Teraz niebo było szare, zasnute chmurami. Znowu zanosiło się na deszcz. Abby wzięła aparat i wysiadła z samochodu. Było ciepło i bardzo cicho, słyszała tylko świerszcze grające w trawach i śpiew ptaków. Zza grubych klasztornych murów nie dobiegał śpiew ani szmer modlitw czy rozmów. Świetnie. Nie chciała, by przyłapała ją któraś z zakonnic.
Zamknęła samochód i podeszła do garaży, w których przechowywano kosiarki i inne narzędzia ogrodnicze. Przed ogrodzeniem rósł rząd pnących krzewów, a samo ogrodzenie było wysokie i wygięte u góry do wewnątrz, w stronę szpitala, tak by nikt nie mógł się przez nie wydostać. Abby wiedziała jednak, że było to możliwe, choć wymagało zwinności.
W wieku dziesięciu lat była dostatecznie zwinna.
Teraz jednak było to prawdziwe wyzwanie. Minęło prawie dwadzieścia pięć lat i Abby przybyło znacznie na wadze. Przypomniała sobie jednak, że kiedyś w ogrodzeniu znajdowała się furtka, z której korzystały zakonnice i personel szpitala. Ruszyła powoli wzdłuż ogrodzenia i po chwili znalazła ją, zasłoniętą częściowo przez splątane gałęzie dziko rosnących teraz krzewów. Wsunęła dłoń między wilgotne liście, pchnęła furtkę i ze zdumieniem odkryła, że nie jest zamknięta.
Dlaczego?
Zawahała się. Zbyt łatwo jej poszło. Coś było nie tak. Po co zamykać na łańcuch główną bramę i zawieszać ostrzegawcze tablice, jeśli wystarczy przejść parę kroków, by swobodnie przedostać się na teren szpitala? To bez sensu… chyba że zakonnice nadal tu przychodzą. Możliwe też, że ktoś ciągle dogląda starego budynku… Tak, na pewno o to chodzi.
Ale w takim razie, dlaczego nikt nie strzyże żywopłotu? Czemu ścieżka jest zarośnięta? Żeby się uspokoić, zrobiła kilka zdjęć i ruszyła przed siebie, brodząc w wysokiej trawie pod drzewami. Pamiętała, jak biegała tu między pniami sosem i dębów. Gina często chowała się w gałęziach starej wierzby, czasem powietrze tak pięknie pachniało kwiatami magnolii i jaśminu. Często rozmyślała wtedy o matce i udawała sama przed sobą, że matki jej koleżanek także cierpią na straszliwe bóle głowy, całymi dniami leżą w łóżkach, a nocami wędrują po domu. Jak Faith Chastain.
Abby pamiętała te długie noce, kiedy leżała w łóżku obok mocno śpiącej siostry i słuchała. Gina nie miała pojęcia, co robi nocami ich matka.
Ale Abby wiedziała.
Obserwowała światło pojawiające się na korytarzu i cień Faith, cicho przesuwający się pod ścianami. Czuła zapach dymu papierosa, którego matka niemal zawsze trzymała w ustach.
Stało się to jednej z tych nocy, kiedy Jacques wyjechał z miasta w sprawach służbowych i nie było go w domu. Abby miała mniej więcej dziesięć lat. Nie spała. Leżała w łóżku, słuchając śpiewu cykad za oknem, kiedy dostrzegła cień przesuwający się pod drzwiami jej pokoju. I poczuła… poczuła, że dzieje się coś dziwnego. Nagle usłyszała dźwięk lejącej się do wanny wody. I cichy trzask zamykanych drzwi do łazienki. A później zgrzyt przekręcanego zamka.
Zaskoczyło ją, że matka bierze kąpiel o trzeciej nad ranem, ale leżała bez ruchu i słuchała szumu wody, która lała się i lała, bez końca.
W końcu nie mogła wytrzymać ani sekundy dłużej, wyskoczyła z łóżka, weszła na korytarz. Spod drzwi łazienki wypływała woda, zabarwiona jakąś dziwną, czerwoną cieczą…
Później zawsze była przekonana, że Faith trafiła po raz pierwszy do szpitala przez nią… że gdyby była odważniejsza, gdyby wcześniej wyszła z łóżka, zdołała jakoś otworzyć drzwi do łazienki… życie matki potoczyłoby się inaczej.
Wybaczam ci… Usłyszała słowa matki ze swojego snu. Przebaczam ci…
Na ziemię spadły pierwsze krople deszczu. Abby zatrzymała się i spojrzała na tylną ścianę szpitala. Podniosła aparat i zrobiła kilka zdjęć starego budynku z szeroką werandą, na której stał teraz tylko jeden zardzewiały leżak.
Gdzieś w górze rozległ się przeciągły metaliczny zgrzyt. Podniosła głowę i zobaczyła odpadającą od ściany rynnę, wygiętą już nieco przez wiatr. Wystający ze ściany maszkaron patrzył w dół wielkimi, wyłupiastymi oczami.
Okrążyła budynek i znalazła się pod oknem na drugim piętrze, z którego wiele lat temu wypadła Faith. Nowa szyba wprawiona po wypadku dotrwała aż do tej pory. Abby skierowała obiektyw na okno i cofnęła się trochę, by ująć w kadrze cały budynek i fontannę. W szarym, ponurym świetle wydało jej się nagle, że dostrzega jakąś postać w oknie pokoju, który niegdyś zajmowała matka. Spojrzała uważnie na szyby, ale nikogo za nimi nie było.
Podeszła bliżej i stanęła dokładnie w tym miejscu, gdzie ciało Faith uderzyło o beton.
– Mamo… – szepnęła.
Poczuła, że coś ściska ją w gardle. Na wspomnienie tamtej chwili zrobiło jej się słabo. Ten straszny krzyk, trzask łamanych kości, krew… Przeżegnała się i oderwała wzrok od miejsca, w którym Faith Chastain zakończyła życie. Nie ma sensu stać tu w deszczu i przeżywać tę tragedię jeszcze raz. Odwróciła się, weszła na schody prowadzące do głównego wejścia i stanęła przed drzwiami. Nacisnęła klamkę, a potem pchnęła drzwi ramieniem.
Zamknięte.
Oczywiście.
Niebo pociemniało jeszcze bardziej, zaczęła się prawdziwa ulewa. Abby ruszyła przed siebie wzdłuż budynku w nadziei, że uda jej się znaleźć wejście. Ale wszystkie drzwi były zamknięte: oszklone drzwi werandy, drzwi kuchenne i drzwi na końcach korytarzy pożarowych.
Doszła do wniosku, że los jej nie sprzyja i już miała się poddać, kiedy zauważyła okno na parterze. Szyba była cała, ale ktoś najwyraźniej zapomniał przekręcić klamkę. Podeszła i spróbowała podnieść dolną część okna do góry. Ustąpiło. Przerzuciła aparat na plecy, wsunęła w szparę obie dłonie i wytężył wszystkie siły. Okno ani drgnęło.
– No, dalej – mruknęła pod nosem, zastanawiając się, ile właśnie pogwałcił przepisów i jak wytłumaczyłaby się z tego, co tu robi, detektywowi Montoi; gdyby zaszła taka potrzeba. To nie była przyjemna myśl. Zaczerpnęła tchu i spróbowała jeszcze raz, zaciskając zęby i napinając mięśnie aż do bólu. Okno podjechało do góry tak gwałtownie, że Abby straciła równowagę i omal się nie przewróciła. Poczuła zapach stęchlizny dolatujący z wnętrza szpitala. Zawahała się, ale zaraz zdjęła aparat z ramienia i opuściła delikatnie na podłogę. Później sama podciągnęła się na rękach, wspięła na parapet i po chwili wylądowała na pokrytej kurzem posadzce dawnej jadalni, pustej teraz i ciemnej. Przeszła do kuchni. Tam także było ciemno i brudno. Piec pokrywała gruba warstwa pociemniałego tłuszczu. Spróbowała otworzyć drzwi do piwnicy, ale z ulgą odkryła, że były zamknięte na klucz. Z kuchni przeszła do holu, gdzie u stóp schodów stał kiedyś wielki stary zegar. Teraz jednak miejsce to było puste, podobnie jak kontuar, za którym mieściła się recepcja. Rząd drzwi prowadzących do pomieszczeń biurowych wyglądał jak wejścia do zapomnianych grobowców.
Cały budynek sprawiał przygnębiające wrażenie i na razie nic nie zapowiadało katharsis, którego tu szukała.
Ale nie weszłaś jeszcze do jej pokoju, prawda?
A po to tu przyjechałaś.
Musisz zobaczyć pokój, w którym mieszkała, pokój, w którym spędzała bezsenne noce… pokój, z którego okna…
– Do diabła – mruknęła i zaczęła wchodzić na schody.
Zatrzymała się na pierwszym piętrze i spojrzała w głąb korytarza. Drzwi do wszystkich pokoi wisiały otwarte na starych, zardzewiałych zawiasach.