– Nie dowiemy się tego, dopóki nie znajdziemy samochodu.
– Buick przed domem należał do pani Jefferson?
– Tak – Bentz kiwnął głową. Cały czas starał się nie patrzeć na ciała i Montoya przypomniał sobie, że Bentzowi na miejscu zbrodni zawsze zbierało się na wymioty.
– Jej też coś zabrał?
– Może. Pan Jefferson przysięga, że jego żona zawsze nosiła na szyi prosty złoty krzyżyk, który wiele lat temu dostała od matki.
– Domyślam się, że go nie ma. – Montoya spojrzał na ciała.
– Nie znaleźliśmy go.
– Bingo – mruknęła Santiago, opuszczając aparat fotograficzny. Spod skórzanej kanapy wystawał fragment fioletowego materiału.
– Żona miała rację – powiedział Montoya, patrząc jak Santiago wyciąga spod sofy aksamitny woreczek i wsuwa go do plastykowej torebki.
Widział już dość. Wyszedł z Bentzem przed dom i stanął na ganku.
– Courtney LaBelle zawsze nosiła krzyżyk z diamentów. Morderca go zostawił, a zabrał jej pierścionek – odezwał się Bentz.
– Facetowi nie chodzi o forsę.
– Seryjni nie mordują dla pieniędzy. Chcą się popisać swoją siłą, władzą. Dla nich to rodzaj misji.
– Poza tym rzadko mordują ludzi innej rasy. Zazwyczaj biali zabijają białych, czarni czarnych. A tu mamy trzy osoby białe i jedną Afroamerykankę.
– Zazwyczaj tak. – Bentz skrzywił się i wsadził ręce do kieszeni. – Ale co w tej sprawie wygląda zwyczajnie? Ten facet ma plan. To nie są przypadkowe ofiary. Może nie pasować do żadnego profilu.
– Słusznie. – Montoya znał statystyki i wiedział, że seryjni mordercy to zwykle biali mężczyźni koło dwudziestki lub trzydziestki, którzy w dzieciństwie często byli ofiarami przemocy. Często, ale nie zawsze. Od reguł są wyjątki i Montoya zastanawiał się, czy właśnie nie mają do czynienia z takim wyjątkiem. – Wydaje się oczywiste, że on chce nam coś powiedzieć. Przez sposób, w jaki układa ciała, przez to, co zabiera. Dlaczego mężczyźni są nadzy, a kobiety ubrane i leżą na mężczyznach? Chce nam pokazać, że chodzi o seks? A może o dominację? Dlaczego aranżuje wszystko tak, by na pierwszy rzut oka wydawało się, że to kobieta zabiła mężczyznę, a później sama odebrała sobie życie?
– Gdybyśmy to wiedzieli, już mielibyśmy faceta w garści. – Bentz podrapał się po głowie i spojrzał w górę. Właśnie nadleciał policyjny helikopter, błyskając błękitnymi światłami.
Zadzwoniła komórka Montoi. Odebrał.
– Cześć, mówi Zaroster. Słuchasz może teraz radia?
– Jestem na miejscu zbrodni.
– To zrób sobie przerwę i włącz WSLJ. Program Giermana. Może nasz zabójca wyszedł z cienia.
– Dobra – Montoya ruszył szybko do samochodu, Bentz za nim.
– Co jest?
– Zaroster uważa, że morderca skontaktował się z radiostacją.
Włożył kluczyk do stacyjki, włączył radio i odszukał WSLJ. W samochodzie rozległ się nosowy głos Maury’ego Taylora.
– …zgadza się, nie jestem pewny, czy to nie jest jakieś oszustwo – mówił. Montoya znieruchomiał i siedział ze wzrokiem wbitym w radioodbiornik, prawie nie oddychając. – Nie trzeba być wybitnie inteligentnym, żeby wysłać taki prosty, naprawdę prosty, list, do naszego radia. Każdy głupek umiałby to zrobić. Musisz zrobić coś więcej, by udowodnić, że naprawdę jesteś mordercą, bo ja wcale nie jestem o tym przekonany. Zakładam, że to oszustwo, że kimkolwiek jesteś, N.C., chcesz po prostu dostać swoje pięć minut. No cóż, ja ci ich nie dam. A teraz dość o tchórzach i oszustach, przejdźmy do tematu naszego dzisiejszego programu: zdrady. Czy jeśli jesteśmy w stanie utrzymać ją w tajemnicy, komuś dzieje się wtedy krzywda?
– Sukinsyn! – Montoya uderzył pięścią w kierownicę. – Morderca się z nim skontaktował! Z tym żałosnym dupkiem!
– Może tak, a może nie. Pamiętaj, z kim mamy do czynienia. Maury Taylor sprzedałby duszę diabłu, gdyby mogło mu to pomóc w karierze. Mógł wymyślić historię z tym listem, żeby zainteresować słuchaczy.
Montoya zaklął.
– Myślę, że czas już złożyć wizytę naszym przyjaciołom z WSLJ.
– Dobry pomysł. A ja skończę swoją robotę tutaj. Zadzwoń do mnie. I uważaj na samochód – dodał, spoglądając na zaciśniętą pięść Montoi. – Należy do państwa.
– Daruj sobie, Bentz, zjeżdżaj. Jadę wypruć flaki z tego kretyna.
Bentz wysiadł i zatrzasnął za sobą drzwi, a Montoya wycofał wóz i wcisnął gaz. Ale kiedy dojechał do bramy, musiał zwolnić i przepuścić kilka innych policyjnych samochodów. Za bramą przyspieszył znowu, zaciskając palce na kierownicy. Na głównej drodze włączył światło na dachu. Był pół godziny drogi od miasta, a miał zamiar dojechać tam w kwadrans.
W górę. W dół. W górę.
W dół.
Bolały go wszystkie mięśnie, ale ćwiczył dalej, pompka za pompką, słuchając audycji Giermana. Nie oszczędzał się i pot spływał mu po plecach, kapał z nosa.
W górę.
W dół.
W górę.
W dół.
Ten facet z radia to imbecyl. I to kompletne zero próbuje go podpuścić. W taki idiotyczny, naiwny sposób.
Nieważne. Liczy się tylko to, że list dotarł tam, gdzie miał dotrzeć.
Tutaj, do szpitalnej sutereny, nie zawsze docierały fale radiowe, ale akurat dzisiaj odbiór był całkiem znośny, mimo wyłożonych poduszkami ścian niewielkiej sali. W takich salach, a było ich tu więcej, kiedyś zamykano pacjentów, nad którymi lekarze nie byli w stanie zapanować. Teraz to pomieszczenie było jego prywatną siłownią. Ćwiczył tu codziennie w czasie, kiedy radio nadawało audycję Giermana. Nigdy nie kończył wcześniej niż zamierzał, ale tego dnia postanowił zrobić wyjątek. Usiadł i skrzyżował nogi, a potem wziął ręcznik i zaczął się wycierać.
– …musisz zrobić coś więcej, by udowodnić, że naprawdę jesteś mordercą, bo ja wcale nie jestem o tym przekonany.
To nieważne, idioto, oni wiedzą, że to prawda. Policja. Nie rozumiesz? Miałeś tylko przekazać wiadomość.
Uznał, że usłyszał już dosyć, i wyłączył radio zadowolony, że wszystko idzie zgodnie z planem. Wstał, wziął ręcznik i poszedł do łazienki, którą zainstalowano tu po ostatnim remoncie szpitala. Wszedł pod jeden z pryszniców, wiedząc, że zakonnice i tak nigdy nie domyśla się jego obecności, bo woda nie była podgrzewana i pochodziła ze studni na terenie klasztoru. Nie zdradzi go ani rachunek za gaz czy elektryczność, ani wodomierz.
Uśmiechnął się pod nosem na myśl o swoim sprycie. Nikt nigdy nie wpadnie na to, że spędza tu codziennie wiele godzin. Jeśli nawet stare rury jęczały i bulgotały, co z tego? Nikt poza nim tu nie przychodził.
Prawie nikt.
Ta dziewczyna przyszła. Córka. Ta, która jest tak bardzo podobna do Faith. Powinien się stąd wymknąć, zanim mogła go zauważyć, ale chciał, by poczuła jego obecność. Dlatego zamknął drzwi na pierwszym piętrze, kiedy ona próbowała się dostać do pokoju Faith na drugim. Niewiele brakowało, a przyłapałaby go ta zakonnica. Stara torba omal wszystkiego nie zepsuła. Usłyszał ją na szczęście w porę i wśliznął się szybko do pokoju 205, a później uciekł na schody przeciwpożarowe. Ledwo zdążył zamknąć za sobą okno. Zaraz potem obie kobiety znalazły się na pierwszym piętrze.
Gdyby go zauważyły, musiałby zmienić plan, a to byłoby bardzo niekorzystne. W końcu pracował nad nim tak długo i doprowadził go do perfekcji.
Odkręcił kurek i zacisnąwszy zęby, wszedł pod strumień lodowatej wody. Zamknął oczy i zaczął się myć, przesuwając dłońmi po muskularnym torsie… Ona też go kiedyś dotykała, dawno, dawno temu… I czyż nie zabierał jej często pod prysznic? O tak…