Выбрать главу

– Kto to? – spytał Montoya, przyglądając się mężczyźnie w ciemnych okularach i czapce bejsbolowej nasuniętej na oczy. Na szyi miał zawieszone małe słuchawki, połączone cienkim kablem z odtwarzaczem kompaktowym czy iPodem, który trzymał w kieszeni.

– To Lawrence, ogrodnik – odparła Maria. Mężczyzna włożył słuchawki do uszu i zaczął zmiatać zeschłe liście z dziedzińca. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jest podejrzany?

– Jestem tylko zaskoczony, widząc tu mężczyznę.

Ciotka Maria zachichotała.

– Mężczyźni czasem się przydają. Jesteśmy wprawdzie niemal samowystarczalne, ale większość z nas nie jest już tak młoda jak kiedyś, a pewne prace lepiej wykona mężczyzna niż starzejące się zakonnice. – Chwyciła jego rękę. – Czasami, Pedro… eee… Reuben… wydaje mi się, że świat stał się zły. Potem przypominam sobie słowa Pana i to mnie uspokaja. Przywraca mi wiarę w ludzi. Tobie pewnie trudno jest wierzyć w ludzi… z powodu twojej pracy.

– Myślisz, że to jest powód?

Maria uścisnęła mu dłoń.

– Sprawiasz wrażenie kogoś, komu bardzo przydałoby się trochę wiary.

– Chyba tak – odparł i pomyślał, że przydałoby mu się jej więcej niż trochę. – Wróćmy jednak do tego, co zdarzyło się dwadzieścia lat temu. Pamiętasz pacjentkę, która nazywała się Faith Chastain?

Maria zmarszczyła brwi i zacisnęła palce, jej twarz jakby zapadła się w siebie.

– Kilka dni temu minęła dwudziesta rocznica jej śmierci – powiedziała z zaskakującą przytomnością umysłu. – Nigdy tego nie zapomnę. Ja pierwsza się przy niej znalazłam. Wychodziłam właśnie z budynku, kiedy usłyszałam brzęk szkła… a potem ten krzyk. Ten straszny, rozdzierający krzyk przerażenia. – Maria urwała i przyłożyła dłoń do szyi. – Rodzina Faith właśnie przyjechała. Wysiadali z samochodu… jedna z dziewczynek była już w budynku, chyba weszła nawet na schody, tak, wydaje mi się, że mijałam ją na podeście. Druga córka i mąż Faith byli jeszcze na zewnątrz, chyba mieli ze sobą prezent… chociaż to było tak dawno temu… – Oczy Marii zaszły mgłą, spojrzała niewidzącym wzrokiem na ogrodnika. – To było straszne – powiedziała cicho. – Wyszłam i zobaczyłam ją… leżała cała połamana i powykręcana na podjeździe. – Przeżegnała się szybko. – Była tam ta dziewczynka i mąż… Jacques. To było okropne, okropne. – Wzdrygnęła się i zamrugała, chcąc powstrzymać łzy. – Jedna z córek miała prezent. Tego dnia były urodziny Faith. Dziwne, przyjść na świat i opuścić go tego samego dnia roku. – Zmarszczyła brwi. – To były też urodziny jednej z jej córek, tej młodszej, tak mi się wydaje, ale nie jestem pewna.

– Co możesz mi powiedzieć o Faith? – spytał Montoya.

– O jej stanie? Obawiam się, że niewiele. Dane dotyczące pacjentów są poufne.

– Wiem, ale ona nie żyje, tia. Od dawna.

– Tak czy inaczej nie mogę ci udzielić żadnych informacji.

– Mogę dostać nakaz sadowy.

– A jeśli i wtedy nic nie powiem, poślesz mnie do więzienia? – Maria wstała, podeszła do wiszącego na ganku kosza i zaczęła obrywać zeschłe kwiaty.

– Tia Maria, proszę – powiedział, starając się, by nie zabrzmiało to rozpaczliwie. – Pomóż mi, próbuję schwytać mordercę Courtney.

– Pytając mnie o Faith Chastain? – Wyraźnie mu nie wierzyła.

– Wszystko, co powiesz, zostanie między nami.

– Jest prawo, które chroni pacjentów i lekarzy – odparła cicho i wróciła na ławkę, krusząc suche płatki w palcach. Westchnęła. – Nie jest chyba tajemnicą że Faith kilka razy wracała do szpitala. Różni lekarze stawiali rożne diagnozy. Oczywiście w tamtych czasach nie wiedziano o chorobach psychicznych tyle, co teraz. – Otrzepała ręce z pyłu. – Mogę ci powiedzieć, jakie jest moje zdanie: Faith Chastain była bardzo nieszczęśliwą kobietą. Nie jest to medyczna diagnoza, ale to prawda. A choroba? Schizofrenia? Może. Paranoja? Na pewno. Sprawiała wrażenie, jakby walczyła z jakimiś wewnętrznymi demonami. Próbowałam jej pomóc modlitwą i miałam nadzieję, że znajdzie w tym pocieszenie. Że odnajdzie spokój w Bogu. Czy tak się stało? Tego nie wiem…

– Co się z nią stało? Dlaczego się zabiła?

– Nie wiem. Wątpię, by ktokolwiek to wiedział. To jedna z tajemnic tego szpitala. Ale Faith jest teraz z Bogiem. Demony już jej nie dręczą. Tylko to jest ważne.

– Ale Courtney LaBelle i Nick Gierman zostali zamordowani i łączy ich tylko jedno, fakt, że oboje mieli w rodzinie kogoś związanego z tym szpitalem.

– Nick Gierman? Ten z radia? On tu miał kogoś z rodziny? – Maria zmarszczyła brwi.

– Nie on, ale jego była żona, Abby Chastain. Młodsza córka Faith.

– Nie wiedziałam… Biedna dziewczyna. To, co widziała tego dnia…

– Teraz rozumiesz, dlaczego potrzebuję twojej pomocy.

Spojrzała na niego i dotknęła jego policzka chłodną ręką.

– Doceniam to, co robisz. Wiem, że to ciężka praca. Często stykasz się z najciemniejszą stroną życia. Ale nie wiem nic więcej, nic, co mogłoby ci pomóc. – Uśmiechnęła się. – Przykro mi, Pedro. – Spojrzała na zegarek i wstała. – Za kilka minut zaczynam dyżur w kuchni. Miło było znowu cię zobaczyć. Pozdrów ode mnie matkę.

– Dobrze.

– I weź to. – Sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej różaniec z małych czerwonych jak krew paciorków.

– Nie mogę.

– Oczywiście, że możesz. – Wsunęła mu różaniec w dłoń. – Używaj go, Pedro. Pamiętaj o świętym, którego imię nosisz. Przejmij od niego trochę siły. Zadziwi cię moc Boga.

– Moc Boga? – powtórzył. – Zaraz, zaraz, mówisz jak jeden z tych odrodzonych kaznodziejów. Wiesz, który… jak on się nazywa? – Montoya zmarszczył brwi i pstryknął palcami. – Gregory Ray Furlough. To on ciągle powtarza: „niech moc Boga będzie z wami”.

Maria odwróciła wzrok.

– Naprawdę?

– Tak sądzę. Przerażasz mnie, tia. Wolałbym, żebyś nie była taka jak ci nawiedzeni telewizyjni kaznodzieje.

– To mało prawdopodobne – odparła, ale nie roześmiała się, jak tego oczekiwał, i kiedy opuszczali dziedziniec, jej twarz wydawała się zatroskana.

Montoya wyszedł z klasztoru na parking, a potem wyjechał przez bramę, ale zamiast w główną drogę skręcił w stronę podjazdu prowadzącego do szpitala. Zatrzymał się przed ogrodzeniem. Stara żelazna brama była zamknięta na łańcuch, wysiadł jednak z samochodu i podszedł bliżej, by spojrzeć na podupadający budynek za żelaznymi sztachetami.

To miejsce miałoby łączyć ofiary?

Ten stary, rozpadający się szpital?

Próbował wyobrazić sobie Abby jako małą dziewczynkę, która przyjeżdżała tu w odwiedziny do matki, kobiety tracącej powoli kontakt z rzeczywistością, walczącej z „wewnętrznymi demonami”. A potem zaczął myśleć o własnej rodzinie: biednej, ale trzymającej się razem i na ogół szczęśliwej. I nagle mozolny awans społeczny i bariery, na które się w życiu natykał, wydały mu się małe i nieważne w porównaniu z chorą psychicznie matką. Matką, która zakończyła życie, wyskakując przez okno na oczach córki. Co za wspaniałe wspomnienie z dzieciństwa.

Nikt nie zwracał uwagi na to, co było naprawdę istotne.

Policjanci zachowywali się jak szczury w labiryncie.

Dziennikarze zajęli się nowymi sprawami i choć w prasie pojawiały się czasem wzmianki o „tajemniczym morderstwie” Nicka Giermana i tej dziewczyny, nie były to już wiadomości z pierwszych stron gazet.