Nie, to nie było w porządku.
Czy nie rozumieją, że to naprawdę ważne? Że w końcu wybiła godzina zemsty?
Szedł szybko korytarzami starego szpitala, mijając drzwi sal, których dawnego przeznaczenia już nie pamiętał, i tych, o których wolałby zapomnieć, gdyby tylko mógł. Wszędzie unosił się zapach kurzu i stęchlizny, którym nasiąkły niszczące się farbą ściany. Z sufitów spływała woda, ale nie zwracał na to uwagi.
Tu wykona swoją pracę.
Tu będzie jego dom.
Tu zrobi to, co do niego należy.
Wszedł do jednego z pokoi bez okien, postawił lampę na podłodze i spojrzał na przedmioty, które ciągle wisiały na ścianach i leżały na półkach. Dotknął palcem kaftana bezpieczeństwa, białego niegdyś, teraz szarego i zalatującego wilgocią. W kącie stała aparatura do elektrowstrząsów; narzędzie tortur zakazane obecnie przez prawo, ale kiedyś nader chętnie wykorzystywane. Podszedł do metalowej szafki na kółkach o blacie z nierdzewnej stali i płytkich szufladach. Wysunął jedną i spojrzał na leżące w środku narzędzia chirurgiczne, nadszarpnięte zębem czasu, ale ułożone starannie według kształtu i rozmiaru.
Przełknął ślinę. Pamiętał. O tak, pamiętał doskonale.
Dłonią w rękawiczce podniósł skalpel na wysokość oczu, tak by móc przejrzeć się w jego wąskim ostrzu. Przez chwilę znowu mu się zdawało, że słyszy krzyki ludzi przywożonych do tej sali, gdzie nie obowiązywała etyka lekarska.
Widział ich wielu, otępiałych od środków uspokajających. Pamiętał wszystkich, tych, którzy przeżyli te nieludzkie praktyki, i tych, którym nie było dane przeżyć.
Włożył skalpel z powrotem do szuflady.
Nikt nie wiedział, że udało mu się przetrwać.
Nikt nie wiedział, że jeszcze żyje.
I nikogo to nie obchodziło.
Ale wkrótce bardzo ich to zainteresuje, pomyślał, czując jak ogarnia go przyjemne podniecenie.
O tak, już wkrótce.
Rozdział 10
Zmierzchało, kiedy Montoya wsiadł do samochodu, zawrócił i ruszył w drogę. Jechał w stronę Nowego Orleanu, kiedy zadzwoniła jego komórka.
– Montoya – powiedział i włączył światła.
Dzwoniła Bonita Washington z informacjami na temat postępów w sprawie zabójstwa Giermana. Pod paznokciami Courtney LaBelle nie była niczyjego naskórka ani w ogóle niczego, z czego można by pobrać materiał DNA. Odciski palców zebrane na miejscu zbrodni nie pasowały do żadnych z systemu identyfikacji albo więc zabójca nie zostawił odcisków, albo nie było go w bazie danych. Znaleziono plecak Courtney LaBelle, pusty. Na nim także nie odkryto żadnych śladów. Autopsja nie przyniosła żadnych niespodzianek. Obie ofiary zginęły od pojedynczych strzałów oddanych z małej odległości. Obie były wcześniej skrępowane i zakneblowane, zapewne więc zostały porwane.
– Czyli – ciągnęła Bonita – poza śladami butów w rozmiarze dwanaście i jednym ciemnym włosem na sukni ślubnej, nie mamy na czym się oprzeć.
– Zawsze to coś.
– No tak. Włos jest teraz w laboratorium, badamy DNA. Powiem ci, jak dostaniemy wyniki. Jeszcze coś – dodała. – Z sukni odcięto wszystkie metki, ale wygląda na bardzo drogą. To importowany jedwab. Przy dekolcie i rękawach jest obszyta paciorkami. Założę się, że to suknia jakiegoś znanego projektanta. Nie jestem wprawdzie ekspertem w tej dziedzinie, ale znam kogoś, kto nim jest. Może będzie wiedziała, kto ją zaprojektował i gdzie mogła być kupiona.
– Jakoś nie mogę sobie wyobrazić naszego zabójcy na pokazie mody ślubnej.
– Ja też nie. Najprawdopodobniej ją ukradł albo kupił w sklepie z używaną odzieżą czy przez Internet. Nie należała do Courtney. Pomijając już fakt, że dziewczyna chciała wstąpić do zakonu, suknia jest na nią zdecydowanie za duża. Courtney nosiła rozmiar cztery, najwyżej sześć. Była dość drobna. Ta suknia to ósemka, uszyta dla wyższej kobiety. Brzeg spódnicy jest przybrudzony tam, gdzie Courtney na niego nadepnęła.
– Była boso. Panna młoda nosiłaby buty na obcasach.
– Ale chyba nie trzydziestocentymetrowych… Suknia wygląda tak, jakby została uszyta na zamówienie, ale nie dla Courtney ani nikogo o jej posturze.
– Musimy się dowiedzieć, dla kogo.
– Tak. Jak mówiłam, porozmawiam z kimś, kto się na tym zna. Jeśli dowiemy się, skąd pochodził materiał albo te paciorki, może trafimy na krawca. Niewiele to – przyznała – ale zawsze coś na początek.
– Tak, w tej chwili przyda się nam każda informacja. Dzięki.
Rozłączył się, przejechał kilka kilometrów i zadzwonił do Brinkmana.
– Tak?
– Wiemy już, kto ostatni widział tych ludzi, kiedy jeszcze żyli?
– Tak… zaraz, mam tu notatki. Zacznijmy od Mary, dobrze? Ostatnimi osobami, które widziały ją żywą tamtego wieczoru, są prawdopodobnie dwie dziewczyny, które szły do biblioteki mniej więcej w czasie, kiedy ona wyszła z akademika. Czyli koło dziewiątej trzydzieści. Są pewne, że to była Mary. Jedna z nich, Jenny Ray, była z nią na wykładzie Nicka Giermana. Widziały ją w sportowym stroju, z plecakiem. Szła przez kampus.
– Jak zwykle.
– Przynajmniej według jej stukniętej współlokatorki.
Montoya zmienił pas i włączył wycieraczki. Zaczęło padać.
– A Gierman?
– Nie zaleźliśmy dotąd nikogo, kto widział go po wyjściu z radia. Ale ktoś wyjął jego pocztę ze skrzynki i położył na blacie w kuchni jego mieszkania. Znalazłem ją, kiedy przeszukiwaliśmy mieszkanie, myślę więc, że wyszedł z radia, wrócił do domu, może coś zjadł, autopsja wykazała, że miał w żołądku resztki lazanii, a ja odkryłem puste pudełko po mrożonej lazanii w jego śmieciach. Potem pewnie wyszedł na siłownię. Ale miał mało kasy i zatrzymał się przy bankomacie. Na pewno zaraz o to spytasz, powiem więc od razu… widziałem kasetę wideo z tego bankomatu. Widać go wyraźnie, to na pewno Gierman. Był sam. Sprawdziłem nawet ludzi, którzy korzystali z bankomatu przed nim i po nim. Wszystko się zgadza.
– No i nic nie mamy?
– Niewiele.
– Dowiedzieliście się czegoś na ulicach? Może ktoś coś widział? Albo słyszał?
– Nie… tak przynajmniej twierdzą nasi stali informatorzy. Facet, który to zrobił, trzyma język za zębami. Facet albo babka.
– Zgadzam się z Zaroster, tej zbrodni nie popełniła kobieta – powiedział Montoya, zirytowany faktem, że Brinkman ciągle ma na liście podejrzanych Abby Chastain.
– Cóż, czas pokaże.
Montoya wyłączył telefon sfrustrowany. Przed nim wyrosła panorama Nowego Orleanu, wysokie budynki, które zdawały się sięgać szarego nieba, ale on był myślami gdzie indziej. Przed oczami stanęła mu Abby, jej uwodzicielski uśmiech, inteligentne oczy, smukła, wysportowana sylwetka. Do diabła z tą kobietą, naprawdę go oczarowała. Pani Chastain, była żona Nicka Giermana, mąciła mu jasność myśli.
Nie podobał mu się sposób, w jaki rozmawiał z nią Brinkman. Po raz pierwszy w życiu Montoyę drażniły policyjna podejrzliwość i szorstki ton przesłuchania, co było zupełnie absurdalne. Ale cóż, nie był tak obiektywny, jak powinien.
Zjechał z autostrady, wjechał do miasta i skręcił w stronę kipiącej życiem Dzielnicy Francuskiej. Ale cały czas myślał o Abby Chastain. Musiał przyznać, czy tego chciał czy nie, że go pociągała. Fizycznie, ale nie tylko. Czuł coś takiego po raz pierwszy od czasu, kiedy Martha… Cóż, nie mógł wybrać gorzej.
Miała i środki, i sposobność. A motyw? Pół miliona dolarów to dobry powód. Podobnie jak fakt, że Gierman publicznie ją ośmieszył.