– Zdaje się, że nasz korespondencyjny przyjaciel powrócił.
Zaroster spojrzała na list i gwizdnęła cicho.
– Czyli możemy się spodziewać kolejnego podwójnego morderstwa?
– Chyba że najpierw pisze listy, a później załatwia ofiary.
Policjantka spojrzała na niego wymownie.
– Słuchaj – dodał – muszę jeszcze coś załatwić. Mogłabyś oddać to do laboratorium, a kopię wrzucić kryptologom?
– Skąd to masz? Myślałam, że nie zajmujesz się już tą sprawą.
– Zadzwonił do mnie Maury Taylor z WSLJ. Jesteśmy starymi kumplami.
– Akurat – mruknęła Zaroster, ale wzięła list. – Zaniosę to do laboratorium. Będą musieli go porównać z pierwszym listem.
– A co słychać z resztą dowodów?
– Laboratorium ciągle pracuje nad tym włosem, ale na razie DNA do nikogo nie pasuje. Suknia ślubna została rozpoznana w jednym sklepie jako dzieło niejakiej „Nançoise”… Wygląda na tańszą wersję Very Wang, sprawdzamy to jeszcze… Próbujemy też skontaktować się z samą Nançoise. Buty to często spotykany wzór, przeznaczone do wędrówek i na polowania… wyprodukowane, uważaj, przez Pomeroy Industries, przez ich fabrykę odzieży. Niestety, wzór nie był zmieniany od czterech lat, więc idzie nam to powoli. Aha, i udało mi się wygrzebać coś o tym ogrodniku z klasztoru. Lawrence DuLoc? Jest notowany, ale to stare sprawy, był jeszcze wtedy chłopcem.
– Co znalazłaś?
– Oskarżenie o napaść, ale wycofane. Później przemoc domowa, zgłoszono jeden incydent, ale znowu oskarżenie wycofano. – Wzruszyła ramionami. – Niewiele, ale zawsze coś. Facet jest wysoki i nosi buty w rozmiarze jedenaście i pół, ale ma alibi na czas obu morderstw. Brinkman je sprawdził. – Westchnęła i pokręciła głową. – Rozmawiałam z tym DuLokiem. Nie wydaje się dość bystry, by wymyślić coś takiego. – Zmarszczyła brwi. – Myślisz, że to może być on?
– Raczej nie. Ten facet chce nas przechytrzyć, a potem śmiać nam się w twarz. Nie będzie udawał półgłówka. Chce, żebyśmy wiedzieli, jaki jest genialny. Na razie zatrzymamy DuLoca na liście i będziemy szukać dalej.
– Ty już nie zajmujesz się tą sprawą! – krzyknęła za nim Zaroster, ale Montoya nawet się nie odwrócił.
Ból był irytujący.
Zacisnął palce na kierownicy, czując jak pod kombinezonem z neoprenu całe ciało spływa potem. Zaczynał odczuwać zmęczenie. Odpoczął trochę, ale organizm domagał się snu. Najbardziej jednak doskwierała mu rana. Bardziej niż się spodziewał. Nie wszystko szło tak gładko jak na początku. A to dlatego, że nie docenił możliwości Furlougha i drań zdołał mu wsadzić nóż w żebra.
Zacisnął zęby.
Opuścił miasto i jechał ostrożnie w stronę lasów. Dobrze mu się prowadziło ten samochód, ale wiedział, że biały lexus za bardzo rzuca się w oczy. I to był poważny problem. Odwrócił się i spojrzał na tylne siedzenie, gdzie jego ostatnia ofiara trzęsła się jak liść, mrugając nerwowo i jęcząc niewyraźnie przez taśmę na ustach. Facet zdążył się już zsikać ze strachu i teraz w samochodzie zalatywało uryną.
Tak, powinieneś się bać, leniwy draniu… tylko zaczekaj…
Postanowił, że jeśli jęki nie ustaną, jeszcze raz potraktuje faceta paralizatorem albo użyje eteru.
Wcześniej był na pogrzebie Giermana, choć wiedział, że pojawi się taro policja.
Imbecyle!
Prawie otarł się ramieniem o gliniarza, który robił zdjęcia. Kpiny.
Pedro, detektyw z aparatem fotograficznym. Profanator, który zbezcześcił łóżko Abby Chastain.
Na samą myśl o tym ogarnęła go wściekłość i samochód omal nie zjechał na drugi pas. Nie! Nie wolno mu zwracać na siebie uwagi. Na szczęście ruch był niewielki. Włączył radio, żeby się uspokoić, przez chwilę słuchał jakiejś muzyki, a potem udało mu się odszukać WSLJ. Ale nie była to audycja Giermana.
Kolejne potknięcie.
Czyżby głupi dyskdżokej nie dostał drugiego listu? A jeśli dostał, dlaczego nie gada o tym na antenie? Spojrzał na zegarek. Było jeszcze wcześnie, zmierzch zapadnie dopiero za kilka godzin i to utrudni mu zadanie.
Postawi ten samochód tam, gdzie ukrył furgonetkę. Najpierw jednak zabezpieczy swój zasikany ładunek.
Radio nadawało jakąś audycję jazzową. Muzyka zirytowała go jeszcze bardziej. Wyłączył odbiornik. Musi zdobyć się na cierpliwość. Czekał dwadzieścia lat. Może zaczekać jeszcze kilka godzin.
Uśmiechnął się krzywo. Kilka godzin i dojdzie do kulminacji… pięć par z siedmiu zniknie z powierzchni ziemi. Z tymi, których cenił sobie najbardziej, już się rozprawił. Dwóch innych par nie ma w okolicy, będą musiały zaczekać… Cóż, jemu też przyda się mała przerwa.
Ale dopiero jutro.
Ból w klatce piersiowej zelżał trochę, a po całym ciele rozlało się miłe ciepło oczekiwania. Tak, już wkrótce znowu poczuje to niezwykłe, graniczące z ekstazą podniecenie. Pomyślał o córce… tak bardzo podobnej do matki…
Jeszcze tylko kilka godzin…
Matka przełożona wyglądała na zmęczoną. Jej czoło znaczyły bruzdy, pod oczami miała głębokie cienie.
– To dla mnie bardzo trudne – przyznała, wskazując kopertę z szarego papieru, która leżała na środku biurka. – Są tu dokumenty, o które pan prosił. Siostra Madeline, Boże błogosław jej duszę, wiedziała, gdzie były przechowywane na strychu i poprosiła pana DuLoca, żeby je przyniósł. – Spojrzała na pudła stojące w kącie pokoju. – Mam tu wszystko na wypadek, gdyby potrzebował pan czegoś jeszcze, ale myślę, że to, co pana interesuje, jest tutaj. – Postukała palcem w szarą kopertę, a potem posunęła ją w stronę Montoi. – Kiedyś dochowywaliśmy tajemnic, a wiara była radością… kiedyś panował większy… porządek. Ale teraz… no cóż. – Uśmiechnęła się słabo. – Myślałam nad tym długo i modliłam się do Boga, by wskazał mi drogę, jaką powinnam pójść. W końcu jednak muszę sama dokonać trudnego wyboru.
Wstała i nieco chwiejnie podeszła do okna, za którym wśród więdnących kwiatów trzepotał się koliber
– Może powinnam powiedzieć o tym panu wcześniej. Maria zwierzyła mi się, że ma nieślubnego syna. Wstąpiła do zakonu po oddaniu do adopcji.
– Wiem.
Kiwnęła głową, nie odwracając się od okna.
– Chłopiec wyrósł na mężczyznę i stał się lokalną osobistością, sportowcem, uczonym, a w końcu duchownym.
– Gregory Ray Furlough? – spytał Montoya zaskoczony.
– Tak mi powiedziała.
Wiek się zgadza, pomyślał Montoya. Teraz dostrzegł też fizyczne podobieństwo między kaznodzieją a członkami rodziny Montoya – ciemna karnacja, czarne włosy, mocna budowa ciała.
– Kiedy usłyszałam, że pan Furlough zniknął podobnie jak siostra Maria… że najprawdopodobniej został porwany tego samego dnia, doszłam do wniosku, że muszę się z panem skontaktować. Nie chciałam rozmawiać o tym z innymi detektywami, bo wiedziałam, że siostra Maria wolałaby, aby to pan się o tym dowiedział. – Odwróciła się do Montoi. – Jest pan jej ulubieńcem. Spośród wszystkich siostrzeńców i siostrzenic pana kochała najbardziej.
Montoyę ogarnęło poczucie winy. Zastanawiał się, czy morderca wiedział, że porwał matkę i syna. Oczywiście, musiał o tym wiedzieć. Ofiary nie były przypadkowe.
– Co może mi siostra powiedzieć o Lawrensie DuLocu? – zapytał.
– Pan DuLoc oddaje nam nieocenione usługi, bardzo nam pomaga – westchnęła. – Jako młody człowiek był przepełniony złem i wszedł nawet w konflikt z prawem, choć oczywiście nie powinnam panu o tym mówić. Ale jest z nami od bardzo dawna. Osobiście za niego ręczę.