Zebrali się wokół Dolga na balkonie, biegnącym na wysokości pierwszego piętra wokół czworokątnego podwórza, na którym swobodnie sobie spacerowały kury, gęsi i inne zwierzęta. Nero przyglądał im się przez balustradę, z zainteresowaniem nastawiając uszu. Cichutko przy tym popiskiwał. Chętnie zbiegłby na dół i wywołał trochę zamieszania…
– Posłuchaj mnie, Dolgu – powiedział Erling. – Wielu z nas zdobyło bardzo ciekawe informacje. Aix to nie byle jakie miasto!
Pokiwali głowami. Dolg przenosił pytające spojrzenie z jednego na drugiego.
Głos w imieniu dorosłych zabrał Erling:
– Słyszałeś o Cymbrach i Teutonach?
Dolg po namyśle odpowiedział pytaniem:
– To jakieś ludy?
– Masz rację! Plemiona germańskie, największe i najważniejsze w swoim czasie. Przypuścili atak na Rzym, ale Teutonów rozbił w pył konsul Mariusz. Było to w roku sto drugim przed narodzeniem Chrystusa, a zgadnij gdzie?
– Tutaj?
– Właśnie!
Dolg wziął głęboki oddech. Długo się zastanawiał, czubkiem języka zwilżył wargi.
– Rzymianie pokonali Teutonów, ale pewnie niektórzy z nich także zginęli?
– Z całą pewnością!
Wszyscy pomyśleli o rym samym. Dolga coś ściągnęło do tego miasta. Jeśli jacyś rzymscy wojownicy należeli do starego zakonu Świętego Słońca… Nie, to nie mogli być prości żołnierze. Członkami zakonu byli zawsze wielmoże, a więc przynajmniej jakiś dowódca.
Jak oni się w tamtych czasach nazywali? Gladiatorzy? Nie!
Posypały się propozycje. Hoplici? Nie, to Grecy. Centurioni?
Tak! Teraz byli już blisko! Może chodzi o trybuna? Trybuna wojskowego?
Nic więcej wymyślić nie zdołali.
Erling westchnął.
– Z moją kupiecką francuszczyzną niedaleko zajdę w tym kraju. Nie na wiele się zda znajomość miar tkanin jedwabnych, kiedy trzeba rozmawiać o historii.
– Mój francuski także pozostawia wiele do życzenia – przyznała Theresa.
Móri nic nie powiedział, bo w ogóle nie znał francuskiego.
Jeden z żołnierzy oznajmił z dumą:
– Wyznaczono mnie, abym wam towarzyszył, ponieważ moja matka pochodziła z Hiszpanii i całkiem nieźle opanowałem ten język.
– Doskonale – pochwaliła Theresa. – Przyda nam się, kiedy tam dojedziemy.
Dowódca gwardzistów, cicho i jakby niechętnie, żeby pokazać, że nie chce się chwalić, rzekł:
– Wygląda na to, że ja opanowałem francuski najlepiej ze wszystkich. Spróbuję więc rozpytać, czy nie poległ tutaj jakiś centurion czy inny potężny dowódca.
– Świetnie – powiedział z uznaniem Erling. – Współpraca układa się nam doskonale, prawda?
Wszyscy byli tego samego zdania.
Kapitan wyruszył do miasta, by zasięgnąć języka, a Theresa towarzyszyła mu do katedry. Bardzo chciała obejrzeć tryptyk.
Dolg w tym czasie siedział na krześle w oberży i czuł się dość niemądrze. A jeśli bez najmniejszego powodu zmusił całą grupę do nadłożenia drogi? W tej chwili bowiem nie miał żadnych przeczuć i bardzo go to martwiło.
Mocno zacisnął dłonie na oparciu krzesła, naprężył ręce, głowę wcisnął w ramiona. Skrzyżowanymi stopami kołysał w przód i w tył.
Elivevo, mój dobry duchu opiekuńczy, pomóż mi, prosił w myślach. Co mam robić?
Odpowiedź napłynęła także w myślach: czekaj!
Dolg westchnął ciężko.
Wszyscy powrócili do gospody i znów się zebrali, by wymienić zdobyte informacje. Tym razem zasiedli w pełnej ludzi jadalni. Doszli do wniosku, że i tak nikt ich nie zrozumie.
– No cóż, ja widziałam tylko tryptyk – zaczęła Theresa. – Przecudny! Dowiedziałam się, że artysta nazywał się Froment, i oczywiście pomodliłam się do Madonny o dalszą pomoc. Niestety, nie potrafię się przyczynić do rozwiązania problemu.
– Czy w katedrze są katakumby? – dopytywał się Móri.
– Ach, mój drogi, o to zapomniałam spytać – odparła zatroskana. – Powinnam była o tym pomyśleć! Ale to ogromna, piękna katedra, tak więc…
– Ja dowiedziałem się czegoś – powiedział kapitan. – Kilkanaście kilometrów na wschód od Aix jest góra zwana Mont Sainte – Victoire. Tam konsul Mariusz wzniósł pomnik tuż przed bitwą z Germanami.
– Góra Świętego Zwycięstwa – mruknął zamyślony Erling. – Równie dobrze mogłaby się nazywać Górą Świętego Słońca.
– Rzeczywiście, może się z tym kojarzyć. Aż nieprzyjemnie – wzdrygnęła się Theresa. – Co ty na to, Dolgu?
Chłopiec się zastanowił.
– Nic – stwierdził wreszcie niepewnie. – To tutaj. W mieście.
Zapadło milczenie. Nikt nie miał nic więcej do dodania.
– Wyjdźmy do miasta jutro rano, my dwaj, ty i ja – zaproponował Móri. – Spróbujemy coś wyczuć.
– Nie jutro rano – poprawił go syn. – Pójdziemy już teraz!
– Prawie już noc!
– Nie mamy czasu do stracenia – nalegał Dolg. – Mama nas potrzebuje, trzeba się spieszyć.
Stanęli niepewni, nie wiedząc, co począć.
– Dowiedziałem się, że w ratuszu jest pokaźna biblioteka. Może tam dałoby się coś wyczytać? – podsunął kapitan.
Dolg przygryzł wargę.
– To nie ma nic wspólnego z biblioteką, chociaż pomysł jest dobry – powiedział wreszcie. – Muszę odnaleźć… coś innego.
– Co takiego?
– Nie wiem – westchnął chłopiec zrezygnowany.
Móri podjął decyzję:
– Myślę, że powinniśmy posłuchać Dolga. Zgoda, synu! Pójdziemy już teraz.
Nie tylko Theresa zatroskana pokręciła głową, ale Dolg się rozjaśnił.
– Może dowiem się, kiedy dotrzemy na miejsce?
– Jeśli w ogóle na nie trafimy – mruknął Móri.
Czuł się zmęczony i marzył o położeniu się do łóżka, żeby rano wstać świeży i wypoczęty. Ale Dolg z pewnością miał rację, należało się spieszyć ze względu na Tiril. Już i tak zbyt długo musiała czekać.
Miasto pogrążyło się w mroku, tylko gdzieniegdzie słabo świeciły pochodnie albo bardziej nowoczesne lampki oliwne. Domy leżały uśpione, jasno było jedynie w pośledniejszych gospodach, ale stamtąd dochodziły pijackie wrzaski, więc Móri i Dolg trzymali się od nich z daleka. Zaopatrzyli się w latarenkę, oświetlającą nieco brudne, wąskie uliczki i pobielone wapnem ściany domów.
Móri pozwolił, aby Dolg wybierał drogę.
– Kapitan mówił, że ruiny pierwotnej osady leżą na północ od Aix. Może tam “właśnie powinniśmy spróbować? – zastanawiał się Dolg.
– Owszem, możemy. Ale dowiedzieliśmy się także, że bitwa Rzymian z Teutonami rozegrała się na zachód od miasta.
– Naprawdę? – ucieszył się Dolg. – Ja o tym nie słyszałem. Wobec tego tam powinniśmy iść.
– To może być daleko, a i tak jutro będziemy jechać w tamtym kierunku. Czy nie moglibyśmy załatwić tego po drodze?
Ale Dolg oddychał szybko, z niecierpliwością.
– Nie. Nabrałem pewności, kiedy powiedziałeś o zachodnich okolicach miasta. Musimy tam iść, ale nie aż do samego pola bitwy. Chodźmy! Chodźmy!
W świetle latarenki oczy chłopca błyszczały z podniecenia. Ręka, spoczywająca w dłoni Móriego, drżała. Czarnoksiężnikowi nie pozostawało więc nic innego, jak ruszyć za synem, uparcie ciągnącym go w jednym kierunku, najpewniej na zachód. W jaki sposób chłopiec mógł się tak dobrze orientować w ciemnościach w nieznanym mieście, Móri nie mógł zrozumieć.
– Dolgu, dlaczego nie możemy wstrzymać się do jutra?
– Ponieważ to nie jest zwykła droga prowadząca z miasta. Tędy, szybko! Spieszmy się, dopóki przeczucie mnie prowadzi.
Nagle Móri także coś poczuł, coś zaczęło go ciągnąć, kusić.