– Na to wygląda.
– A ostatnią osobą, która widziała Nicka Giermana, był Maury Taylor z radiostacji.
Montoya pokiwał głową.
– Czyli że Gierman został najprawdopodobniej porwany koło szóstej czterdzieści, a dziewczyna trzy godziny później.
– W Baton Rouge. Półtorej godziny drogi dalej. Co ten gość zrobił w tym czasie z Giermanem? Zamknął go w bagażniku?
– Chata stoi niedaleko zachodniego brzegu jeziora Pontchartrain.
– Trzydzieści kilometrów od autostrady numer 10.
– Gdzie ten facet mieszka? – zastanawiał się głośno Bentz. – I skąd wiedział o tej pustej chacie?
– Nie ma żadnych powiązań między właścicielami chaty a ofiarami. To zostało już sprawdzone. – Montoya dopił kawę, skrzywił się i wylał resztki do donicy z półżywą rośliną.
– Jedyne, co łączy ofiary, to wykład Giermana, na którym była Courtney, i fakt, że matka byłej żony Giermana była pacjentką w szpitalu, w którym pracowali rodzice Courtney, a ona sama miała zamiar wstąpić tam do klasztoru.
– Słabe powiązanie – przyznał Montoya.
– Prawie żadne.
– Myślisz, że to zbieg okoliczności?
Bentz odchylił się na oparcie krzesła, które znowu zaskrzypiało, i przez chwilę w zamyśleniu żuł gumę.
– Znasz moje zdanie na temat zbiegów okoliczności – powiedział.
– Tak. Nie wierzysz w nie tak samo jak Brinkman. – Montoya spojrzał na monitor. Nagie ciało Giermana, przykryte częściowo ciałem dziewczyny w skrwawionej ślubnej sukni. Tak, zostali upozowani. To było przesłanie. Od kogoś o chorym umyśle.
– Zgadzasz się z tym?
– Owszem.
Bentz potarł kark dłonią i zmarszczył brwi.
– Ktoś, kto robi coś takiego, chce zwrócić na siebie uwagę.
Montoya wiedział już, do czego zmierza partner.
– Myślisz, że zrobi to znowu?
Starszy policjant podniósł na niego oczy.
– Mam nadzieję, że nie.
Rozdział 11
Chcę przyjechać na pogrzeb – upierała się Gina po drugiej stronie kontynentu. – Kiedy będzie?
– Nie wiem. – Abby rozmawiała przez komórkę, prowadząc samochód, i nie czuła się w tej sytuacji najlepiej. Miała słabą podzielność uwagi.
Padał deszcz, niebo było ciemne, choć zbliżało się południe, jechała więc powoli. Ciężarówki, rozbryzgując wodę potężnymi oponami, mijały ją, jakby stała w miejscu.
– Słuchaj, jestem teraz w samochodzie. Zadzwonię do ciebie później, dobrze?
– Ja też jestem teraz w samochodzie i co z tego?
– Nie umiem się koncentrować jednocześnie na rozmowie i prowadzeniu samochodu.
– Daj spokój. To łatwe.
– Jasne – mruknęła Abby sarkastycznie. Musiała przyhamować, bo nagle wepchnęła się przed nią duża srebrna toyota. – Idź do diabła!
– Ja?
– Nie. Nie tym razem.
– Dzięki Bogu. To kiedy zadzwonisz?
– Jak tylko dojadę. Obiecuję.
– A co będziesz robić? Masz sesję?
– Tak – odparła Abby. Właściwie nie było to kłamstwo. W każdym razie nie duże kłamstwo. Gina dostałaby zawału, gdyby się dowiedziała, że Abby jest w drodze do Szpitala Naszej Pani od Cnót, by raz na zawsze skończyć z przeszłością. Poprzedniego dnia spędziła kilka godzin z klientami i pokazywała dom zainteresowanym osobom; później przebiegła pięć kilometrów i wróciła do domu wykończona. Zjadła obiad z mikrofalówki, wzięła kąpiel, wypiła trochę wina i poszła do łóżka. Spała mocno, tej nocy nie śniły jej się żadne koszmary. Wstała zaskakująco wypoczęta i postanowiła wziąć się za swoje życie. Tak, po pierwsze, musi pojechać do szpitala. Już czas. Najwyższy czas. Ale Gina by tego nie zrozumiała.
– W porządku, daj mi tylko znać, kiedy jest pogrzeb Nicka.
– Gina…
– Posłuchaj, będziesz potrzebować wsparcia. A na rodzinę Nicka raczej nie licz. Nie są specjalnie uczuciowi, prawda?
Abby nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– W porządku, dam ci znać, kiedy się czegoś dowiem.
– Abby?
– Co? – spytała, spoglądając we wsteczne lusterko. Jakiś samochód omal nie wjechał jej w tylny zderzak.
– Wszystko w porządku?
– Co? A tak, w najlepszym.
– Mówię poważnie. Wiem, że ci ciężko i…
– Muszę kończyć, zbliżam się do zjazdu – przerwała Abby zirytowana. Rozłączyła się, zanim Gina zdążyła zadać kolejne pytanie. Miała już dość swojej nadopiekuńczej, wścibskiej starszej siostry. Nie rozmawiały ze sobą od wielu miesięcy, a teraz nagle Gina dzwoniła niemal codziennie. Jakby dręczyła ją jakaś niezdrowa fascynacja śmiercią Nicka albo chciała być w centrum wydarzeń.
A może naprawdę się martwi.
– Akurat – mruknęła pod nosem i wyłączyła telefon.
Drogę do szpitala znała na pamięć. Krajobraz zmienił się trochę, tam gdzie kiedyś były tylko zielone pola i pastwiska pełne pasącego się bydła, teraz stały nowe domy z ogrodami. Minęła je i okolica coraz bardziej przypominała tę zapamiętaną z dzieciństwa. Serce Abby przyspieszyło; zacisnęła palce na kierownicy. Kilka razy miała ochotę zawrócić.
Kiedy życie staje się twarde…
– Tak, wiem, tato – mruknęła, starając się opanować strach.
Zagryzła wargi.
Dasz radę.
Ostatni zakręt. Wjechała w wąską aleję, przy której stała stara, zniszczona Mica z napisem Nasza Pani Od Cnót. zał. 1843
Zacisnęła palce na kierownicy z taką siłą, że aż zbielały ich kostki. Teren należał już do zakonu: dwanaście hektarów bujnych, pięknych ogrodów, lasów i zabudowań, marzenie wielu okolicznych deweloperów. Abby skręciła w prywatną drogę i wkrótce znalazła się pod bramą szpitala. Brama była oczywiście zamknięta na łańcuch, a na ogrodzeniu wisiała tabliczka z napisem Wstęp wzbroniony
Spodziewała się tego i miała pewien plan. Nie zrezygnuje, mowy nie ma. Wyjęła aparat fotograficzny z torby, przypięła do niego pasek i wysiadła z samochodu. Zaskoczył ją smutek, który poczuła nagle na widok podupadającego budynku. Stary szpital przetrwał wojnę secesyjną i dwie światowe, a teraz chylił się ku upadkowi.
Wszystko ma swój czas.
Wszystko i wszystkich czeka śmierć.
Otrząsnęła się z nostalgii, wsunęła obiektyw aparatu między sztachety i zrobiła kilka zdjęć budynku w niknącym świetle. Tak, czas tego szpitala dobiegał końca. Patrzyła na rozsypującą się kostnicę, kruszące się cegły i zabite deskami okna. Ściany pokrywały plamy czarnej farby, którą zamalowano kolorowe, widoczne jeszcze gdzieniegdzie graffiti. Ktoś, zapewne zakonnice, chciały ukryć profanujące to miejsce napisy.
Dobry Boże, co się z nią dzieje? Przecież nienawidziła tego miejsca. Skąd ten żal? Powinna raczej zatańczyć na tym grobie smutnej przeszłości.
Może jest jednak bardziej zaburzona, niż sądziła.
– Przestań – skarciła się natychmiast. – Do niczego to nie prowadzi.
Spróbowała otworzyć bramę, ale bez skutku, łańcuch trzymał mocno. Można się było tego spodziewać. Widziała z daleka miejsce, w którym zginęła matka. Teraz mogłaby już odejść. Ale czuła, że nie może tego zrobić. Obiecała sobie, że będzie to jej ostatnia wizyta w szpitalu. Jeśli dziś nie uda się jej rozprawić z duchami przeszłości, zostaną z nią na zawsze.
Przygnębiająca myśl.
Wróciła do samochodu, ale nie skręciła na drogę, lecz w stronę klasztoru. Minęła bramy i wjechała na położony dalej parking, z którego korzystali niegdyś pracownicy szpitala. Odkryła go jako dziecko, kiedy wraz z Gina krążyła wokół klasztoru. Wtedy też natknęły się na ścieżkę między szpitalem i klasztorem. Często biegały nią w słońcu, goniąc motyle wśród drzew.