Выбрать главу

Teraz wszystko się zmieniło. Wielbił ją mężczyzna, i to tylko ze względu na nią samą. Pokochał ją za jej sposób bycia, za wygląd. Mówił, że spodobały mu się jej oczy, bijące z nich ciepło. Lubił dotykać jej skóry… Theresa nieświadomie przeciągnęła palcami po ramieniu, jakby chciała sprawdzić, czy rzeczywiście jest co kochać. Podobał mu się jej głos, jej śmiech, włosy siwiejące w równym rytmie z jego włosami…

Przyszłość wydawała się teraz nieskończenie piękna. Móc się starzeć wspólnie z kimś.

Zadrżała, ale był to dreszcz przyjemności. Wiedziała, co ją czeka, zdawała sobie sprawę, że już niedługo pozyska pełną, zalegalizowaną miłość Erlinga. Ta myśl napełniała ją cudownym oczekiwaniem. Ale nie tylko ciało było niespokojne, myśli także nie mogły zaznać spokoju.

Czyżby w życiu towarzyszyła mi Nemezis, bogini zemsty? zastanawiała się. Dlaczego nigdy nie mogę zaznać pełnej, niczym nie zmąconej radości?

Gdy odzyskałam utraconą córkę i przeżyłam nieziemskie wprost szczęście, zmarł mój mąż. Tego samego dnia.

Theresa nie wiedziała, że to Catherine w źle pojętej dobrej wierze zgładziła księcia Adolfa. Tej tajemnicy nigdy przed nią nie zdradzono.

Myślała dalej:

To ja sprowadziłam nieszczęście na Tiril i Móriego, bo mój ukochany z czasów młodości znajdował się wśród ich wrogów.

A teraz, kiedy mogłabym być niewypowiedzianie szczęśliwa, bo mam miłość wspaniałego, kochanego przeze mnie mężczyzny, prawdziwy ojciec Tiril, jego okrutny stryj kardynał i ten ich straszny zakon uprowadzili moją córkę. Nie zaznam w pełni radości i szczęścia, dopóki jej nie odnajdziemy i nie przekonamy się, że nic się jej nie stało.

Czym zasłużyłam sobie na taką karę? Czy wciąż nie uzyskałam przebaczenia za grzech młodości?

Och, nie, ta krótka chwila szaleństwa jest nieistotna. Prawdziwym grzechem było odrzucenie Tiril, nowo narodzonej córeczki. Ale próbowałam wszak naprawić ten błąd! Co więcej mogę uczynić, aby uzyskać rozgrzeszenie?

Zapłakała, kryjąc twarz w poduszce. Wiedziała, że następnego dnia przypłaci to bólem głowy, ale poczuła się taka bezradna i łzy nie dały się powstrzymać.

Upłynęło dużo czasu, zanim zasnęła.

Rozdział 5

Ranek wstał jasny i przejrzysty. Kiedy dojechali do kolejnego wzgórza, na południu dostrzegli Morze Śródziemne.

Przemierzali góry i doliny południowej Francji, niemal przez cały czas jadąc pod górę albo w dół.

– No ładnie – odezwał się Siegbert. – Czy ktoś potrafi powiedzieć, gdzie jesteśmy?

– Owszem, wyobraź sobie, że tak – odparł Erling. – Bo zanim wyruszyliśmy, rozmawiałem z oberżystą.

– Wspaniale, Erlingu – uśmiechnęła się Theresa.

Cała grupa wstrzymała konie na szczycie wzniesienia. Mistral, ostry wiatr szalejący niekiedy u francuskich wybrzeży Morza Śródziemnego, targał im włosy, nawet Nerowi powiewały uszy.

– Zajechaliśmy znacznie dalej, niż kiedykolwiek ośmielilibyśmy się przypuszczać – wyjaśnił Erling. – Jeśli wciąż będziemy poruszać się prosto, jutro dotrzemy do Awinionu.

– Och, to brzmi świetnie! – stwierdziła Theresa.

– Awinion – zastanawiał się Móri. – Prawdziwie historyczna nazwa. Co się stało, Dolgu? Wyglądasz na zaniepokojonego.

– Nie tam mamy jechać – powiedział chłopiec. Wyglądał przy tym na równie niepewnego i zdziwionego własnymi słowami, jak pozostali.

– Co masz na myśli?

– Nie wiem – odparł Dolg. – Ale musimy jechać tam!

Pokazał palcem kierunek.

– Na południe! – zdumiał się Erling. – W ten sposób dojedziemy po prostu do Morza Śródziemnego.

– Nie, nie aż tak daleko. Ale mamy jechać w tę stronę. Wiem o tym.

– Czy to będzie okrężna droga? – zastanawiał się któryś z żołnierzy.

– Chyba nie tak bardzo – doszedł do wniosku Erling, który wiedział, że impulsów Dolga należy słuchać. – Czy wiesz dokładnie, dokąd chcesz dotrzeć?

– Nie.

To nie zabrzmiało szczególnie zachęcająco. Mistral, “mistrz wiatrów”, wył i zawodził.

– Erlingu, jakie miasta leżą w tamtych stronach, wiesz? – spytał Móri.

Przyjaciel zastanowił się.

– Oberżysta wskazywał na wiele miast. Na południu Tulon, Marsylia…

– Nie tak daleko – pokręcił głową Dolg.

– Ach, moi drodzy, nie bardzo to wszystko mogę spamiętać… Aix? Aix – en – Provence?

– Tak – cicho powiedział Dolg.

– Wobec tego ruszamy – zdecydował kapitan gwardii cesarskiej.

Po drodze starali się przypomnieć sobie, co wiedzą o mieście Aix.

Gdy dotarli do dziwacznego wzgórza na północ od miasta, Theresa przypomniała sobie wyczytane kiedyś wiadomości o historii tego regionu.

– Słyszałam o tym trójkątnym wzniesieniu – powiedziała. – No tak, spójrzcie, z dwóch stron zbocza opadają stromo w dół. Trzeci bok jest podobno zagrodzony długim murem…

– Jest mur! – wykrzyknął z zapałem jeden z żołnierzy, dumny z odkrycia.

– Rzeczywiście! – uśmiechnęła się ucieszona Theresa. – A więc to Oppidum d’Entremont, warownia liguryjskiego ludu Saliów, “oppidum” oznacza po prostu miejsce obwarowane, miasto. W roku sto dwudziestym trzecim przed narodzeniem Chrystusa zostało zniszczone przez konsula rzymskiego Sekstiusza. Aby chronić cały region przed najazdami Saliów, założył nowe miasto, Aquae Sextiae, czyli Aix. Nazwa nawiązuje do istniejących tu gorących źródeł.

– Masz doprawdy ogromną wiedzę – rzekł z podziwem Móri.

– Kiedy trochę popracuję nad pamięcią, przypomina mi się to i owo – roześmiała się Theresa. – Wiem także, że miasto było stolicą rzymskiej prowincji aż do czwartego wieku naszej ery. Spójrzcie na południe, to zobaczycie przed sobą Aix.

Miasta nie było widać wyraźnie, ledwie je dostrzegali.

– Skąd wiesz tyle na temat Aix? – spytał Theresę Erling.

– Ponieważ interesowałam się kiedyś tamtejszą katedrą romańsko – gotycką – odparła. – Znajduje się w nim tryptyk, czyli trzyczęściowy ołtarz, który nosi nazwę “Krzak gorejący”. Bardzo bym chciała go zobaczyć, o ile tylko zdążymy.

– Oczywiście! – zapewnił Erling.

– Środkowa część tryptyku przedstawia Marię Dziewicę w krzewie gorejącym, a po jej bokach klęczą król i jego małżonka. Było w zwyczaju umieszczanie na ilustracjach nawiązujących do przekazów biblijnych postaci wysoko postawionych osobistości. Ponieważ artysta stworzył ołtarz w piętnastym wieku, przypuszczam, że i ten król żył w owych czasach. Czy przypadkiem nie nazywał się Renę? Nie pamiętam.

W ostatnich promieniach wieczornego słońca wjechali do Aix.

Miasto okazało się wspaniałe, wszędzie widać było ślady jego dawnej świetności.

Dolg jednak nie dostrzegał otoczenia. Jego oczy, niepewne, zalęknione, błądziły po okolicy.

– Muszę coś odnaleźć – z niepokojem oznajmił ojcu. – Ale nie wiem, gdzie tego szukać. A nam się spieszy!

– Zatrzymamy się w gospodzie – uspokajał go ojciec. – Będziesz miał czas, żeby się zastanowić. My, dorośli, postaramy się dowiedzieć czegoś więcej na temat Aix, czy raczej Aquae Sextiae, jak kiedyś nazywało się to miasto. Przypuszczam, że tam właśnie tkwi rozwiązanie zagadki.

– W pradawnych czasach? No tak, bo przecież Zakon Świętego Słońca wywodzi się z dawnego Cesarstwa Rzymskiego. Ale nie jestem pewien… Czy naprawdę tak było?

– Być może tu się tego dowiemy – stwierdził Móri.

Później, kiedy już się zakwaterowali w oberży i zjedli kolację, nie tak wprawdzie wystawną jak poprzedniego dnia, lecz smaczną, niemal wszyscy mieli coś do powiedzenia.