Выбрать главу

Miała zamiar wrócić do niej później, ale przeszkodził jej w tym detektyw Montoya, który przyjechał, by poinformować ją o śmierci Nicka. Zupełnie zapomniała o stykówce. Przypomniała sobie o niej teraz, czuła jednak, że to tylko wymówka. W głębi serca bała się, że jeśli zaśnie, wrócą koszmary.

– Tchórz – mruknęła pod nosem i zabrała się do pracy.

Zdjęła stykówkę ze sznurka i położyła ją na biurku, włączyła lampę, wyjęła szkło powiększające z szuflady i zaczęła uważnie oglądać małe, czarno-białe obrazki. Uśmiechnęła się do siebie na widok Ansela: śpiącego, polującego, kryjącego się pod kanapą. Sprawdzała ostrość i naświetlenie.

Nagle jedno ze zdjęć przykuło jej uwagę.

– O Boże – powiedziała bez tchu i omal nie upuściła lupy.

Ze zdjęcia patrzyła na nią twarz jej nieżyjącego męża.

Uśmiechał się zabójczo, pokazując białe zęby i dołeczki w policzkach.

Cofnęła się odruchowo, jakby oczekiwała, że Nick nagle powstanie ze zdjęcia i stanie przed nią.

Zapomniała, że zrobiła ten portret, zanim postanowiła użyć aparatu cyfrowego. Nick potrzebował nowych zdjęć, a ona zgodziła się je wykonać.

Kiedy to właściwie było? Dwa lata temu? Półtora roku? Teraz nie miało to już znaczenia.

– Zapomnij o nim – powiedziała i przekreśliła zdjęcie.

Resztę powiększy później. Na dziś miała już dość wrażeń.

Zamknęła studio i ruszyła w stronę domu. Było bardzo ciemno, jeszcze nie zaczęło świtać. Pod drzwiami leżała Hershey, opierając łeb na przednich łapach. Weszły do domu.

– Chodź. Zobaczymy, czy uda nam się jeszcze złapać trochę snu – Powiedziała Abby i spojrzała na zegar stojący na kominku. Po piątej. Jęknęła. O dziewiątej była umówiona w studiu w mieście, będzie musiała wstać najpóźniej o wpół do ósmej. Ruszyła do sypialni, ale Hershey, która za nią szła, zatrzymała się nagle przed oszklonymi drzwiami.

– Chcesz wyjść?

Pies spojrzał na nią. Włosy na karku zjeżyły mu się powoli i zaczął głucho, gardłowo warczeć.

– Nie, nie rób mi tego – szepnęła, przypominając sobie ostrzeżenia Montoi. Czy na pewno zamknęła za sobą drzwi na klucz, kiedy wróciła do kuchni?

Wyłączyła światła, w domu było ciemno. Wyjrzała przez okno, ale tam była tylko nieprzenikniona ciemność.

– To tylko jakieś zwierzę – powiedziała, ale pies znowu zawarczał. Cicho. Ostrzegawczo.

– Daj spokój, Hershey, przez ciebie zaczynam się bać.

Pomyślała o rewolwerze leżącym w szufladzie nocnej szafki, ale nie była pewna, czy byłaby w stanie go użyć.

Nie zapalając świateł, podeszła do drzwi. Były zamknięte. A więc jest bezpieczna, prawda? Spojrzała przez szybę w stronę swojego studia i nagle dostrzegła jakiś cień w słabym świetle palącej się nad mniejszym budynkiem lampy.

Serce niemal stanęło jej w piersi.

Zmartwiała, spodziewając się, że zaraz zobaczy w oknie czyjąś twarz, ale nic się nie stało. Cień zniknął.

Weź się w garść, Abby.

Nikogo tu nie ma.

Nikogo.

Pies wydał kolejne, ostrzegawcze warknięcie i Abby ogarnęło nagle złe przeczucie.

Przeczucie, że to, co zaczęło się śmiercią Nicka, jeszcze się nie skończyło.

Rozdział 9

Pedro! – zawołała siostra Maria z uśmiechem, machając ręką do siostrzeńca.

Montoya czuł się zupełnie nie na miejscu w przedsionku budynku klasztoru. To, że został nazwany imieniem od bierzmowania, tylko pogłębił to uczucie.

– Tia Maria.

– Co za niespodzianka! – Ciotka objęła go i serdecznie uścisnęła. Postarzała się od czasu, kiedy widział ją po raz ostatni. Na twarzy przybyło jej zmarszczek, a na dłoniach brązowych plam, ale ciemne oczy były pełne siły i energii. – Chodź, usiądziemy sobie w ogrodzie i opowiesz mi, co cię tu sprowadza. Chciałabym oczywiście wierzyć, że po prostu stęskniłeś się za swoją starą ciotką, ale czuję, że chodzi o coś jeszcze – powiedziała i poklepała go po ręce, a później poprowadziła wąskim korytarzem na dziedziniec z fontanną, pełen kwiatów w wielkich betonowych donicach.

Maria usiadła obok niego na kamiennej ławce pod niewielkim daszkiem. Teraz dostrzegł w niej znowu młodą dziewczynę, którą kiedyś była. Przerażoną nastolatkę, która – co udało mu się wywnioskować z rodzinnych szeptów – zaszła w ciążę przed dwudziestym rokiem życia. To, kim był ojciec dziecka, pozostało jej tajemnicą, której strzegła od blisko czterdziestu lat; Montoya nigdy nie dowiedział się, co stało się z dzieckiem. Maria nie wyszła za mąż. Zamiast tego wstąpiła do zakonu, szukając w klasztornym życiu ukojenia, spokoju i – jak sądził – przebaczenia.

Przez chwilę rozmawiali o rodzinie i wspominali z rozbawieniem dzień, kiedy siostra Maria przyłapała go z jego pierwszą dziewczyną.

– Ale teraz jesteś już dorosły – powiedziała, przekrzywiając głowę, by na niego spojrzeć. – Czy w końcu wybaczyłeś sobie to, co stało się z twoją… przyjaciółką?

– Nie przyjechałem tu, żeby rozmawiać o Marcie – odparł cicho.

– Nie? Więc czemu tu przyszedłeś, Pedro? Czy to ma jakiś związek z planami wyburzenia szpitala?

– Mario, na imię mam Reuben, a na drugie Diego. Nikt nie nazywa mnie Pedro.

– Poza mną – odparła z uśmiechem. – I nie mam zamiaru tego zmieniać. To dobre imię. Pedro – Piotr – to mój ulubiony święty. A poza tym, wiesz, jak to jest ze starymi psami…

– Myślę, że mogłabyś się nauczyć kilku nowych sztuczek, gdybyś tylko chciała.

– Może. – Roześmiała się Maria. – Tylko, proszę, nie proś mnie do tańca.

– Umowa stoi. – Montoya odprężył się trochę. Zawsze ogromnie lubił ciotkę Marię i dobrze się czuł w jej towarzystwie.

Dotknęła lekko jego kolana.

– Więc o co chodzi? Co chcesz wiedzieć?

– Nie przyjechałem tu z powodu decyzji o wyburzeniu szpitala – powiedział – ale mam kilka pytań, które właśnie tego dotyczą. Pracowałaś tam, prawda? – Spojrzał w stronę szpitala. – Jakieś dwadzieścia lat temu?

Kiwnęła głową i przez chwilę patrzyła na pluskające się w fontannie ptaki.

– Tak, miałam tam biuro. Dzieliłam je z pracownicą socjalną.

– Z Virginią Simmons?

Odwróciła się do niego.

– Tak, była jedną z nich. Później rzuciła tę pracę i wyszła za jednego z lekarzy. Chyba za doktora Hellera. – Skrzywiła się, jakby wspomnienie tego człowieka budziło przykre wspomnienia, a potem zmarszczyła brwi. – Nie… pomyliłam się. Wyszła za doktora LaBelle. – Nagle otworzyła oczy szeroko, ze zrozumieniem. – O Boże! Ona jest matką Courtney Mary LaBelle, tej zamordowanej dziewczyny!

– Zgadza się.

Maria ze smutkiem pokręciła głową.

– Słyszałam o tym… taka tragedia. To dlatego tu przyjechałeś. Prowadzisz dochodzenie w sprawie jej śmierci. Powinieneś chyba porozmawiać z matką przełożoną, ona wie więcej o planach Mary. Nie zdawałam sobie sprawy… Ależ jestem głupia… Słyszałam nazwisko, poznałam ją, ale nie przyszło mi do głowy, że to córka Virginii. Cóż… coraz mniej pamiętam.

Nie zaskoczyło to Montoi. Słyszał od matki i jej sióstr, że Maria ma problemy z pamięcią. Przebąkiwano też – choć nikt nie powiedział tego głośno – o chorobie Alzheimera czy innym rodzaju demencji.

Maria chrząknęła i dotknęła palcami krzyżyka, wiszącego na jej piersi. Brama po drugiej stronie dziedzińca otworzyła się i wszedł przez nią wysoki, mocno zbudowany mężczyzna, pchając przed sobą taczkę, na której leżały grabie i szczotka na kiju.