Rozdział 15
Montoya wysiadł z samochodu. Miał na sobie spłowiałe dżinsy, czarny podkoszulek i skórzaną kurtkę. Serce Abby zabiło mocniej.
Nie zachowuj się jak idiotka. Nawet o tym nie myśl.
Otworzyła drzwi, zanim zdążył nacisnąć dzwonek. Hershey wybiegła na zewnątrz, merdając ogonem i domagając się zainteresowania. Nie ma to jak dobry pies obronny.
– Spodziewa się pani kogoś? – spytał Montoya z uśmiechem. Miał białe, bardzo białe zęby i uroczy uśmiech, zdolny podbić serce każdej kobiety. Przykląkł na jedno kolano i pogłaskał psa, który kręcił zadkiem i pomrukiwał z zadowolenia.
– Tylko pana, detektywie – odparła Abby. Ulżyło jej na jego widok. Po przeżyciach ostatniej godziny musiała ukoić nerwy. A może po prostu jest jedną z tych głupich kobiet, które mają słabość do twardych facetów?
Co to znowu za bzdury? Montoya jest policjantem. Pracuje nad sprawą morderstwa Nicka. I koniec na tym.
A jednak kiedy uśmiechnął się znowu, zmysłowo i chłopięco jednocześnie, ogarnęła ją fala gorąca. A więc detektyw Montoya pod twardą, oficjalną pozą ukrywa poczucie humoru. Przez to jest jeszcze bardziej niebezpieczny. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, był mężczyzna.
W dodatku policjant.
O nie.
Detektyw z wydziału zabójstw.
Jeszcze gorzej.
Spójrz prawdzie w oczy, Abby. Kim jesteś, żeby w ogóle myśleć o mężczyznach? Ostatni, o którym myślałaś poważnie, właśnie został zamordowany.
– Spodziewała się pani mnie? – zapytał. – I dlatego podeszła pani do drzwi uzbrojona w młotek?
– Co? A nie… wbijałam gwoździe i… – Nie było to kłamstwo. Rzeczywiście wbijała rano gwoździe. Szybko położyła młotek na stoliku koło drzwi. Hershey wbiegła, a Montoya wstał. Światło lampy lśniło w czarnych jak atrament włosach, uwydatniając regularne rysy twarzy.
Abby zaczęła się nagle zastanawiać, jak by to było całować się z nim…
Dość tego!
Ale nie mogła się powstrzymać. Stali naprzeciw siebie, on na ganku, ona po drugiej stronie progu. Scena zrobiła się nagle dość intymna.
– Jest pan sam? – spytała, choć znała odpowiedź. Wspięła się jednak na palce, by spojrzeć ponad jego ramieniem w stronę samochodu.
– Tak, dziś wieczorem mam występy solowe.
– Bez akompaniatora? – zapytała, krzyżując ręce na piersi, jakby złamał jej serce.
Montoya uśmiechnął się krzywo.
– Mówi pani o Brinkmanie?
– To taki dżentelmen – powiedziała sarkastycznie. – Z pewnością uwielbiają go wszystkie kobiety, z którymi pracuje.
– Niezupełnie.
– A to niespodzianka… – Abby wiedziała, że flirtuje, ale nie była w stanie się powstrzymać. – A więc, detektywie…
– Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Reuben.
– Czy rzeczywiście ktoś cię tak nazywa?
– Tylko matka – odparł ze śmiechem.
– A reszta?
– Poza ciotką, która uparcie mówi do mnie Pedro, ponieważ to imię, które otrzymałem przy bierzmowaniu, oraz braćmi i siostrami, którzy wołają mnie Reu, wszyscy nazywają mnie po prostu Montoya.
– Może być – odparła. – A więc, Montoya, oficjalnie czy nie, przyjechałeś tu z jakiegoś powodu. – Odsunęła się od drzwi, bez słów zapraszając go do środka. – Powiesz mi, o co chodzi?
Kiwnął głową i wszedł za nią do domu.
Abby spojrzała w stronę przytulnego salonu, pełnego witrażowych lamp, antyków i wzorzystych poduszek, i doszła do wniosku, że łatwiej jej zebrać myśli w jakimś bardziej przestronnym pomieszczeniu, może w kuchni albo w jadalni…
– Czy coś się pali? – zapytał Montoya.
– Cholera! Nie… właściwie nie! – Abby wbiegła do kuchni. Ansel, wystraszony, uciekł do jadalni. – Właśnie robiłam kolację… Jest dość… skromna, ale… Może miałbyś ochotę zjeść ze mną? – zaproponowała, czując, że się czerwieni tak samo, jak wtedy, kiedy spontanicznie zaprosiła Tary’ego Hilliarda na potańcówkę.
Montoya wziął do ręki butelkę z czerwonym winem i uśmiechnął się na widok etykiety.
– Nie jestem na służbie – zaznaczył i spojrzał na Abby tymi brązowymi, nieprawdopodobnie seksownymi oczami. – To najlepsza propozycja, jaką otrzymałem od lat.
– Naprawdę? – zaśmiała się Abby. – W takim razie chyba powinieneś dobrze zastanowić się nad swoim życiem.
– Już to zrobiłem. – Nalał wina do dwóch kieliszków.
Abby zdjęła folię z pizzy, otworzyła saszetkę z tartym parmezanem i puszkę oliwek, a potem szybko pokroiła w plastry pomidora i cebulę. Ułożyła to wszystko na pizzy i wsunęła ją do piekarnika.
– Dlaczego mam wrażenie, że przynosisz złe wieści?
– A czy bywają dobre wieści?
– Kiedyś myślałam, że tak. Teraz nie jestem już taka pewna, a fakt, że pojawiłeś się tu o dziewiątej wieczorem, nie wróży nic dobrego, prawda?
– Chyba tak. – Podał jej kieliszek, upił łyk ze swojego i przycupnął na jednym ze stołków. Poły jego kurtki rozchyliły się trochę i Abby dostrzegła rewolwer w kaburze na szelkach. Uświadomiła sobie, że detektyw Reuben Montoya jest przede wszystkim policjantem. Może pić wino, śmiać się, flirtować i bawić z jej psem, jakby ponad wszystko na świecie uwielbiał brązowe labradory, ale wszystko to nie zmienia faktu, że prowadzi śledztwo w sprawie śmierci jej byłego męża. I być może nadal uważa, że ona ma z nią jakiś związek.
– Do tej pory słyszałam od ciebie tylko bardzo niepokojące wiadomości. O co chodzi tym razem?
– O Charlesa Pomeroya – odparł i postawił kieliszek na kuchennym stole.
– To znaczy?
– Nie widziałaś wiadomości?
Abby ogarnęły złe przeczucia. Ulga, jakiej doznawała przez ostatnich dziesięć minut, zniknęła bez śladu.
– Nie, pracowałam. Byłam w studiu. – Wskazała ruchem głowy drzwi na tyłach domu i upiła łyk wina. Było zaskakująco dobre. – Nawet nie włączyłam radia. Co się stało?
– Zaginął.
– Zaginął? – Złe przeczucia przybrały na sile. – Charles? Mój sąsiad?
– Tak. Ubiegłej nocy. Nie wiemy co się wydarzyło, ale ponieważ to twój sąsiad, pomyślałem, że wstąpię tu sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku.
– W jak najlepszym – powiedziała Abby. Z piekarnika zaczął dobywać się apetyczny zapach topniejącego sera i pomidorów. Nagle przypomniała sobie o otwartym oknie w pralni.
– Chodziłaś po domu z młotkiem bez żadnej ważnej przyczyny?
– Mówiłam już, że…
– Wiem, co mówiłaś, ale kiedy otworzyłaś drzwi, wyglądałaś, jakby ci ulżyło i ściskałaś młotek z całej siły.
– Zauważyłeś to wszystko?
– Jestem policjantem – odparł.
Nie wiedziała, czy żartuje, czy mówi poważnie. Zapewne jednak to drugie, skoro przyjechał, żeby powiedzieć jej o Charlesie.
– W porządku, detektywie, przyłapałeś mnie. Pies zachowywał się tak, jakby ktoś był w domu, musiałam to sprawdzić.
– Z młotkiem?
– Akurat był pod ręką.
– Masz tu chyba system alarmowy, prawda? – Odwrócił głowę w stronę tylnych drzwi. Złota nalepka na szybie informowała wszystkich intruzów, że dom jest podłączony do najbliższego komisariatu policji.
– Te nalepki zostawił poprzedni właściciel, tak naprawdę nie ma tu żadnego alarmu. – Wzruszyła ramionami. – I chyba nigdy nie było.
– To go zainstaluj – powiedział Montoya bez cienia uśmiechu.
– Mówisz poważnie?
– Jak najbardziej. Nie wiemy, co się stało z Pomeroyem, ale nie wygląda to dobrze – odparł i krótko opowiedział o zniknięciu Asy.