Выбрать главу

Zauważył, że informacje na temat Pomeroya i Jefferson znajdowały się teraz u dołu pierwszej strony, choć wiadomość o pogrzebie Giermana i jego zdjęcie były na samej górze.

– Pieprzony świr – mruknął kierowca furgonetki, który dostarczał jajka. Przechodził właśnie obok i wskazał gazetę palcem. Do roboczego kombinezonu miał przyczepioną plakietkę z imieniem Hank. – Nie mogę się doczekać, aż go złapią i powieszą za jaja.

– Tak – odparł i spojrzał na talerz z jajkami na bekonie, który właśnie postawiła przed nim rudowłosa kelnerka.

– Przykro mi, że żółtko się rozlało – powiedziała. – Nowy kucharz. Nie przeszkadza to panu?

Przeszkadza!

– Mogłabym przynieść nowe.

Nie rób tego. Nie zwracaj na siebie uwagi. Uśmiechnij się i zachowuj, jakby nic się nie stało.

– Nie ma problemu – odparł.

– Na pewno?

Jezu, kobieto, odczep się wreszcie!

– Na pewno.

– Dobrze, w takim razie przyniosę panu kawałek ciasta. Na koszt firmy. Świeżo upieczone.

Kiwnął głową, a Hank klepnął go w plecy.

– Smacznego, chłopie.

– Nawzajem – powiedział bez tchu, zaskoczony nagłym bólem. Hank spojrzał w dół i zmarszczył brwi.

– A to co? Coś ty sobie zrobił, człowieku? – spytał, wskazując palcem czerwoną plamę na niebieskiej koszuli. – Zaciąłeś się przy goleniu?

Wiedział, że musi coś wymyślić, i to szybko.

– Wczoraj ścinałem krzewy i łańcuch się zerwał w pile.

– Chryste, mogłeś się zabić. Z tymi urządzeniami trzeba być bardzo ostrożnym.

– Trafiłem w sęk – mruknął, udając zakłopotanie własną niezręcznością. – Zszyli mi to na pogotowiu, ale chyba będę musiał tam wrócić.

– Chyba tak. – Hank zdjął kapelusz, przygładził włosy i z powrotem nasadził go na głowę. – Do zobaczenia – powiedział i w końcu ruszył w stronę swojego stolika.

Zapiął kurtkę i zaczął jeść szybko. Żeby sprawić przyjemność tej cholernej kelnerce zjadł nawet spory kawałek ciasta, popił je czarną kawą i zostawił w barze napiwek w wysokości piętnastu procent.

A w duchu cały czas przeklinał Gregory’ego Raya Furlougha.

Cóż, dostał drań za swoje.

Świtało, kiedy zajechał w okolice szpitala. Samochód podskakiwał na zapomnianej, wyboistej drodze, która prowadziła do opuszczonej farmy. Zostawił samochód w stodole, przeszedł przez dziurę w ogrodzeniu i po chwili znalazł się na terenie starego szpitala.

Poszedł od razu do łazienki i przemył ranę zimną wodą z prysznica, a następnie nałożył na nią środek dezynfekujący, znaleziony w apteczce pastora. Otworzył kilka opakowań z gazą – prezent od starego szpitala – i zakrył nią ranę. Gazę przykleił plastrem, a potem obwiązał klatkę piersiową bandażem elastycznym, który znalazł w jednej z szuflad. Mogłoby się wydawać, że szpital został zamknięty poprzedniego dnia, a przecież minęło tak wiele lat.

Kiedy skończył, zaniósł plecak do swojego pokoju i zapalił świece. Otworzył sekretarzyk i wyjął z plecaka nowe skarby. Włożył opleciony różańcem rewolwer do jednej z przegródek. Przez chwilę oglądał wcześniejsze zdobycze, zegarek i pierścionek, mały krzyżyk i spinkę do banknotów… jego kolekcja się powiększała, ale nie była jeszcze kompletna. Miał sześć przedmiotów; musi zdobyć jeszcze osiem… każdy miał należeć do jednej z wybranych osób.

Otworzył album fotograficzny i obejrzał stare zdjęcia – szpital, personel, pacjenci, zakonnice. Nie wszyscy byli na fotografiach – jego zadaniem jest także odnalezienie brakujących zdjęć.

Pomyślał, że dokonał właściwego wyboru. Spędził wiele lat, opracowując swój doskonały plan. Tych czternaście osób nie zostało wybranych przypadkowo. W pewnym sensie same się wybrały, prawda?

Przesunął palcem po twarzach zaznaczonych czerwonymi krzyżykami, a potem podniósł wzrok na portret Faith. Myślał przez chwilę o niej i o swojej wielkiej namiętności.

Potem pomyślał też o innych… delektował się wspomnieniami morderstw, siły, jaką wtedy odczuwał, seksualnej ekscytacji…

Teraz musi się ukryć.

Wylizać rany.

Odpocznie kilka godzin, może nawet dni.

– Ale nie dłużej – powiedział, patrząc na zdjęcie Faith. – Nie dłużej.

Rozdział 23

Abby przeciągnęła się i otworzyła oczy. Przez szpary w żaluzjach do pokoju wpadały promienie słońca, kładąc się długimi pasmami na zmiętej pościeli, w której leżał detektyw Montoya, oddychając głęboko, z jednym ramieniem zarzuconym nad głowę i lekko otwartymi ustami. Czarne włosy były zmierzwione, nadając surowej twarzy chłopięcy wyraz.

Uśmiechnęła się na wspomnienie tego, co wydarzyło się w nocy. Przysunęła się bliżej, objęła go ramieniem i pocałowała w ucho, wyczuwając wargami kolczyk.

– Mamy pół godziny.

– Nie śpisz.

– Oczywiście, że nie – odparł niskim, gardłowym głosem, a potem przewrócił się szybko, przyciskając ją do materaca. Zaczął ją całować i pieścić, a kilka sekund później Abby włączyła się do gry, na nowo odkrywając namiętność, która obudziła się w niej ubiegłej nocy.

Chyba się w tobie zakocham, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów głośno. Nie. Dobrze się czuła w towarzystwie tego człowieka, seks z nim dostarczył jej wiele radości, ale nie była zakochana. Nie pomyli pożądania z miłością. Owszem, zależało jej na nim. Lubiła go. Bardzo. Ale to nie była miłość.

Później, kiedy leżeli obok siebie, odpoczywając, Montoya spojrzał na kota, który przycupnął na półce z książkami i patrzył na nich z zainteresowaniem.

– Zboczeniec – mruknął.

– Może robi notatki.

Montoya uśmiechnął się, wstał i włożył dżinsy.

– Psujesz mi widok – zażartowała.

– Może później znowu będziesz mogła sobie popatrzeć.

– Trzymam cię za słowo, detektywie.

– Proszę bardzo. – Sięgnął po rewolwer, leżący na nocnym stoliku, i przypiął go do paska. – Zrobić kawę?

– Mmm… – Abby przeciągnęła się leniwie. – Świetny pomysł. I wypuść psa na zewnątrz, dobrze?

– Jasne. Tylko najpierw polecę jeszcze po gazetę i bukiet róż – mruknął i wyszedł z pokoju.

Mogłabym się do tego przyzwyczaić, pomyślała, opadając na poduszki i przypominając sobie chwile namiętności. Potarła oczy i wydała pomruk zadowolenia. Było tak cudownie.

Do sypialni weszła Hershey i bez zaproszenia wskoczyła na łóżko.

– Cześć, mała, co słychać? – Abby usiadła na łóżku i poklepała suczkę. Łóżko zatrzęsło się lekko, to Ansel wskoczył na materac. Syknął na Hershey, usadowił się obok Abby na poduszce i zaczął mruczeć.

Usłyszała dźwięk otwieranych i zamykanych szafek kuchennych i zawołała:

– Kawa jest na prawo od kuchenki… na górnej półce.

Drzwiczki trzasnęły jeszcze parę razy.

– Chyba się pogubił. Lepiej pójdę mu pomóc, kochani. – Szybko narzuciła szlafrok i boso zeszła do kuchni, gdzie Montoya właśnie odnalazł kawę i młynek. – Jesteś prawdziwym detektywem.

– Uważaj – odparł z uśmiechem. – Mam broń.

Abby spoważniała, przypominając sobie o zaginionym rewolwerze Nicka.