Выбрать главу

Po raz kolejny zdumiało ich, jak ogromna różnica wieku zdawała się dzielić Dolga od dziesięcioletnich bliźniąt. A przecież był od nich starszy zaledwie o dwa lata!

Dolg jakby należał do świata dorosłych.

Przyczyniła się do tego powaga w oczach chłopca, bo przecież często wyrażał się i zachowywał dziecinnie, w najlepszym rozumieniu tego słowa.

Dowódca, podnosząc szklankę, zwrócił się do Erlinga i Theresy:

– Uważam, że oboje państwo uczyniliście naprawdę słuszny wybór. Najserdeczniejsze życzenia szczęścia!

Kolejny toast. Dolg miał wrażenie, że zaraz pęknie od soku wiśniowego, i chciał, żeby wreszcie przestano ucztować.

Żołnierze odeszli do swego skrzydła gospody. Móri, który dzielił pokój z Dolgiem i Nerem, powiedział dobranoc i zabrał syna i psa.

Ale Erling i Theresa jeszcze nie chcieli się kłaść. Mieli oddzielne sypialnie, oboje bardzo się pilnowali, by nie złamać żadnych zasad. Spędzenie nocy w tym samym pokoju nawet nie przyszło im do głowy. Na to Erling darzył swą wybrankę zbyt wielkim szacunkiem.

Mogli jednak siedzieć razem przy stole i rozmawiać, odprężeni po trwającym wiele dni intensywnym napięciu, strachu i niepewności. Kardynał i Zakon Świętego Słońca zeszli gdzieś na dalszy plan, a oni w spokoju mogli się teraz zająć sobą.

Erling ujął dłonie Theresy.

– Mam wrażenie, że tyle już czasu upłynęło od chwili, gdy byliśmy na Akershus i przez woalkę dostrzegliśmy twoje siniaki, Thereso – rzekł łagodnie.

– Bo to naprawdę było dawno temu. Znamy się od… od czternastu lat? Chyba tak, około czternastu albo nawet dłużej.

– Już wtedy mi się spodobałaś, ale wówczas byłem związany z Catherine, a ty z Adolfem von Holstein – Gottorp. Od tamtego czasu wiele przeżyliśmy. Cudownie, że możemy być razem już na zawsze.

– I ja tak czuję.

Erling uniósł dłoń Theresy i ostrożnie, delikatnie ją ucałował.

– Chociaż zbliżam się do pięćdziesiątki, uważam, że to, co w życiu najlepsze, mam jeszcze przed sobą, Thereso.

– Podobnie myślę i ja – przytaknęła mu rozpromieniona. – Ale będziesz miał teraz wielką rodzinę – rzekła ostrzegawczym tonem.

– Bardzo się cieszę, zawsze tego pragnąłem. Podejrzewam jednak, że nie mogę mieć dzieci – powiedział dyplomatycznie.

Theresa popatrzyła na niego z taką wdzięcznością, że poczuł ogarniające go wzruszenie.

– Ja także nie mogę mieć już więcej dzieci – westchnęła z ulgą. – Dlatego tak bardzo się cieszę z odzyskania Tiril…

Umilkli. Theresa raz odzyskała córkę. Ale jak się im powiedzie teraz?

Erling zapewnił pospiesznie:

– I wiesz przecież, jak bardzo jestem przywiązany do rodziny Tiril. Móri był moim najlepszym przyjacielem na długo przed spotkaniem z tobą, a dzieci są po prostu wspaniałe. Przyda im się dziadek, nie uważasz?

– Och, oczywiście – odparła z powagą, lecz nie bez błysku w oku.

Przyszedł oberżysta i dyskretnie szepnął, że kładzie się już spać, ale oni mogą siedzieć w jadalni tak długo, jak tylko zechcą. A może życzą sobie jeszcze wina?

– O, nie, dziękuję – Theresa uśmiechnęła się nieco wyniośle. – Gdybym wypiła więcej, mogłabym zacząć zachowywać się nierozważnie.

– A więc poprosimy o wino – prędko odpowiedział Erling i roześmieli się wszyscy troje.

Po odejściu gospodarza Erling oświadczył:

– Myślę, że wszystkie dzieci zdołają się porozumieć, cała piątka: Dolg, Villemann, Taran, Rafael i Danielle.

– Z całą pewnością. Są przecież niemal równolatkami i polubiły się od razu w Virneburg.

– Bardzo się cieszę na tę chwilę, kiedy znów zobaczę naszych podopiecznych!

– Ja także. Łapię się na tym, że ciągle o nich myślę.

Tak dobrze czuli się razem. Oberża była bardzo stara, w pociemniałe ze starości ściany wniknął jakby blask ognia płonącego na kominku od dawien dawna, szmer głosów, radość i napięcie. Sufit przez dziesiątki lat poczerniał od oparów przyrządzanego jedzenia, ale stoły i ławy wyszorowano do białości. W grubych deskach widniały szczerby i nacięcia, ale obrusiki w czerwoną kratę starały się zakryć najgorsze zniszczenia. Na półkach stały oplecione pajęczyną butelki wina, a z belek pod sufitem zwieszały się warkocze czosnku i pęczki suszonych ziół.

Gospoda miała swoją atmosferę, przyjemnie było tu przebywać.

– Z tobą jest zupełnie inaczej – wyznał nagle Erling.

– Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli.

Erling zaśmiał się nerwowo.

– Mam wrażenie, jakbym zabiegał o względy kobiety po raz pierwszy w życiu. Znałem wszelkie zasady zachowania, całą niezmienną kolejność postępowania. A teraz jakbym zaczynał wszystko od nowa. Jakbym nigdy dotąd nie miał do czynienia z kobietą.

Theresa spuściła głowę, onieśmielona i niepewna.

– I to jest takie wspaniałe! – wykrzyknął nieoczekiwanie Erling. – Czuję się jak odrodzony, oczyszczony właśnie z tego powodu. Kocham cię, Thereso. Czy już ci to mówiłem?

– Powtórz jeszcze raz – rozpromieniła się.

Uczynił to z ochotą.

– A ja ciebie. Bardzo, naprawdę bardzo.

Erling wstrzymał oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Spoglądał na Theresę, obejmował ją wzrokiem, patrzył na jej włosy, na ujmującą twarz, na ręce tak ufnie spoczywające w jego dłoniach…

Wstał.

– Chyba najlepiej będzie, jak się teraz rozstaniemy, Thereso. Wiele nas jeszcze czeka, zanim naprawdę będę mógł wziąć cię w ramiona. Musimy odnaleźć Tiril, trzeba także poprosić twojego brata o zgodę na nasze małżeństwo. Nie chciałbym się teraz posuwać za daleko, chociaż tego właśnie pragnę. Pójdźmy teraz do swoich pokojów, tak będzie najlepiej.

Theresa potakująco kiwała głową. I ona wstała, ale nie puściła ręki Erlinga. Gdy opuszczali jadalnię, z oczu biła jej ogromna radość.

Jego słowa, spojrzenia, bliskość, rozpaliły ją bardziej niż sądziła, że to możliwe. Pocieszało ją jedynie, że i on mówił, iż czuje podobnie.

Nie spodziewałam się takiego podniecenia, takiej reakcji w moim wieku, myślała.

W moim wieku? Och, przestań, Thereso, z tym wiekiem, łajała sama siebie. Erling jest niemal twoim rówieśnikiem…

Czterdzieści dziewięć lat to żaden wiek!

Jestem głupia, taka głupia!

Nie, raczej niepewna i niedoświadczona, chociaż w młodości miałam kochanka, co prawda tylko raz, i przez wiele łat byłam zamężna.

Ale obca mi jest piękna, czysta, odwzajemniona miłość.

Po prostu.

Theresa leżała w łóżku, ale nie spała. Niepokój trawił jej ciało i nie mogła się doczekać, aż sam się wypali.

Ale radość, jaka ją ogarnęła, była tak wielka, że gdy tak leżała z zamkniętymi oczami, na ustach błąkał jej się łagodny uśmiech, a na twarzy malował spokój, niezwykły spokój.

Znów poczuła się kobietą.

Nie tylko księżną, jej wysokością, odpowiedzialną za gospodarzenie w Theresenhof, za wszystkich, którzy u niej pracowali – czyli za więcej niż połowę miasteczka, dbającą o to, by podlegli jej ludzie mieli kogo obdarzać szacunkiem i na kim się wzorować, aby we dworze mieszkała naprawdę dobra rodzina.

I tak właśnie było. Wszyscy członkowie jej rodziny cieszyli się wielkim poważaniem, a Móri i Tiril, rzecz jasna, bardzo jej pomagali w zarządzaniu dworem.

Ale główny ciężar odpowiedzialności zawsze spoczywał na niej, chociaż oficjalnie przekazała Theresenhof córce i zięciowi. To ona była księżną, siostrą cesarza. Ludzie w miasteczku o tym nie zapominali i Theresa często nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest groźną i surową chlebodawczynią, choć wcale nie było to prawdą. Jedynie odpowiedzialność tak bardzo jej ciążyła.