– Moja matka.
– Naprawdę?
– Tak… miała wtedy jakieś dwadzieścia pięć, może trzydzieści lat.
– Jesteś do niej bardzo podobna.
– Wszyscy mi to mówią.
– To komplement.
– W takim razie dziękuję.
Ziewnęła, zasłaniając usta dłonią. Dopiero teraz dostrzegł, że była bardzo zmęczona.
– Może pójdziesz się położyć?
– Teraz?
– Wyglądasz na wykończoną.
Spojrzała w stronę drzwi.
– Chcesz już iść?
– Nie licz na to, moja pani. Nie ruszę się stąd, dopóki nie zainstalujesz tu alarmu i nie sprawisz sobie dobermana i tygrysa.
– Ale przecież nie możesz… – urwała.
– Wystarczy mi koc i poduszka. Prześpię się tutaj. – Wskazał na kanapę. Wierz mi, sypiałem już w gorszych warunkach.
– Sama nie wiem…
– Cóż, możesz mnie wyrzucić, ale wtedy będę musiał spać w samochodzie pod twoimi drzwiami – powiedział stanowczo. – Zostaję tu, Abby, czy ci się to podoba, czy nie.
– Dziękuję – odparła z prostotą.
Był tam ten gliniarz.
Przyjechał późno.
I został.
Ze swojej kryjówki wśród drzew za werandą patrzył, jak w domu gasną światła… wszystkie, nawet w sypialni. Okna były zasłonięte, ale dostrzegł migotanie ognia na kominku i czuł zapach dymu w wilgotnym, wieczornym powietrzu. Przypomniały mu się ogniska, które sam kiedyś rozpalał i przy których siedział. Sam. Był samotny, zawsze. Był „inny”. „Niezupełnie w porządku”. „Bardzo inteligentny, oczywiście, ale wiecie, trochę dziwny”. To były słowa jego matki. Tak tłumaczyła znajomym, dlaczego nie miał przyjaciół, dlaczego tak bardzo różnił się od rodzeństwa.
W końcu nauczył się odnajdywać spokój w swojej samotności. A potem poznał Faith.
I już nie był sam.
Znowu przypomniał sobie jej dotyk, ciepło, usta na swojej skórze…
Ale tym razem nie mógł zatopić się w słodkich wspomnieniach. Patrzył na dom i czuł, jak ogarnia go zimny gniew.
Pieprzyli się.
Był tego pewien.
Jak suka w rui, pozwoliła się pieprzyć temu policjantowi! Może teraz wije się i jęczy pod nim, błagając o więcej.
Była taka sama jak matka!
Która go zdradziła.
Znowu ogarnęła go fala wspomnień, ale tym razem były gorzkie jak piołun.
Pamiętał śmiech Faith, niski, gardłowy śmiech, który, jak sądził, należał tylko do niego. A jednak kiedyś usłyszał, jak dobiega z jej pokoju. Późno w nocy. Kiedy powinna na niego czekać.
Nacisnął klamkę.
Drzwi były zamknięte. Na klucz.
Zamknęła się przed nim.
Dlaczego?
Już miał coś powiedzieć, zawołać ją, ale wtedy dobiegły go inne odgłosy, dźwięki, których nie można było pomylić: stłumione postękiwanie zwierzęcej rozkoszy, rytmiczne skrzypienie sprężyn materaca, przeciągły jęk zaspokojonej żądzy.
Czuł sączący się spod drzwi zapach grzechu.
Łzy napłynęły mu do oczu na myśl o jej skalanej czystości. Sięgnął do kieszeni i dotknął rewolweru.
Jej rewolwer.
Ta broń go zbawi. I ją.
Zacisnął palce na chłodnym kawałku metalu.
Twój czas się zbliża, pomyślał z gniewem. Jest już bardzo blisko. O tak, bardzo blisko.
Zamknął oczy i zobaczył jej twarz. Piękną. Niewinną. Kusząco uśmiechniętą. Tak bardzo podobną do twarzy Faith.
Ona także go zdradziła, tak jak jej matka.
Chciał wierzyć, że jest aniołem.
Ale w głębi duszy wiedział, że jest zwykłą dziwką.
Rozdział 21
W szpitalu było ciemno, na korytarzach panował półmrok, schody zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Abby szła szybko, niosąc paczkę z prezentem. Chciała zrobić matce niespodziankę. Miała jej tak wiele do powiedzenia, z tylu rzeczy chciała się jej zwierzyć. Zaprosiła Treya na tańce… o Boże… A on, cud nad cudy, powiedział „tak”. Biegła w górę schodów. Ale pudełko było wielkie i wydawało się cięższe z każdym krokiem. Nie potrafiła go utrzymać. Chwyciła się poręczy, usiłując złapać równowagę, i wtedy pudło wyśliznęło jej się z rąk. Nie udało jej się go złapać. Patrzyła, jak stacza się ze schodów w ciemność. Zaczęła schodzić, żeby je podnieść i zabrać, ale powstrzymał ją głos matki.
– Abby? Abby Patricia? – Głos zdawał się dobiegać z bardzo daleka, jakby matka znajdowała się na końcu długiego tunelu.
– Już idę, mamo – odkrzyknęła.
Wiedziała, że prezent przyniesie Gina. W końcu całą drogę kłóciły się o to, kto ma go dać matce. Niech Gina to zrobi. Co za różnica?
Ale patrząc w dół, zastanawiała się, gdzie jest Gina. I gdzie jest ojciec? Ile czasu może zabrać zaparkowanie samochodu?
– Abby! – Głos Faith brzmiał ostro. Była w nim nuta strachu.
Abby odwróciła się i pobiegła do góry. Na drugim piętrze usłyszała cichy szloch. Rozpaczliwy, rozdzierający płacz.
– Mamo?
Niemożliwe, by to jej matka płakała! Ale wszystkie drzwi na drugim piętrze były otwarte, jak rozdziawione, czarne paszcze potworów.
Tylko drzwi do pokoju 307 były zamknięte.
Nacisnęła klamkę.
Nic
– Och nie, nie… Proszę, nie… – Zza drzwi dobiegał błagalny głos jej matki.
– Mamo! – Abby uderzyła w drzwi pięścią. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
Jedna za drugą, cyfry składające się na numer pokoju zaczęły spadać na podłogę.
Trzy.
Zero.
Siedem.
A potem nagle drzwi otworzyły się szeroko.
Abby weszła do pokoju… W wazonie stał bukiet więdnących kwiatów. Lustro nad kominkiem było zbite, szkło poplamione krwią. Matka była przy oknie… ale nie sama… mężczyzna w białym kitlu, ze stetoskopem na szyi, stał odwrócony plecami do Abby. Trzymał dłonie na ramionach Faith i popychał ją w stronę okna. Faith miała rozdartą sukienkę, jeden but spadł jej ze stopy.
Pomóż mi, błagała spojrzeniem, patrząc na córkę ponad ramieniem mężczyzny. Abby Patricia, pomóż mi!
Oszołomiona Abby chciała się ruszyć, ale jej nogi były ciężkie jak ołów.
– Mamo! – krzyknęła, wyciągając ręce i rozpaczliwie usiłując dosięgnąć matki.
Lekarz z całej siły pchnął Faith, która upadła do tyłu z krzykiem i uderzyła w okno. Szyba pękła. Abby, choć bardzo się starała, nie była w stanie powstrzymać matki przed wypadnięciem.
Lekarz wyszedł i zniknął w ciemnym korytarzu. Do pokoju przez rozbite okno wpływało gorące, wilgotne powietrze.
Faith, zakrwawiona, chwyciła dłoń Abby i przyciągnęła ją do siebie.
– Wybaczam ci – wyszeptała.
Razem runęły w ciemność.
Abby z krzykiem usiadła na łóżku. Była zlana potem, serce biło jej gwałtownie, nie mogła złapać tchu. Sen był tak realny.
– O Boże – szepnęła, odgarniając włosy z twarzy. Po chwili jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności i zobaczyła w otwartych drzwiach sylwetkę mężczyzny. Krzyknęła znowu i skuliła się w sobie. Mężczyzna podszedł bliżej.