Wkrótce nadejdzie noc.
Montoya bał się, że tej nocy morderca uderzy ponownie.
A jeśli to ten sukinsyn skradł rewolwer Abby?
Może jednak sama gdzieś go schowała?
Może ukradł go ktoś inny?
Jeśli jednak to morderca…
Zaklął pod nosem. Obejrzał na ekranie komputera mapę miasta obejmującą wszystkie miejsca, w których popełniono ostatnie morderstwa. Ale choć studiował ją dłuższą chwilę, nie dostrzegł żadnego związku. Żadnego wzoru.
Zmarszczył brwi i pokręcił głową. Nie, nie tędy droga.
Przyjrzał się samym morderstwom. Dwie osoby, zawsze. Jin i jang, ofiary wybrane na zasadzie przeciwieństwa, z których jedna reprezentuje zło, a druga dobro. Układ ciał sugeruje, że „dobro” pokonuje „zło”. No i oczywiście wszystkie te osoby były w ten czy inny sposób związane ze starym szpitalem psychiatrycznym. Nie mógł o tym zapomnieć.
Myślał ciągle o szpitalu, kiedy zadzwonił telefon.
– Montoya – rzucił do słuchawki.
– Witam, tu Maury Taylor, z WSLJ.
Montoya zesztywniał.
– Tak?
– Prosił mnie pan, żebym zadzwonił, jeśli znowu dostanę jakiś list. Dostałem. Dzisiaj.
Montoya już wkładał marynarkę.
– Proszę go nie dotykać – powiedział. – Zaraz tam będę.
– Pomyślałem, że mógłbym znowu powiedzieć coś do tego gościa w programie… Pociągnąć go trochę za…
– Nie!
– Zaraz, chyba mam prawo…
– Nie. Zrozumiano? Niech nikt nie dotyka tego listu, nie otwiera go ani…
– Już go otworzyłem. Mały głupi fiucie.
– Musiałem się upewnić, czy to od tego samego faceta. Ale proszę się nie martwić, nie dotykałem go… w każdym razie nie bardzo.
– Słuchaj, Taylor! Nic nie rób! Rozumiesz? Nic! – Montoya rozłączył się, wsunął komórkę do kieszeni i ruszył do drzwi.
Rozdział 25
List brzmiał:
POKUTUJ
N C G
Montoya stał w biurze Eleanor Cavalier z kierownikiem programu i Maurym Taylorem, trzymając w dłoni w rękawiczce pojedynczą kartkę białego papieru. Sprawdził pieczątkę na znaczku. Oba listy nadano w Nowym Orleanie, w tym samym urzędzie pocztowym. Przeczytał list kilka razy, po czym wsunął go do plastykowego woreczka.
– Nic więcej nie dostaliście? – spytał.
Maury pokręcił głową.
– Może pan przejrzeć resztę poczty – zaproponowała Eleanor. – Ale tylko ten list wydaje się podejrzany.
Montoya przeczytał list jeszcze raz, tym razem przez przezroczysty plastyk. Polecenia miały wyraźnie religijny wydźwięk. Najpierw ŻAŁUJ, podpisane N C. Teraz POKUTUJ, podpisane NCG. Czy to rzeczywiście podpis? Wątpliwe. Wyglądało raczej na to, że zabójca chce im coś powiedzieć, ale co?
– Myślę, że powinniśmy wspomnieć na antenie o tym, że morderca kontaktuje się z WSLJ – powiedział Maury, najwyraźniej mając na względzie wzrost popularności radia. – Dla dobra publicznego.
– Zadecydujemy o tym – odparł krótko Montoya.
– Ale te listy przyszły do tego radia, do mojego programu. Powinniśmy z tego skorzystać, by uświadomić ludziom, że…
– Że co? – spytał Montoya.
– Może ktoś, kto jest blisko mordercy, widział ten list – zasugerował Maury. – I nie domyśla się, że mąż czy najlepszy przyjaciel jest tym maniakiem.
– Maury ma trochę racji. – Eleanor w zamyśleniu przytknęła do ust palec z pomalowanym na czerwono paznokciem. Ona także miała na uwadze wzrost słuchalności.
Montoya opanował złość.
– Dobrze, umówmy się tak: oddam list do analizy. Kryptolodzy i eksperci od charakteru pisma muszą go zbadać. A jeśli postanowimy podać to do publicznej wiadomości, będziecie mieli pierwszeństwo.
– Chyba wyłączność – mruknął Maury.
– Jeśli FBI wyrazi na to zgodę. – Montoya wzruszył ramionami. Osobiście nie miał ochoty na żadne układy z tym szczurem, ale nie on tu decydował.
– My poszliśmy panu na rękę – przypomniała Eleanor. – Mogłam powiedzieć to wszystko, co usłyszał pan ode mnie, Melindzie Jaskiel.
– No cóż, już za późno. Stało się.
Zadzwoniła komórka Montoi. Spojrzał na ekranik.
– Jeśli przyjdą jeszcze jakieś listy, proszę dać mi znać. Pogadam z szefem o przyznaniu wam wyłączności na te informacje. Omówi to z FBI, a potem się z wami skontaktuje.
Maury sprawiał takie wrażenie, jakby miał ochotę zaoponować, ale w tej chwili telefon zadzwonił po raz drugi.
– Montoya – odebrał po trzecim sygnale, otwierając drzwi ramieniem.
– Witam, detektywie – pozdrowiła go matka przełożona i się przedstawiła. – Rozmawiałam z kilkoma detektywami i przekazałam im wszystkie informacje, jakie mam, łącznie z tymi dotyczącymi personelu i akt pacjentów.
– To dobrze.
– Ale jest coś, o czym powinien pan wiedzieć, i to sprawa osobista… – powiedziała zakonnica niepewnie. – Muszę z panem porozmawiać. W cztery oczy.
Montoyę znowu ogarnęły złe przeczucia.
– Cóż, ze względu na pokrewieństwo łączące mnie z Marią zostałem odsunięty od sprawy.
– To, co mam do powiedzenia, tylko pan może usłyszeć. Ta kwestia wymaga absolutnej dyskrecji – odparła stanowczo.
Pomyślał o dochodzeniu. Jego przełożeni nie będą zachwyceni tym brakiem subordynacji, ale teraz nie dbał o to, co się z nim stanie. Może nawet straci odznakę. Jeśli tak, to trudno.
Na pewno nie zrobi nic, co mogłoby zaszkodzić śledztwu.
Chyba że dzięki temu zdoła schwytać tego szaleńca. A jeśli to zrobi, nie będzie żadnych konsekwencji. Sprawiedliwości stanie się zadość, a stan Luizjana zaoszczędzi mnóstwo pieniędzy.
– Będę za godzinę – powiedział.
– Dziękuję, Pedro.
– Mam na imię Reuben.
– Tak, wiem. Ale pamiętam, że siostra Maria zawsze tak cię nazywała. Proszę przyjść prosto do mojego biura.
– Najpierw muszę jeszcze coś załatwić, ale będę tam za godzinę lub dwie.
– Doskonale.
Rozłączył się, otworzył samochód i usiadł za kierownicą. Czuł, że znowu rozpiera go energia. Może ten list oznacza przełom, którego wszyscy oczekują. Wcisnął gaz i ruszył do wydziału, cały czas rozmyślając o listach. Co mogą oznaczać litery N C G? Czy to istotnie są czyjeś inicjały? Nie bardzo w to wierzył, wydawało się to zbyt proste. A ten facet na pewno nie jest głupi. Prawdę mówiąc, musi być bardzo inteligentny, skoro potrafi kraść broń, porywać ludzi i nie zostawiać śladów na miejscach zbrodni. A jeśli to nie inicjały? Jeśli każda z liter coś symbolizuje? Na przykład kolejne ofiary?
N – jak Nick Gierman.
C – jak Charles Pomeroy.
G… jak Gregory. Pastor Gregory Ray Furlough.
Czy to możliwe? Takie rozwiązanie także wydawało się zbyt banalne, a jednak miało sens.
Ogarnął go zimny strach. Jeśli ta teoria jest zgodna z prawdą, kaznodzieja już nie żyje; w przeciwnym wypadku morderca nie wysłałby listu. A jeśli jest już jeden trup, musi być i druga ofiara, kobieta…
Spokojnie.
Nie trać głowy.
Maria może jeszcze żyć.
Zmówił w jej intencji krótką modlitwę, parkując pod budynkiem wydziału. Na ulicy stało już mnóstwo furgonetek, opatrzonych logo różnych stacji telewizyjnych. Kilku dziennikarzy i kamerzystów stało na schodach z drzwiami prowadzącymi do policyjnych pomieszczeń w tle.
Montoya przepchnął się przez tłum, wbiegł na pierwsze piętro i położył plastykową torebkę na biurku Zaroster.