Выбрать главу

Flawia przywykła do tego, by spełniano jej zachcianki.

Na odwrocie medalionu znajdowało się sporo jakichś niepojętych znaków. Ale mało ją obchodziły.

Podniosła głowę.

Miała wrażenie, jakby ktoś pytał:

Gdzie znak Słońca, Flawio?

Ale nikt nie wypowiedział tych słów, rozbrzmiewały tylko w jej głowie.

Niemądre!

Znów pochyliła się nad klejnotem.

Prawdę mówiąc, promieniste słońce było dla niej zbyt duże i ciężkie. Powinna je przerobić, stopić złoto, a okrągłą płytkę ze środka wyrzucić.

Nie, Flawio, nie! Nie rób tego!

Cóż za niemądre, obce myśli napływają do jej kształtnej główki? Odruchowo przejrzała się w srebrnym zwierciadle. Równie piękna jak zawsze. I przecież była w pokoju sama.

Odłożyła lśniące słońce. Nie lubiła trzymać go w dłoni, miała wrażenie, że biją od niego niezwykłe, drżące promienie.

Upominek nie był wcale taki wspaniały. Ursus mógł dostać go z powrotem.

Ktoś wszedł do domu.

Z atrium dobiegł głos rozgniewanej niewiasty, sprzeczającej się ze służbą.

Żona Ursusa! Szuka Flawii, żądna zemsty.

E, co to szkodzi, po prostu nie przyzna się do romansu.

Ale znak Słońca ich zdradzi! Ta głupia baba nie może go zobaczyć!

Trzeba go ukryć, tylko gdzie?

Flawia rozejrzała się po pokoju. Za jedyną odpowiednia kryjówkę uznała kanał ściekowy. Wpuściła tam słońce, słyszała jego brzęk, kiedy toczyło się pochyłym kanałem. Z pewnością spadnie na stos odpadków, to nic, później je wydobędzie.

Ale dla pięknej Flawii nie było żadnego “później”. Pod drzwiami żona Ursusa krzykiem obwieszczała już śmierć męża. Poległ w bitwie, to przecież niemożliwe, był wszak nietykalny, naznaczony przez bogów, którzy podarowali mu talizman. Centurion, bliski przyjaciel, obiecał wyprawić Ursusowi godny pogrzeb, lecz znak Słońca zniknął, zdaniem centuriona miała go kochanka Ursusa.

Drzwi otworzono szarpnięciem i wiedziona wściekłością kobieta rzuciła się na Flawię. Hetera dostrzegła jeszcze błysk sztyletu, poczuła dojmujący ból i osunęła się na ziemię.

Żona Ursusa przeszukiwała dom do chwili, gdy ludzie prefekta ją pojmali i wtrącili do więzienia.

Stamtąd już nie wróciła.

– Ojcze! Och, jesteś tutaj – rozległ się głos Dolga, w którym brzmiała niesłychana ulga. – Przez moment już sądziłem, że zniknąłeś.

– Przez moment? – powtórzył oszołomiony Móri. – Przecież upłynęło wiele godzin…

Zrozumiał, że podróżował tylko myślą.

– Nic się nie stało, rozdzieliła nas po prostu gęsta mgła.

– Rzeczywiście, była taka dziwna, ale już się rozwiała. Nie znalazłem znaku Słońca, nie odnoszę też wrażenia, że on się tu znajduje.

– To prawda, wcale go tu nie ma. Musimy wracać do miasta.

Móri stanął z łańcuchem w ręku, zamyślony. Czy miał go zabrać pomimo swej niechęci do bezczeszczenia grobu? Ale łańcuch mógł go zaprowadzić dalej w poszukiwaniach znaku Słońca.

Powrót w minione czasy był nieprzyjemnym przeżyciem. Niezwykła podróż zakończyła się sama i znów mógł otworzyć rękę.

Zdecydowanie odłożył łańcuch do komory grobowej. Zabrali się do zamykania grobu.

Nagle Móri zawołał:

– Zaczekaj!

Dolg znieruchomiał z kamienną płytą opartą o biodro. Pytająco popatrzył na ojca.

Móri wciąż miał wątpliwości.

– Nie wiem, Dolgu. Wszyscy wiedzą, że nie jesteśmy hienami cmentarnymi. Ale ten Ursus…

– Ursus?

– Opowiem ci więcej w drodze do miasta. Ten, który tu spoczywa, sam skradł znak Słońca… Jak on ich nazwał? Ten lud? Nie pamiętam. W każdym razie łańcuch nie był jego własnością. Wydaje mi się, że bardziej należy on się nam niż jemu.

Dolg wciąż spoglądał na ojca wyczekująco.

– Tak, bo twoje kroki skierowano właśnie tutaj. Później moje także. Łańcuch powinien być ze znakiem Słońca. A znaku tutaj nie ma.

– Zabierzmy go, ojcze. Nikt nie będzie miał nam tego za złe. Sądzę, że po to między innymi nas tu sprowadzono.

– Widzisz, łańcuch pomógł mi przenieść się w przeszłość. Wszystko ci opowiem.

Móri ostrożnie podniósł łańcuch. Tym razem jego dłoń się nie zacisnęła. Potem zamknęli grób, przykryli kamieniami, mchem i kępami trawy.

W powrotnej drodze Móri opowiedział synkowi o wszystkim, co go spotkało. Wobec zwyczajnego dwunastolatka pewnie by się wahał, ale Dolga trudno nazwać zwyczajnym dzieckiem, a ponadto był wtajemniczony niemal we wszystko, co działo się z Mórim.

– Wiedziałem, ojcze – rzekł chłopiec z podziwem. – Twoje zdolności są o wiele większe niż moje. Jak dobrze, że razem tu przyszliśmy!

– I ja tak uważam. Teraz musimy się dowiedzieć, gdzie stał niegdyś dom prefekta, aby, jeśli to możliwe, dalej iść tym samym tropem.

– Jeśli znak Słońca nie został poniesiony do morza ani przetopiony, jak planowała ta szalona kobieta, to go odnajdziemy – powiedział Dolg z przekonaniem. – Nie mógł przecież zniknąć z powierzchni ziemi!

– Masz pewnie rację. – Móri poczuł się zachęcony do dalszych poszukiwań.

– Ojcze, nie przypomniałeś sobie, jak zwał się ten lud, któremu Ursus i jego przyjaciel skradli znaki?

– Nie, ale przez moment widziałem, jak to się stało. Było to w jakimś domu w Rzymie. Znaki wisiały na czymś w rodzaju ołtarza… – Nagle rozjaśnił się. – Oczywiście! Lemury! Lemury, tak właśnie się nazywali.

– Lemury? – z niedowierzaniem powtórzył Dolg. – To przecież pewien rodzaj małp. A nawet małpiatek, wiem, bo babcia mi mówiła, kiedy przeglądaliśmy książkę o zwierzętach.

– Naprawdę? Małpiatki? – powtarzał przygnębiony Móri. – To przecież nigdzie nas nie zaprowadzi.

Nagle Dolg stanął jak wryty.

– Ojcze!

Móri także się zatrzymał. Podniósł latarnię wyżej.

– Co się stało, Dolgu?

– Napisy na zwojach pergaminu z Tiersteingram!

– Co w nich takiego… Ach, na Boga!

– “IMVR” – powiedział Dolg.

– Rzeczywiście! Środkowy fragment słowa. Mogło być IMVR, IMUR, albo EMUR, część jakiegoś wyrazu. Na przykład LEMUR. Synku, myślę, że znaleźliśmy rozwiązanie przynajmniej tej zagadki!

Ale dokąd prowadziło to rozwiązanie? Do stadka małpiatek?

Nic im to nie powiedziało. Absolutnie nic.

Rozdział 7

Tego wieczoru nic więcej nie byli w stanie zrobić. Nie mogli przecież wyruszyć na poszukiwanie sterty śmieci przy domu, który z pewnością już nie istniał. No i Dolg potrzebował snu.

Za to następnego ranka obudzili się bardzo wcześnie i Móri opowiedział wszystkim całą historię. Bardzo poruszeni nowinami postanowili, że bez względu na pośpiech konieczny dla ratowania Tiril poświęcą czas na poszukiwania. Doskonale pojmowali, że to Cień zaprowadził Dolga na pole bitwy, by chłopiec odnalazł zaginiony znak Słońca. Cień mówił wszak, że nie wie, gdzie należy go szukać, ale wiedział, kto go posiadał: Ursus. Dlatego Dolg został zaprowadzony do grobu Ursusa. Do tego momentu Cień prześledził losy znaku Słońca, potem trop podjęli Dolg i jego ojciec.

Ich obowiązkiem było wykonać zadanie do końca.

Theresa pomyślała sobie, że Cień musi być teraz bardzo zadowolony ze swego małego podopiecznego.

Szczęście ich nie opuszczało. W starej rzymskiej dzielnicy miasta przy rynku znaleźli ruiny domu prefekta, nawet dość dobrze zachowane.

Ponieważ wyglądało na to, że nikt nie interesuje się grupką oglądającą stare ruiny, nic nie stało na przeszkodzie, by zacząć działać. Owszem, mogliby zapytać kogoś uczonego, ale pewnie i tak sami musieliby odpowiadać na swoje pytania, a poza tym nie było żadnych wątpliwości, który dom należał do prefekta – oczywiście ten najelegantszy, wobec tego podjęli badania na własną rękę. Im mniej ludzi wiedziało o ich poczynaniach, tym lepiej.