

– Tego nie wiem, ale dawno nie widziałem takiego nadętego dupka. Szkoda, że nie ma na to paragrafu.

Tym razem Montoya musiał się z nim zgodzić.

Zatrzymali się przy kaplicy, żeby porozmawiać z ojcem Stephenem, niskim starszym mężczyzną w okularach i z aparatem słuchowym. Dowiedzieli się od niego tylko tyle, że Mary była jak „powiew świeżego powietrza” i „dobra jak anioł”. Poza tym niewiele.

– Jezu, widziałeś to? Facet urodził się chyba w szóstym wieku.

Montoya nie mógł powstrzymać uśmiechu. Może Brinkman nie był jednak aż tak beznadziejny. Ale w samochodzie starszy detektyw znowu zaczął go zirytować.

– Ta dziewczyna ma nierówno pod sufitem – powiedział, kiedy opuszczali teren uniwersytetu.

– To dziecko. Próbuje zwrócić na siebie uwagę.

– Wygląda na zdolną do wszystkiego.

– Ale ma alibi. To tylko nastolatka.

– Mówię tylko, że może mieć z tym jakiś związek. – Brinkman zapalił i zaciągnął się dymem. – Chociaż im dłużej o tym myślę, tym bardziej wydaje mi się, że to raczej ta była żona. – Spojrzał na Montoyę z ukosa. – Zobaczysz, założę się, że odziedziczy wszystko, co zostało po Giermanie.

– Byli po rozwodzie.

– To bez znaczenia. – Brinkman zaciągnął się jeszcze raz, po czym wyrzucił papierosa za okno. – Zobaczysz, na pewno dostanie sporo forsy i wtedy będzie naszą podejrzaną numero uno.

Montoya nie chciał w to wierzyć, ale wiedział, że Brinkman ma rację. Abby Chastain była podejrzana. Czy mu się to podobało, czy nie.

Abby stała przy oknie i patrzyła w czarną, wilgotną noc. Wiatr poruszał konarami drzew, szeleścił liśćmi. Tam, na zewnątrz, było coś, co bardzo niepokoiło Hershey. Suczka była nerwowa, cały czas stała pod drzwiami na tyłach domu, kręciła się i skomlała. Nie było w tym jednak nic niezwykłego. Ilekroć Nick przywoził ją na weekend, Hershey była spięta i nadpobudliwa, jakby szukała ujścia nagromadzonej energii.

– Uspokój się – powiedziała Abby. Tym razem udzieliła jej się nerwowość psa. Po raz pierwszy od bardzo dawna stała przy oknie, zastanawiając się, co czai się na zewnątrz.

Albo kto.

Nagle zdobiło jej się zimno, potarła dłońmi ramiona. W dodatku, kiedy Hershey zaczęła się kręcić pod drzwiami, zadzwonił telefon. Identyfikator wyświetlił numer „nieznany” i Abby nie podniosła słuchawki.

Ktokolwiek to był, nie zostawił wiadomości.

Pewnie telemarketer. Albo kolejny dziennikarz.

A jednak… Abby miała niejasne wrażenie, że ten telefon miał związek z czymś… niebezpiecznym. Wrogim. Zadrżała.

– Przestań – skarciła się półgłosem, ale spuściła rolety w oknach na tyłach domu. Potem nalała sobie kawy z dzbanka do filiżanki i wstawiła ją do mikrofalówki.

Jest nerwowa z powodu tego morderstwa. To wszystko. A zachowanie psa i poruszający drzewami wiatr tylko pogarszają sytuację. Powiedziała sobie, że jeśli nawet coś czai się na zewnątrz, jest to z pewnością jakieś dzikie zwierzę, na przykład opos albo skunks.

Mikrofalówka zadzwoniła krótko. Abby wyjęła filiżankę i ostrożnie upiła łyk kawy, tak gorącej, że omal nie poparzyła sobie ust.

Znowu zadzwonił telefon, Abby drgnęła gwałtownie, wylewając kawę na rękę.

– Cholera! – krzyknęła cicho i upuściła filiżankę, która spadła na podłogę i rozprysła się na dziesiątki błękitnych kawałków. Kawa zaczęła spływać w szpary desek.

Hershey podwinęła ogon pod siebie i zaskomlała cicho. Rozległ się kolejny dzwonek telefonu. Abby chwyciła słuchawkę, przeczytała numer na identyfikatorze i zebrała się na sobie.

– Cześć, tato – powiedziała, przytrzymując słuchawkę ramieniem i ścierając kawę z rękawa.

– Cześć, kochanie. – Głos Jacques’a Chastaina, niegdyś silny i głęboki, był teraz tylko chrypliwym szeptem. Abby natychmiast stanęły przed oczami plastykowe rurki doprowadzające tlen do jego nozdrzy. Rak i rozedma płuc zniszczyły jego ciało. Przeszedł operację, a potem także chemioterapię, która jeszcze bardziej nadwątliła jego siły. Teraz dochodził do siebie, ale już nigdy nie będzie tym silnym, pełnym życia mężczyzną, który uprawiał tenis, wspinał się po górach, brał udział w spływach kajakowych.

Już nigdy.

– Co słychać, tato? – spytała, starając się, by nie dosłyszał, jak ściska ją w gardle.

– Jeszcze żyję, więc chyba wszystko w porządku. A co u ciebie?

– Jakoś leci.

– Słyszałem o Nicku. Taka tragedia. Bardzo mi przykro.

– Mnie też.

– Wiem, że się między wami nie najlepiej układało, ale… ja go lubiłem.

– Ja też… kiedyś. – Abby poczuła się zdradzona. Dlaczego ojciec mówi takie rzeczy, przyznaje się do uczuć, które ją tylko ranią?

– Wiesz, kiedy będzie pogrzeb? Chciałbym przyjechać.

– Nie, nie wiem. Sądzę, że policja nie wydała jeszcze ciała rodzinie. Kiedy się czegoś dowiem, zaraz dam ci znać. – Oparzona ręka zaczęła ją piec, podeszła więc do zlewu, odkręciła kran i wsunęła nadgarstek pod strumień zimnej wody.

– Ta dziewczyna, którą przy nim znaleziono… znałaś ją?

– Nie.

Umilkł na chwilę, jakby się wahał. Abby wiedziała, o co zaraz spyta.

– Wolałbym cię o to nie pytać, ale… Czy był z nią jakoś związany?

– Nie wiem, tato.

– No tak, oczywiście.

Abby zebrała większe fragmenty filiżanki z podłogi i wrzuciła je do kubła na śmieci.

– To jednak było podwójne morderstwo, a nie morderstwo i samobójstwo, jak początkowo sądzono?

– Niczego nie mogę być pewna. – Wytarła kawę z podłogi.

– No cóż… – ciągnął Jacques. – A jak ty się czujesz? Musi ci być bardzo ciężko.

– Jeszcze żyję, więc chyba wszystko w porządku – powtórzyła jego słowa.

Ojciec zachichotał.

– A jak Charlene? – zapytała, choć nigdy nie była blisko z macochą, próżną kobietą, która dobiegała sześćdziesiątki, wyglądała na lat pięćdziesiąt, a twierdziła, że ma „nieco ponad czterdzieści”.

– W porządku. Bardzo zajęta. Jak tylko lekarze na to pozwolą, ma zamiar zabrać mnie do domu.

Abby nagle ścisnęło w gardle.

– Kiedy to będzie?

– O, myślę, że wkrótce.

Było to kłamstwo i oboje o tym wiedzieli.

– No cóż, chciałem tylko spytać, co u ciebie, kotku. Daj mi znać, gdybyś czegoś potrzebowała.

– Jasne, tato. Ty też.

– I odezwij się, kiedy dowiesz się czegoś o pogrzebie.

– Tym zajmie się pewnie rodzina Nicka.

– Ale chyba cię poinformują.

– Chyba tak.

– To dobrze. Trzymaj się, kochanie.

– Ty też, tato, i dbaj o siebie. – Odłożyła słuchawkę przygnębiona. Przez chwilę zastanawiała się nad swoją małą rodziną, której członkowie coraz bardziej się od siebie oddalali.

Cóż, mogło być gorzej, pomyślała i spojrzała na kominek. Na palenisku leżały jeszcze spopielone resztki fotografii.

Zdjęcia Nicka.

To straszne, że tak zginął, co nie zmienia faktu, że był kiepskim mężem. Teraz, po śmierci, stawał się miejscowym bohaterem, ale ona była do tego nader sceptycznie nastawiona.

Za dobrze go znała.

Rozdział 8

Posłuchaj tego – powiedziała Lynn Zaroster.

Siedziała przy swoim biurku w dużej sali, gdzie inni detektywi i policjanci w mundurach stukali w klawisze komputerów, rozmawiali i przeglądali akta. Lynn, wysportowana dwudziestopięciolatka o krótkich, ciemnych, kręconych włosach, włączyła stojący na biurku magnetofon.