Выбрать главу

Montoya kiwnął głową.

– No, no. – Pochyliła się w stronę Montoi i stuknęła swoją butelką w jego. – Napijmy się. Myślę, że zasłużyliśmy na to.

– Ja wiem, że zasłużyłem – odparł z uśmiechem.

Abby roześmiała się i poczuła, że napięcie, w jakim żyła od tygodnia, nieco ustępuje. Było to przyjemne uczucie.

– Nie tylko ty ciężko pracowałeś. Kiedy krążyłeś po ulicach Nowego Orleanu, szukając seryjnych przestępców, ja płaciłam rachunki i kadrowałam ślubne zdjęcia. Nie wiem, kto z nas ma bardziej niebezpieczny zawód. Widziałeś kiedyś matkę panny młodej, która właśnie zauważyła, że ma podwójny podbródek? Albo taką, która zobaczyła zdjęcie męża całującego pierwszą druhnę?

Montoya roześmiał się, a jego ciemne oczy błysnęły.

– To chyba ty powinnaś chodzić do pracy z bronią.

– Gdybym tylko ją miała. Mój rewolwer zniknął. – Montoya spoważniał, a Abby wzruszyła ramionami. – Należał do ojca Nicka. Kaliber trzydzieści osiem. Zatrzymałam go po rozwodzie, co bardzo wkurzyło Nicka. Miałam go jeszcze niedawno, a teraz zniknął.

– Kiedy? – spytał Montoya bardzo poważnie.

– Nie wiem. Kilka dni temu.

– Nie położyłaś go gdzie indziej?

– Nie… szukałam go. Nie wiem, co się z nim stało.

– Kto jeszcze, poza tobą, wchodził do domu? – Montoya postawił butelkę na stoliku i spojrzał na Abby uważnie.

Abby zdenerwowała trochę jego natarczywość. Montoya zadawał jej pytania, których sama nie miała sobie odwagi zadać.

– Nikt. No, poza kilkoma osobami, które przyjechały obejrzeć dom.

– Masz ich nazwiska, adresy i numery telefonów?

– Tylko numery.

– Podaj mi je.

– Myślisz, że to ważne? – spytała i poczuła, że znowu ogarnia ją strach.

– W obu wypadkach ofiary zostały zastrzelone z broni należącej do kobiety. W pierwszym był to rewolwer, który Courtney LaBelle dostała od ojca. W drugim broń została skradziona z domu Jeffersonów.

Abby nagle zabrakło tchu w piersi. Ogarnęła ją panika. Wstała i zaczęła chodzić po pokoju.

– Uważasz, że morderca tu był. – Wskazała palcem podłogę. – W moim domu. Ukradł mój rewolwer, żeby mnie porwać, a następnie zabić i mnie, i jeszcze jedną osobę, jakiegoś mężczyznę? To chcesz powiedzieć? – Teraz już prawie nie była w stanie oddychać ze zdenerwowania.

– Chcę tylko powiedzieć, że to możliwe – odparł ostrożnie.

– Nie, Montoya, naprawdę mnie przeraziłeś. – Abby założyła ręce na piersi i podeszła do okna. Myślała o uczuciu, że ktoś ją obserwuje, o otwartym oknie, które odkryła w dniu, kiedy zniknął rewolwer… O Boże. Czy to możliwe? Czy ktoś był w domu? Czy ktoś ukradł rewolwer Nicka? A może sarna go gdzieś schowała? – W takim razie muszę ci chyba powiedzieć, że w dniu, kiedy zniknął rewolwer, ktoś rzeczywiście mógł tu być.

– Kto?

– Nie wiem. Nie wiem nawet, czy naprawdę tu był. To było tego wieczoru, kiedy do mnie przyjechałeś, a ja otworzyłam ci z młotkiem w ręce. Powiedziałeś, że mam być ostrożna i zainstalować alarm. Jak ci mówiłam, wcześniej tego dnia Hershey była bardzo niespokojna. Myślałam, że chodzi o kota, ale i tak sprawdziłam cały dom. Wydawało mi się, że niczego nie brakuje, ale później odkryłam, że w pralni było otwarte okno.

– A wcześniej było zamknięte.

– Tak…

– Powinnaś mi o tym powiedzieć.

– Nie chciałam, żebyś pomyślał, że popadam w panikę… wiesz, jak te słabe kobietki, które boją się własnego cienia.

– Nie poświęcaj własnego bezpieczeństwa, żeby uratować twarz – powiedział Montoya tak stanowczo, że Abby natychmiast się zbuntowała.

– Ale jeszcze żyję, prawda? – rzuciła ostro. – Przeszukałam dom i nikogo nie znalazłam. Dopiero gdy odjechałeś, odkryłam, że nie ma rewolweru. Szukałam go długo, ale – pokręciła głową – nie znalazłam.

– Nie podoba mi się to.

– Mnie też.

Patrzył na nią tak intensywnie, że musiała odwrócić wzrok.

– No? – powiedziała, pocierając ramiona, bo nagle zrobiło jej się zimno. – Kto to jest N.C.? O Boże. – Nagle się zorientowała. – To on skontaktował się z radiem? Morderca skontaktował się z Maurym. Zadzwonił albo napisał e-maila do radia.

– Tak, ktoś to zrobił. Ale może to jakiś oszust. Ludzie często udają, że coś zrobili, żeby zwrócić na siebie uwagę.

– Ale ty sądzisz, że to on. – Spojrzała na niego, odsuwając włosy z twarzy. – Dlatego przyjechałeś i zadajesz mi te wszystkie pytania. Nie jesteś na służbie, ale ciągle pracujesz.

– Nie wiem, czy to morderca przysłał list. – Montoya wstał i się przeciągnął. – Ale to możliwe, a my sprawdzamy wszystkie tropy.

– Co było w tym liście?

Spojrzała na niego oczami rozszerzonymi ze strachu. Teraz, kiedy stała tak blisko, Montoi trudno było się skupić. Powinien być przygotowany na to pytanie, ale nie był. Nie był też przygotowany na reakcję swoich zmysłów.

– Co było w tym liście? – powtórzyła.

– Jeśli ci powiem, będziesz musiała zachować to w tajemnicy.

– Oczywiście.

– Mówię poważnie, Abby, coś takiego może kosztować mnie pracę albo, co gorsza, zrujnować dochodzenie.

– Ja też mówię poważnie. Śmiertelnie poważnie. Co, do licha, było w tym liście?

– Powiem ci tylko dlatego, że… obawiam się, że to może mieć jakiś związek z tobą. Nie wiem jaki i mogę się mylić, ale takie mam przeczucie. – Spojrzał w jej przerażone oczy. – Przykro mi. Ale musisz być tego świadoma i czujna. Ostrożna. Nie chcę, żebyś dała się zaskoczyć. – Zmarszczył brwi i zastanawiał się chwilę, ale w końcu odrzucił obawy związane z ostrzeżeniem Melindy, która kazała mu przestrzegać zasad. – W liście było tylko jedno słowo, Żałuj, i podpis: N C, dużymi literami.

Abby zmarszczyła brwi.

– Żałuj? – powtórzyła. – Ale za co? Za grzechy? Czyje? Dlaczego?

– Tego jeszcze nie wiemy. Pracujemy nad tym.

– Czy nie powinno się podać tej informacji do publicznej wiadomości?

– Tak będzie, kiedy policja uzna, że można to zrobić.

– Nic z tego nie rozumiem i nie znam nikogo o inicjałach N.C. Co to wszystko znaczy?

– Sam chciałbym wiedzieć. – Nie mógł powstrzymać się ani chwili dłużej. Objął ją i przyciągnął do siebie. Nie opierała się, oparł więc podbródek na czubku jej głowy i wciągnął w nozdrza zapach jej włosów. – Nie dowiemy się tego, póki go nie schwytamy.

Abby zadrżała i przytuliła się do niego.

– Złapiemy go. To tylko kwestia czasu.

– To dobrze.

Zamknął na chwilę oczy… Tak łatwo byłoby ją teraz pocałować. Oboje o tym wiedzieli. Podniosła głowę i spojrzała na niego pytająco. Ich ciała ciasno przylegały do siebie, serca biły przyspieszonym rytmem. Montoya niechętnie wypuścił ją z objęć. Musiał to zrobić. Ale kiedy znalazła się znowu na odległość ramienia, poczuł się dziwnie opuszczony.

Nie oponowała, nie próbowała się do niego tulić, choć wydawało mu się, że dostrzegł w jej oczach iskierkę pożądania

Nie rób tego, Montoya, pomyślał. Nie całuj jej. To byłby duży błąd. Jest w to jakoś zamieszana… nie zapominaj o tym. Była żoną jednej z ofiar i może się stać następną ofiarą.

Zacisnął zęby.

Żeby zmienić temat, wskazał na stojące na kominku zdjęcie.

– To ty? – spytał, patrząc na czarno-białą fotografię.