– Sukinsyn – mruknęła pod nosem.
Nacisnęła klamkę, drzwi ustąpiły. Otworzyły się gładko, jakby zawiasy zostały świeżo naoliwione.
Dziwne.
Zmarszczyła brwi, weszła do środka i natychmiast poczuła, że coś jest nie tak.
No pewnie! Dom jest otwarty!
– Halo? – zawołała, stukając obcasami po drewnianej podłodze, miejscami zabrudzonej błotem, do którego przykleiło się kilka liści. Na stoliku przy drzwiach leżał banknot studolarowy. – Co u licha…
Kto tu był i po co zostawił ten banknot?
Osoba, która przyjechała buickiem?
Osoba, która się tu włamała?
Laura spojrzała na schody prowadzące do góry.
– Jest tu kto? – zawołała.
Ale w domu panowała grobowa cisza.
Drugi banknot zauważyła w przejściu wiodącym do salonu. A potem jeszcze jeden. Trzysta dolarów. Podniosła banknoty i weszła do salonu. Tu, na podłodze leżało ich więcej. Były brudne i poplamione… krwią.
Serce zabiło jej szybciej. Boże! Tak, twarz Benjamina Franklina była umazana krwią. Czuła teraz w powietrzu szczególny, metaliczny zapach. A także przenikliwy odór moczu.
Zrobiła jeszcze dwa kroki i jej wzrok padł na podłogę przed kanapą.
– O Boże!
Na podłodze leżały dwa ciała. Martwe. Całkowicie ubrana, pulchna czarna kobieta, na nagim jak go pan Bóg stworzył Charlesie Pomeroyu.
– Jezu, nie! – krzyknęła Laura, cofając się z przerażeniem. – Nie, nie, nie!
Widziała otwory po kulach i krew, kałużę krwi pod Charlesem i zaschniętą strużkę na twarzy kobiety, która ciągle trzymała w ręce rewolwer z masy perłowej.
To nie była jakaś tam pierwsza lepsza kobieta… Laura rozpoznała twarz Hannah Jefferson, kobiety, o której zaginięciu pisały tego dnia wszystkie gazety.
Wszędzie leżały studolarowe banknoty: na ciałach, na kanapie, na podłodze. Poruszały się lekko na wietrze, który wpadał przez otwarte drzwi.
Laura odwróciła się i rzuciła biegiem do wyjścia, potykając się po drodze. Zgubiła przy tym jeden but, ale nie zatrzymała się, żeby go zabrać. Dopadła samochodu, wsiadła i przekręciła kluczyk w stacyjce. Serce waliło jej jak młotem, miała wrażenie, że w ciągu ostatnich kilku minut zupełnie osiwiała.
– O Boże – szepnęła, sięgając po telefon komórkowy. Wystukała 911, a potem nie zatrzymując się, wyjechała szybko na główną drogę, omal nie uderzając przy tym w furgonetkę wyładowaną żywymi kurczakami.
– Dziewięć – jeden – jeden. Policja. O co chodzi? – usłyszała w słuchawce.
– Chcę powiadomić o popełnionym morderstwie. Podwójnym morderstwie! – krzyknęła Laura, oddychając z trudem. Bała się, że za chwilę zemdleje i lincoln zjedzie z drogi. – I… o Boże… możecie wstrzymać poszukiwania… Znalazłam Charlesa Pomeroya i Hannah Jefferson. Oboje nie żyją! O Boże, oni nie żyją!
Nagle chwyciły ją torsje. Skręciła przy pierwszej sposobności i zatrzymała samochód. Było jej wszystko jedno. Otworzyła drzwi, pochyliła się i zwróciła poranną kawę.
Rozdział 18
Dom należy do Pomeroya? – spytał Montoya, wezwany na miejsce zbrodni. Centrala natychmiast powiadomiła wydział zabójstw i FBI.
Był późny wieczór. Zainstalowano lampy, a cały teren został otoczony policyjną taśmą. W domu kłębili się śledczy, agenci z lokalnego biura FBI i pracownicy stanowej policji, a także detektywi z Cambrai i Nowego Orleanu, którzy starali się współpracować i nie wchodzić sobie w drogę. Była też Bonita Washington, rzeczowa jak zawsze, i Inez Santiago, która robiła zdjęcia i pomiary. Dwie inne osoby zbierały odciski palców i badały układ plam krwi. Wszyscy byli poważni i spięci.
Stało się oczywiste, że w okolicy pojawił się nowy seryjny morderca.
Wszystko wyglądało bardzo podobnie jak w wypadku morderstwa Giermana i LaBelle, z tym wyjątkiem, że Hannah Jefferson nie miała na sobie sukni ślubnej, lecz ubranie, w którym wyszła z domu. Jej mąż dokładnie opisał granatowy kostium i bluzkę.
Charles natomiast był zupełnie nagi. Jego rzeczy leżały porzucone przy kominku: buty, kapelusz, spodnie, marynarka i bielizna. Na ubraniu nie było ani śladu krwi. Najwyraźniej został rozebrany, a później zabity. Tak jak Gierman.
– Przyjrzyj mu się dokładniej – powiedział Bentz, podchodząc do ciała Pomeroya. – Widzisz te małe zaczerwienienia na szyi, blisko siebie?
– Paralizator elektryczny?
– Tak sądzę.
– A ona? – Montoya wskazał głową ciało Hannah Jefferson.
– Na razie niczego nie znaleźliśmy.
– A więc nasz morderca unieszkodliwił w ten sposób tylko Pomeroya.
– Zgadza się. Cóż, to był potężny mężczyzna i mógł sprawiać trudności. Podobno był bardzo silny.
– Najwyraźniej nie dość silny – zauważył Montoya i zmarszczył brwi. – Jeśli to ten sam facet, a założę się, że tak jest, to wprowadził pewne zmiany. Giermana i LaBelle nie potraktował prądem. No i to – wskazał palcem podłużne nacięcie na policzku Hannah Jefferson. – To także coś nowego.
– Może ta dwójka była mniej potulna. A może postanowił wprowadzić ulepszenia. Za pierwszym razem nie poszło tak gładko, jak się spodziewał. Zmodyfikował system, dodał nóż i paralizator.
– Albo zaczął go podniecać ból ofiar – mruknął Montoya.
– Sprawdzamy już, kto ostatnio kupił paralizator. Może z rozstawu śladów na szyi Pomeroya dowiemy się, jaki to model.
– To by nam pomogło – zgodził się Montoya. – A narzędzie zbrodni?
– Rewolwer, który najprawdopodobniej należał do męża pani Jefferson, Waltera. Kilka tygodni temu zgłosił na policji kradzież jednego ze swoich rewolwerów. W skrzynce były dwa, ale zniknął tylko jeden. Trzymał je w domu, zapewne ktoś go zabrał, kiedy oboje byli w pracy. Jefferson jest w kiepskim stanie, obwinia się o to, że dopuścił do kradzieży broni. Zaroster i Brinkman już z nim rozmawiali. Postarali się, żeby został z nim jeden z jego braci, na wypadek gdyby przyszło mu do głowy zrobić coś głupiego.
– Coraz lepiej – mruknął Montoya sarkastycznie. Rozejrzał się po wyłożonym drewnem wnętrzu. Wszędzie leżały studolarowe banknoty. Tam, gdzie zamordowano Giermana i LaBelle, nie było pieniędzy, tylko pióra z rozerwanej poduszki. – Ile tego jest?
– Nie można tak dokładnie powiedzieć, nie ruszając ciał. Na oko jakieś sześć tysięcy.
Montoya gwizdnął przeciągle.
– Czyli nie chodziło o pieniądze.
– Rozmawiałem z żoną Pomeroya. Ona twierdzi, że Charles zawsze miał pięć tysięcy w schowku na rękawiczki, na wypadek, gdyby mu się zachciało zagrać w pokera. Trzymał je w fioletowym aksamitnym woreczku po whisky. Poza tym zazwyczaj miał przy sobie jeszcze około półtora tysiąca, spięte złotą spinką do banknotów, którą dostał od żony w prezencie na Boże Narodzenie kilka lat temu.
– Znaleźliście tę spinkę?
Bentz pokręcił głową.
– Myślisz, że morderca ją zabrał?
– Jeśli wierzyć żonie, Pomeroy nigdzie się bez niej nie ruszał. – Bentz spojrzał na Montoyę z ukosa. – Wiadomo że żony bywają niezadowolone z tego, co robią ich mężowie, kiedy urwą się ze smyczy.
Montoya obszedł ciała, by spojrzeć na nie pod innym kątem.
– Załóżmy, że żona wie, co mówi. W takim razie morderca zabrał spinkę do banknotów, ale zostawił całą forsę, jaką Pomeroy miał przy sobie, na miejscu zbrodni. W jakiś sposób dowiedział się o tym, że Pomeroy trzyma pieniądze w schowku, i stąd to confetti. Albo Pomeroy sam mu o tym powiedział, może usiłował kupić sobie życie albo morderca to ktoś, kto dobrze go znał.