Cierpliwości, nie przyspieszaj niczego. Czekałeś tak długo, że kilka godzin nie zrobi różnicy.
Ale był niespokojny.
I podniecony.
Ból w klatce piersiowej narastał, jakby rana została zainfekowana. Głowa także pulsowała bólem.
Był niewyspany, ale zbyt podniecony, by odpoczywać. Czekał i patrzył.
Siostra półleżała na kanapie z nogami przerzuconymi przez oparcie i pilotem do telewizora w dłoni. Obok na stoliku stał kieliszek wina. Dobrze. Pij, siostro. Niech wino przytępi ci umysł, rozluźni ciało. Zaśnij wcześnie… o tak…
Z nią poradzi sobie bez większych problemów.
Ale Abby… była czujna, czuł to. Patrzył, jak pakowała jakieś rzeczy w kuchni i w garażu, a potem zaniosła je do samochodu. Zaniepokoiło go to. Sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar wyjechać. Zabrała skrzynkę z narzędziami i latarki.
Po co?
Ból głowy narastał. Z roztargnieniem zaczął się drapać po klatce piersiowej, aż w końcu zdał sobie sprawę, co robi. Uspokój się. Patrz. Nie może wyjechać daleko. Nie widziałeś walizki, prawda? Ani torby podróżnej?
Ale przecież mogła je spakować, zanim zaczął obserwować dom. Czyżby wybierała się na wycieczkę? Z tym policjantem? Na myśl o tym ogarnął go gniew, zamrugał i zmusił się do zachowania spokoju. Nie może pozwolić, by mu się wymknęła, nie teraz. I nie może pozwolić, by go przyłapali. Czy powinien wziąć je obie? A pies? Ma użyć paralizatora czy eteru? Nie chciał im grozić paralizatorem, były dwie, a on nie czuł się dobrze. Obie są młode, sprawne, wysportowane i jeśli nie wystraszy ich dostatecznie, mogą zacząć się bronić.
Znalazł proste rozwiązanie.
Unieruchomi jej samochód.
Cicho ruszył przez las, płosząc ptaki i zająca, który nagle wyskoczył mu spod stóp. Wyjął z plecaka mały, użyteczny przyrząd, który przysporzył mu tylu cierpień, a potem zostawił plecak, klucze i lornetkę na ziemi, w pobliżu frontowej części domu. Wyciągnął rewolwer i podszedł do uchylonych drzwi garażu. Przez szparę widział tył małej hondy. Drzwi prowadzące z garażu do domu także były uchylone, nie był więc pewny, czy pies go nie wyczuje. Cholerna bestia. Z mocno bijącym sercem wśliznął się do środka, ostrożnie omijając łopatę, opartą o stojące w kącie taczki.
Cicho wyjął swój przyrząd i nacisnął przycisk, zwalniając jedno z ostrzy. Już miał wbić je w oponę jednego z przednich kół, kiedy usłyszał zbliżające się kroki. Cholera!
Pochylił się jeszcze bardziej, kryjąc między samochodem a ścianą garażu. Serce biło mu jak oszalałe.
Żeby tylko nie przyszedł tu pies. Zacisnął palce na trzonku scyzoryka, czując, że pot zalewa mu oczy. Zauważył pająka, który tkwił w pajęczynie tuż nad podłogą. Prawie nie oddychając, zobaczył pod podwoziem samochodu poruszające się szybko stopy. Otworzyła drzwi. Usłyszał głuche klapnięcie i domyślił się, że rzuciła coś na siedzenie.
Torebkę?
Ogarnęła go panika.
A jeśli odjedzie teraz? Jeśli usiądzie za kierownicą i sekundę później ruszy z miejsca? Wrzuci wsteczny i wycofa wóz, a wtedy na pewno go zobaczy.
Nie miał się gdzie ukryć.
W jednej ręce ściskał rewolwer, w drugiej nóż. Miał nadzieję, że nie będzie musiał użyć żadnego z nich. Jeszcze nie. Od tak dawna planował dla niej doskonałą, powolną śmierć. Powinien przewidzieć, że coś takiego może się stać.
Tracił ostrość umysłu. Zaczął popełniać błędy.
Ale miał szczęście. Wróciła do domu. Widział jej stopy w adidasach i wystrzępione brzegi nogawek dżinsów. Po chwili drzwi zamknęły się za nią z cichym trzaskiem.
Szybko przedziurawił oponę, po czym przesunął się w stronę drugiego koła. Jedno nie wystarczy. Jest dość zaradna, by je zmienić… Już miał wbić nóż w drugą oponę, ale nagle się powstrzymał… mogłaby nabrać podejrzeń. Nie, nie może na to pozwolić.
Ruszył do wyjścia, kiedy przypomniało mu się, że wrzuciła coś do samochodu.
Podszedł do auto, spojrzał przez szybę i zobaczył plecak. Zmartwiał. Czy to telefon komórkowy wystaje z kieszeni? Czy naprawdę ma aż tyle szczęścia?
Cicho otworzył drzwi. Tak! Telefon! Ostrożnie wysunął go z otwartego plecaka i szybko wyszedł z garażu. Dopiero w lesie odważył się odetchnąć głębiej.
Na razie szło mu całkiem nieźle.
Pomyślał o małym samochodzie, który okaże się niesprawny. Jeśli się pospieszy, może uda mu się ją dogonić i odegrać rolę samarytanina.
Nie przeciągaj struny…
Najpierw siostra, potem Abby.
Wszystko znowu idzie zgodnie z planem.
Popołudnie minęło nie wiadomo kiedy. Abby miała zamiar zostawić Ginę w domu, a następnie, w świetle dnia, pojechać do szpitala, włamać się do środka i za pomocą łomu, który zapakowała do samochodu, otworzyć drzwi do pokoju 307.
Ale najpierw zadzwonił brat Montoi w sprawie montażu instalacji alarmowej, potem Charlene, donosząc, że ojciec „odpoczywa”, a później trzy osoby, które chciały zobaczyć dom i które umówiła na następny dzień, oraz kilku klientów. W końcu zadzwoniła też Alicia, a ponieważ nie rozmawiały ze sobą od tygodnia, Abby pogadała z nią całe pół godziny. Przez ten czas Gina leżała na kanapie z kieliszkiem wina i zmieniała kanały w telewizorze, oglądając wszystkie programy na temat morderstw i pogrzebu Nicka.
– Myślałam, że nas też pokażą. W końcu jesteś jego byłą żoną.
– To chore.
– Nie bardziej chore, niż pomysł, żeby znowu jechać do tego szpitala. A skoro już o tym mowa – powiedziała, popijając rieslinga – jestem temu przeciwna.
– Muszę to zrobić.
– Czy Montoya wie?
– Nie.
– Zadzwonisz do niego?
– A co miałabym mu powiedzieć? Że muszę wrócić tam, gdzie się to wszystko zaczęło? Że muszę stawić czoło demonom przeszłości i że nie mogę ruszyć do przodu, zanim tego nie zrobię?
Gina wzruszyła ramionami.
– To jakiś psychologiczny bełkot.
– Muszę to zrobić – odparła Abby.
– No to jedź. – Gina wyrzuciła ręce do góry w geście rezygnacji.
Abby westchnęła.
– Ty i tata okłamywaliście mnie przez dwadzieścia lat. To bardzo długo. W końcu należy mi się choć kilka godzin, bym mogła się z tym uporać i…
Gina jednym haustem dopiła wino.
– Jedź już. Rozpraw się ze swoimi demonami.
– Jadę.
Gina poszła do kuchni, otworzyła lodówkę, wyjęła butelkę i wyciągnęła z niej korek.
– Może wrócę do domu następnym samolotem.
Abby spojrzała w stronę zachodzącego słońca.
– Naprawdę nie mam teraz czasu na rozmowy. Kiedy wrócę, spędzimy razem trochę czasu, napijemy się wina, dobrze? Będziemy piły i oglądały stare filmy w telewizji, jeśli uda nam się znaleźć kanał, na którym nie będą gadać o tych morderstwach.
Gina napełniła kieliszek i zakorkowała butelkę.
– Jeśli czujesz, że musisz to zrobić, to trudno. Przepraszam, że tak się czepiam. Ciągle odczuwam skutki zmiany czasu i chyba coś mnie rozbiera. Baba, która siedziała za mną w samolocie, tak strasznie kaszlała, myślałam, że wypluje z siebie płuca. To pewnie grypa.
– W szafce w łazience jest ibuprofen.
– Na razie to mi wystarczy. – Gina podniosła kieliszek i upiła łyk wina. – A może chcesz, żebym z tobą pojechała? – spytała bez entuzjazmu.
– Nie martw się, myślę, że to coś, co powinnam zrobić sama.
– Może pojadę z tobą i zaczekam w samochodzie?