Выбрать главу

– Czy naprawdę tak prędko? – zadumał się Móri. – Bitwa miała miejsce przed… zaraz, zaraz… około tysiąc osiemset czterdziestu laty… Sporo czasu upłynęło. Nie można zbyt wiele wymagać od zwykłego wapienia.

– Oczywiście masz rację, ojcze. Ale co tu jest napisane?

– To nie jest w tym samym języku, co twoje tajemne znaki powyżej. To łacina, tak jak przypuszczaliśmy. Nie rozumiem z niej ani odrobiny. Chociaż? Pewne słowo powtarza się dwukrotnie. Pozostałe są zbyt zatarte, aby ktokolwiek mógł je odczytać.

– A to słowo, które znasz?

– Podnieś latarnię! Tak, tu napisano perditus.

– Co to znaczy?

– Stracony, zgubiony. Coś w tym rodzaju.

– Niewiele nam to mówi. Szkoda – westchnął Dolg, obracając się ku okrytym nocnym mrokiem łąkom. – Pójdę sprawdzić, czy nie napłyną jakieś nowe impulsy.

– Dobrze – zgodził się Móri, jakby roztargniony. – Tylko zbytnio się nie oddalaj!

– Oczywiście.

Móri przykucnął i zapatrzył się w leżący na ziemi łańcuch. Plądrowanie grobu nie było jego zamysłem i chciał zostawić łańcuch przy szczątkach, dając tym samym wyraz swemu szacunkowi. Ale mógł go na chwilę wziąć do ręki?

Poczuł w dłoni ciężar i chłód metalu.

Jakże pociemniało na wrzosowisku!

Móri powoli wstał, w głowie zawirowało mu od myśli i uczuć. Nie zdając sobie z tego sprawy, wciąż trzymał łańcuch w zaciśniętej dłoni.

– Dolg! – zawołał do syna, przechadzającego się w mroku w odległości zaledwie kilkunastu metrów od niego. – Dolg, pomyliliśmy się! Przypomnij sobie, co powiedział Cień! “Nie zostałby ranny, gdyby nosił znak Słońca”. Rozumiesz? Znaku nie zrabowano z jego grobu. Nie miał go już wtedy na szyi. Zdjął go, zanim rozpoczęła się bitwa. Bardzo niemądrze z jego strony!

Dolg, wciąż odwrócony plecami do ojca, milczał.

Móri podjął:

– Widzisz, ja go oddałem.

Cóż on na miłość boską mówi?

Zmarszczył brwi. Dlaczego chłopiec nie odpowiada?

– Ale mieliśmy rację, jestem Rzymianinem, trybunem dowodzącym legionem. Nazywam się Kwintus Ursus.

Ja? Dlaczego powiedział to w pierwszej osobie?

A Dolg nawet nie odwrócił głowy!

– Dolg? Czyżbyś ogłuchł?

Ale chłopiec tylko się pochylił i zaraz wyprostował.

– Niczego nie znajduję, ojcze. Nie wychwytuję też żadnych impulsów. Ojcze? Ojcze, gdzie jesteś?

– Tutaj! Nie widzisz mnie? Stoję przecież przy grobie, tuż przed tobą!

Jak ciemno! Jakiś gęsty mrok spowił wrzosowisko. Dziwny mrok, nie zwyczajna wieczorna ciemność. I skąd się tu wzięły te niskie domy? I ci wszyscy ludzie na wzgórzu? Dlaczego noszą hełmy? Krótkie spodnie? A może raczej spódniczki? Nie, to nie spódniczki. Te stroje są dokładnie takie same, jak krótkie skórzane zbroje, używane przez rzymskich zol… nie… rży…

Móri zdrętwiał, jakby nagle cała krew zakrzepła mu w żyłach.

– Ojcze? Ojcze, boję się! Gdzie ty jesteś?

Ten strach w głosie syna.

– Jestem tutaj, bardzo blisko ciebie!

Żadnej reakcji.

Dolg go nie słyszał. Ani też nie widział.

Móri chciał wypuścić łańcuch, który nagle zaczął go parzyć, ale metalowe ogniwa tkwiły jak przyklejone w jego zaciśniętej dłoni. Nie mógł jej otworzyć, choć drugą ręką próbował wyprostować palce.

Gdy rozpaczliwie wykrzykiwał imię syna, chłopiec na jego oczach zniknął, rozpłynął się, a przed Mórim ukazał się inny czas.

Czas, który na ziemi przeminął już dawno.

Rozdział 6

Osobliwy mrok ustąpił. Niebo pojaśniało.

Gotowi do walki.

Teutonowie, barbarzyńcy z północnych krain, już na nich czekali.

Kohorty Rzymian, każda licząca około sześciuset ludzi, wmaszerowały zajmując wybrane pozycje. Z przyniesionych raportów wynikało, że Teutonowie nadciągają ze wzgórza.

To konsul Mariusz wprowadził nowy podział legionów na kohorty. Jedna kohorta stanowiła dziesiątą część całego legionu, którym dowodził Kwintus Ursus, trybun. Podlegali mu dowódcy manipułów i mniejszych jednostek, centurii.

Ursus to doskonały dowódca. Konsul był zeń zadowolony.

Szczęśliwie jest nietykalny! A to dzięki…

Ursus sięgnął do piersi, szukając wsparcia w znaku Słońca.

Zmartwiał. Znaku nie było!

No tak, oczywiście, nocą, w oszołomieniu miłosnym, podarował go pięknej Flawii. Zażyczyła sobie tego, a on, upojony jej bliskością, gotów był dla niej na wszystko.

Co teraz pocznie? Przestał już być nietykalny.

Ursus znaczyło tyle, co niedźwiedź. Nazwano go tak, ponieważ był potężny i silny. Uświadomiwszy sobie, że może polec w walce, postanowił zwołać swoich centurionów i innych podległych mu dowódców na naradę, by ułożyć nowy plan bitwy. Zwykle to on stawał na czele swoich oddziałów i zagrzewał łudzi do walki. Jego odwaga przydawała im bojowego ducha podczas licznych starć z plemionami zamieszkującymi obrzeża imperium rzymskiego. Rozgromili wiele barbarzyńskich plemion, lecz Teutonowie to cały lud, najsilniejszy i najbardziej dziki ze wszystkich, z jakimi mieli do czynienia.

Ursus wiedział, że Teutonowie współdziałali z Cymbrami, innym ludem pochodzącym z północy, podobno ze Skanii w państwie Gotów. Teutonowie przybyli z południowych plaż Morza Bałtyckiego. Przedarli się na południe, niemal nie natykając się na opór.

Teraz jednak mieli stawić czoło armii rzymskiej pod dowództwem konsula Gajusza Mariusza. A Kwintus Ursus był głównodowodzącym legionem.

Ursus, niezwyciężony, postać owiana legendą!

Ten, który skradł znak Słońca lemurom. A potem w miłosnym szale dopuścił się czegoś niewybaczalnego.

Dureń, głupiec! Długo ciskał przekleństwa na samego siebie.

Jeszcze tylko jeden człowiek, centurion, wiedział o znaku Słońca, bo był wtedy razem z nim i zdobył swój własny znak. Widział także niezwykłe symbole wyryte na odwrotnej stronie znaku Słońca. Żaden z nich nie rozumiał, co oznaczają, domyślili się jednak, że tajemne symbole posiadają niezwykłą moc. Centurion także nie odnosił żadnych ran; zresztą wbił się w dumę, pragnął zostać wielkim mistrzem jakiegoś tajemniczego zakonu, tak przynajmniej mówił. Kiedy jednak Ursus stwierdził, że to on powinien zostać wielkim mistrzem, centurion przestał o tym wspominać.

Flawia, cudownie piękna kobieta, którą spotkał w poprzednim mieście i zabrał do swego namiotu pomimo gniewu małżonki… Dla Flawii, opętany miłością, gotów był na wszystko, i dał tego dowody. Ofiarował jej znak Słońca. O bogowie!

W jego wnętrzu odezwał się nieznajomy, uporczywy głos, nie, nie głos. Jakby myśclass="underline"

Powiedz, gdzie jest Flawia? Gdzie może być teraz?

W mieście Aquae Sextiae, pomyślał odruchowo. W domu prefekta. W obozie przestała już być bezpieczna, tak wielkie jest rozgoryczenie mej żony.

Gdzie leży dom prefekta?

Uporczywe myśli, natrętne pytania.

Przy rynku, najelegantszy dom.

Ursus poczuł, że nieznajomy głos go opuścił.

Zostawił, aby poległ w walce. Ze wzgórza z krzykiem i wrzaskiem już nadbiegali Teutonowie. W taki sposób zwykle przypuszczali szturm, chcieli przestraszyć wroga. A on nie zdążył zmienić planu bitwy.

Żołnierze oczekiwali, by ich poprowadził, stanął na czele całej rzymskiej armii.

Nie pozostawało mu nic innego.

“Głos” go opuścił. Kwintus Ursus przestał być interesujący.

Interesująca natomiast zaczęła być Flawia. To ona miała znak.

Flawia, piękna hetera, siedziała w domu prefekta, bawiąc się wielką ozdobą, otrzymaną od Ursusa. Nie doceniała jej znaczenia. Okrągłe słońce z rozchodzącymi się wokoło promieniami? Niemądra, ciężka i niepraktyczna ozdoba, lecz bez wątpienia cenna. Chciała po prostu wypróbować uczucia Ursusa, dlatego oświadczyła, że pragnie mieć klejnot. I dostała go.