Выбрать главу

– Abby? – Detektyw Montoya włączył nocną lampkę. W ręce miał rewolwer, a na sobie tylko dżinsy. Widząc, że jest sama, położył broń na stoliku. – Wszystko w porządku?

– Ciągle mnie o to pytasz – powiedziała, usiłując uspokoić galopujące serce, i odwróciła oczy. Kiedy rozstawała się z nim wieczorem, był przecież ubrany.

– Ja… eee… o Jezu. – Oparła się o wezgłowie i założyła włosy za uszy. – Znowu… znowu miałam ten sen. Przepraszam, nie chciałam cię zbudzić.

Uśmiechnął się lekko.

– Nie szkodzi.

Nie zaprotestowała, kiedy usiadł obok niej i przyciągnął do siebie tak, że poczuła jego zapach i bicie jego serca.

– Lepiej już?

– Tak… Chyba tak. Mam nadzieję…

Przyciągnął ją jeszcze bliżej.

– Usłyszałaś coś? A może coś zobaczyłaś?

– Nie… to był tylko sen. Ten sam, który nachodzi mnie od lat. Za każdym razem jest trochę inny, ale… – Wzdrygnęła się. – Zawsze dotyczy tej nocy, kiedy zginęła matka.

– To było bardzo dawno temu, a jednak ciągle do ciebie wraca – zauważył.

– Właśnie dlatego, za radą jednego z psychologów, pojechałam wtedy do szpitala.

– Ale nic się nie zmieniło?

– Jak dotąd, nie – zmarszczyła brwi. – Myślę, że tam jest coś ważnego, w pokoju mojej matki. – Spojrzała w jego ciemne, zatroskane oczy. – Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale czuję, że jeśli tam wrócę, uda mi się to wszystko zostawić za sobą – powiedziała. – Muszę tam wrócić.

– Dlaczego? – Montoya podciągnął nogi pod siebie i oparł się o poduszki, nie wypuszczając Abby z objęć.

– Bo kiedy byłam tam ostatnio, pokój mojej matki był zamknięty na klucz. Wszystkie inne były otwarte. Poza drzwiami na dole. Drzwi zewnętrzne były zamknięte, okna też, ale drzwi do pokojów były otwarte. Tylko pokój 307 był zamknięty. Pokój mamy. – Spojrzała na niego i zobaczyła, że zmarszczył brwi. – Nie wydaje ci się to dziwne?

– Kochanie, wiele rzeczy wydaje mi się dziwnych – przyznał. Spojrzeli sobie w oczy i Abby nagle poczuła, że zaraz ją pocałuje. Chwilę potem Montoya poruszył się i szybko przyciągnął ją do siebie, tak blisko, że poczuła jego oddech na twarzy.

Nie rób tego, pomyślała, ale podniosła głowę.

Sekundę później jego usta dotknęły jej warg. Palce jednej ręki wsunął w jej włosy, drugą przesunął w dół jej pleców. Nie zrobiła nic, by go powstrzymać. Tylko zamknęła oczy.

Od jak dawna nie całowała się z mężczyzną? Kochała się z mężczyzną?

Nie wierz w to… to nic nie znaczy. To tylko dwoje samotnych ludzi, którzy przypadkiem znaleźli się razem w nocy pod jednym dachem. Niezobowiązujący seks. Nie tego chcesz, Abby. Nie tego.

A jednak nie mogła się powstrzymać.

Myśl, Abby. Pomyśl o tym, co będzie jutro i pojutrze, i popojutrze.

Ale zagłuszyła głos rozsądku. Nie będzie go słuchać. Nie dziś. Dziś nie będzie postępować zgodnie z zasadami.

Silne, zręczne dłonie przesuwały się po jej ciele, dotykały piersi i ust. Jego pocałunki paliły, gorące, namiętne. Nie myślała o tym, co jest dobre, a co złe. Nie myślała o wątpliwościach, które pojawią się rano.

Pragnęła go.

Teraz.

Jej ciało domagało się zapomnienia, choć na kilka godzin, o koszmarnych snach, bólu przeszłości i niepewnej przyszłości.

Ta noc należała do nich i Abby uległa, oddając pocałunki, dotykając silnego, muskularnego ciała, czując, jak krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach.

– Ooooch – jęknęła, przesuwając dłońmi po twardych ramionach i silnych, szczupłych plecach. Był silny i twardy Kochał, bez wątpienia, wiele kobiet i walczył z wieloma mężczyznami. Może nawet zabijał.

Zsunęła dłoń w dół płaskiego brzucha i rozpięła pierwszy guzik spłowiałych, seksownych dżinsów.

– Uważaj – szepnął. – To niebezpieczne terytorium.

– Tu wszystko jest niebezpieczne – odparła.

– Abby, może… może powinniśmy to przemyśleć. – Oddychał ciężko, na jego ciele wystąpiły kropelki potu.

– Dlaczego?

– Bo kiedy przekroczymy pewną granicę, nie będzie już odwrotu.

– Myślisz, że o tym nie wiem?

– Jestem w samym środku dochodzenia w sprawie morderstwa i…

– Wydaje mi się, że w tej chwili jesteś w środku czegoś zupełnie innego – powiedziała przekornie. – Chyba dobrze odczytałam sygnały – przytknęła wilgotne usta do jego brzucha.

– Usiłuję zachować się rycersko – jęknął.

– Zostanie to odnotowane.

– Abby…

– Co? – Przesunęła wargami w dół. Palce Montoi zacisnęły się na jej nadgarstku, a potem nagle rozluźniły.

– Chryste – szepnął. – Jeśli tego właśnie chcesz, kochanie, to dostaniesz. – Podciągnął ją do góry, ujął jej twarz w dłonie i zaczął całować tak, jakby nigdy nie miał przestać. Z jej pomocą zdjął spodnie, składając tysiące pocałunków na jej brzuchu i między piersiami.

Rozchyliła uda, a on zarzucił sobie jej nogi na ramiona i wszedł w nią tak gwałtownie, że krzyknęła cicho. Zaczęła poruszać się w tym samym rytmie, coraz szybciej, aż całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz rozkoszy. Chwilę później on także odrzucił głowę do tyłu, a potem ukrył twarz na jej piersi, obejmując ją ramionami.

– O Boże… Montoya… – jęknęła cicho.

– To właśnie chciałem usłyszeć – odparł chrapliwie.

– Co?

– Imię Boga i moje własne, w tej samej chwili.

Abby zaśmiała się cicho.

– Jak możesz teraz żartować?

Serce ciągle dziko waliło jej w piersi, brakowało jej tchu.

– A kto żartuje?

– Drań – mruknęła i trąciła go łokciem.

– Najpierw Bóg, a zaraz potem drań. – Pocałował ją w szyję, a Abby westchnęła z zadowoleniem. Nie myślała o poranku i ciężarze, jaki kolejny dzień złoży na jej ramiona.

Do świtu będzie żyła tylko ulotną radością miłości.

Wielebny Gregory Ray Furlough wstał późno. Mieszkał w swoim studiu, prywatnym sanktuarium, z dala od całego świata. Studio było oddzielone od głównego domu sosnami, dębami, wierzbami i drzewami magnolii oraz ogrodzeniem z kutego żelaza i miało osobne wejście, a składało się z kilku pokoi, garażu na trzy samochody, basenu i boiska do koszykówki. Dość zbytkowne, być może, ale Gregory Ray Furlough uważał, że odrobina ostentacji jest konieczna, by móc głosić Słowo Boże.

Nigdy nie czuł się tak blisko Pana, jak wtedy, kiedy ociekając potem, jednym celnym rzutem umieszczał piłkę w koszu. Ten rzut był jego popisowym numerem, odkąd Gregory został członkiem drużyny Hornets.

I to na boisku do koszykówki po raz pierwszy ujrzał światło.

Podskoczył wysoko, jakby miał skrzydła, wyciągając ręce w stronę piłki. A zaraz potem runął na ziemię wraz z kilkoma innymi zawodnikami. Złamał kostkę i przez dziesięć minut był nieprzytomny. W tym czasie zdążył zobaczyć twarz Chrystusa, a kiedy się ocknął, poprzysiągł, że jeśli odzyska sprawność – i zagra w przyszłym sezonie – poświęci swoje życie Bogu i Jego Synowi.

I tak się stało.

Odzyskał sprawność po wielu godzinach bolesnej terapii, w czasie której otrzymał setki listów i kartek od ludzi, którzy go nie znali, ale modlili się, by wrócił do zdrowia, aby drużyna Hornets w kolejnym sezonie mogła rozbić przeciwników w proch i pył.

I tak się stało.

Ozdrowiał w cudowny sposób i był pewien, że nie stało się to tylko dzięki jego samozaparciu i ciężkiej pracy, ale dlatego że złożył obietnicę Bogu. Przysiągł, że jego drużyna wygra w barażach, z Bogiem i dla Boga.