– Tak. To potworne.
– Amen. – Podszedł do telewizora i patrzył przez chwilę na ekran. – Co za drań.
– Złapiecie go. Prawda?
Montoya spojrzał na nią poważnie.
– Tak.
– No to zróbcie to jak najszybciej.
– Taki mamy plan.
Leżący na kanapie Ansel otworzył oczy, dostrzegł obcego i natychmiast wstał, a potem wyprężył grzbiet, zasyczał i uciekł do kuchni.
– Chyba mnie nie lubi – zauważył Montoya.
– Nie lubi nikogo poza mną.
Montoya uśmiechnął się krzywo.
– Próbowałaś dawać mu prozac? Mówię poważnie. Jedna z moich koleżanek z pracy miała szurniętego kota, który nie chciał chodzić do kuwety i sikał po całym domu. W końcu zaczęła mu podawać antydepresanty.
– Żartujesz.
Montoya położył dłoń na sercu.
– To prawda.
– Uważasz, że powinnam sprawić sobie ostrzejszego psa i milszego kota?
– Myślę, że kot by wystarczył
– Słyszałeś, Ansel? Ten pan uważa, że powinnam cię wymienić – powiedziała w stronę kuchni i uśmiechnęła się do Montoi. – Myślę, że jednak pozostanę przy swoich zwierzakach. – Schyliła się i podrapała Hershey za uchem. – Tak, malutka, nie masz się czego bać. Wierność. To cenię sobie najbardziej.
Spoważniał nagle. Domyśliła się, o czym pomyślał.
– No, no – rzuciła ostrzegawczo. – Wiem, o czym myślisz, i odpowiedź brzmi: tak, byłam wierna mojemu mężowi. Powiedziałam tak i myślałam: na zawsze, na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie, ale nigdy nie mówiłam „bez względu na to, ile będziesz miał romansów”. Chodź do kuchni, dam ci piwa… zakładam, że nie jesteś na służbie.
– Tak, aż do jutra, chyba że ktoś zadzwoni.
– Po co?
– Żeby powiedzieć, że nasz morderca znowu kogoś załatwił – odparł poważnie.
– Tak szybko?
Co za straszna myśl! Spojrzała na ekran telewizora i znowu zobaczyła domek myśliwski Pomeroya.
– Niewiele czasu minęło między tymi dwoma morderstwami. Zdaje się, że facet nie potrzebuje dużo, żeby się zregenerować. Poza tym seryjni mordercy często przyspieszają.
– Seryjni mordercy – powtórzyła, czując, że robi jej się zimno. – Może ten już skończył. Może wykonał swój plan.
Montoya spojrzał na nią wymownie. Tak, to było tylko pobożne życzenie. Wiedział swoje.
W kuchni wyjęła dwie butelki piwa z lodówki, otworzyła je i podała jedną Montoi. Potem wrócili do salonu. Na ekranie telewizora Gregory Ray Furlough grzmiał o gniewie bożym i o tym, że każdy powinien wejrzeć w swoją własną duszę.
– Dzwonił już do nas. – Montoya wskazał na ekran butelką. – Do wydziału, kilka razy. Chce się spotkać z porucznikiem i detektywami, żeby pomodlić się wspólnie o boską interwencję.
– Nie było jakiegoś śledztwa w sprawie jego Kościoła? – Abby zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, co słyszała na ten temat.
– Może, nie wiem. Jako głowa organizacji religijnej jest praktycznie nie do ruszenia. Ale to dziwne… to chyba ta organizacja chciała kupić Szpital Naszej Pani od Cnót.
Abby znowu poczuła strach, jakby ktoś dotknął jej zimnymi palcami.
– Podobnie zresztą jak wiele innych grubych ryb, łącznie z Charlesem Pomeroyem.
– Zaraz, zaraz… Charles Pomeroy? Miał zamiar wybudować przy klasztorze kolejną fabrykę amunicji? – spytała Abby z niedowierzaniem.
– Chyba chciał kupić wszystko, łącznie z klasztorem. Ale to już bez znaczenia. Zakonnice się temu sprzeciwiły i archidiecezja odrzuciła jego ofertę.
– Dlaczego wcześniej o tym nie słyszałam?
– To było kilka lat temu – wyjaśnił Montoya. – Ja dowiedziałem się o tym dzisiaj. Wygląda na to, że to miejsce go fascynowało, choć należał do Kościoła baptystów w Cambrai. Można się w związku z tym zastanawiać, dlaczego przekazał tak dużo pieniędzy na szpital, kiedy jeszcze byli tam chorzy. Nie był raczej typem filantropa. Może znał kogoś, kto tam pracował albo się leczył.
– Jak Hannah Jefferson? – spytała Abby. – Dziwne, ale mam wrażenie… – zmarszczyła brwi – że ona była zatrudniona w tym szpitalu.
Montoya spojrzał na nią uważnie.
– Sprawdzę to.
– Myślisz, że to ważne?
– Może. Ustalenie jakichkolwiek związków między ofiarami pomogłoby nam zrozumieć, o co chodzi i kto się za tym wszystkim kryje.
– Sądzisz, że to się jakoś łączy ze szpitalem? – spytała. – No cóż, Clyde LaBelle był tam lekarzem, Charles dawał pieniądze, Hannah Jefferson tam pracowała…
– A Nick?
Abby pokręciła głową.
– To jest właśnie problem. Nick nie miał żadnych związków z tym szpitalem poza tym, że moja matka leczyła się tam i tam zginęła.
Milczeli przez chwilę.
– Cóż, musimy szukać dalej – powiedział w końcu Montoya. Spojrzał na Hershey, leżącą na swoim miejscu koło kominka i zapytał nagle: – Moglibyśmy rozpalić ogień? – Wskazał stos drewna na palenisku i dodał zaraz, jakby czuł, że powinien się wytłumaczyć: – Nigdy nie miałem w domu kominka.
– Jasne. – Abby podniosła się z kanapy, znalazła długą zapalniczkę do grilla i przytknęła ją do papieru pod drewnem. Papier zajął się natychmiast, zaraz potem do pokoju zaczął wpływać ciemny, gryzący dym.
– Cholera. – Abby szybko pociągnęła rączkę z boku kominka, otwierając przewód kominowy. Ogień buchnął do góry, dym został wessany w górę komina. – Przepraszam, zawsze o tym zapominam. – Czuła się jak idiotka.
– Nic ci nie jest?
– Nie, tym razem obyło się bez oparzeń trzeciego stopnia i opalonych brwi. Tylko to – pokazała mu ubrudzone sadzą ręce. – Czekaj, pójdę się umyć.
Zabrało to trochę więcej niż chwilę, ale zdążyła w tym czasie umyć ręce, położyć na talerzu krakersy i pokroić w plasterki ser, od którego odkroił wcześniej nadpleśniałą skórkę. Kiedy wróciła, Montoya siedział na kanapie bez butów i patrzył w ogień. Rozparł się wygodnie i ujął butelkę piwa w obie dłonie.
– Nie wiesz, czy Nick znał kogoś o inicjałach N. C.? – zapytał.
– N.C.? Możliwe. Chyba każdy zna kogoś o tym imieniu. Niech pomyślę… tak. Chyba na studiach, ja nigdy go nie poznałam. Naser… Naser… – Pstryknęła palcami. – Jak on miał na nazwisko? Curfew! Tak, Naser Curfew. Chyba byli na tym samym roku. Teraz mieszka gdzieś na Północnym Wschodzie, może w Bostonie? Nick chyba nie utrzymywał z nim kontaktów. Studiowali razem na Uniwersytecie Waszyngtońskim.
– Aha.
Sprawiał wrażenie, jakby czekał na coś więcej i Abby zmarszczyła brwi.
– No tak. Później też miał kumpla, z którym żeglował. Ten facet miał łódź, którą trzymał na Lake Union w Seattle. Nazywał się Andrew Nolte-Cradrick i niektórzy nazywali go N.C., chociaż Nick zawsze mówił o nim „Drew”.
– A ty?
– Czy znam kogoś, o inicjałach N.C.? – spytała, a Montoya kiwnął głową. – Cóż, pewnie miałam takich klientów i kolegów w szkole, ale jedyna osoba, która w tej chwili przychodzi mi do głowy to Nora Cadwick, kuzynka mojej przyjaciółki Alicii… tej, która mieszka nad zatoką.
– Tam, gdzie chcesz wyjechać.
– Kiedy sprzedam dom czy raczej, jeśli go sprzedam. – Abby pomyślała o Seanie Erwinie, który przyjechał wcześniej, przesuwał meble, mierzył drzwi i okna i robił notatki. – Właściwie o co ci chodzi? – zapytała, ale zaraz zorientowała się, że zna odpowiedź. – Zaraz, zaraz. Już rozumiem. Słyszałam dzisiaj kawałek tego programu radiowego… Byłam w samochodzie i chciałam sprawdzić, co się dzieje w starym dobrym WSLJ. Maury mówił o kimś, kto nazywa się N.C., prawda? Włączyłam radio w chwili, kiedy ktoś przyszedł do studia… czekaj, czy to nie byłeś ty?