Выбрать главу

Ale nie wyciągnął z niej ani słowa.

Wydawało się jednak, że nic nie wie o niebieskiej kuli z szafiru. To dziwne.

Och, ale… gdzie on ma rozum? Chłopiec znalazł ją przecież nie tak dawno na bagnach, przez które nie dawało się przejść. Oczywiście, że ona nic na ten temat nie wie. Brat Lorenzo przeklinał samego siebie za to, że tylko zmarnował czas na niepotrzebne pytania.

Twarz wykrzywiła mu się złośliwą radością. Nie mówili jej, że ten Erling Müller żyje – jak to zresztą możliwe, to przechodzi ludzkie pojęcie – ani też że jej mąż, czarnoksiężnik, został wskrzeszony z martwych za pomocą tego olbrzymiego szafiru. Niech dalej cierpi bolejąc nad losem obu mężczyzn, na nic lepszego nie zasługuje.

Dlaczego więc wciąż się nie poddaje? Nie ma już przecież po co żyć, nie ma nadziei na ratunek!

Dzieci, rzecz jasna! One wciąż żyją.

Ale niedługo, już on się o to zatroszczy.

Chyba że…

Do głowy wpadł mu nowy pomysł.

Tak, oczywiście! Mógł to zrobić od razu, zniszczyć resztki jej oporu.

Odwrócił się do swoich ludzi.

– Nie widzę żadnego potwora.

– No tak – odparł zmieszany kasztelan. – Ale były tutaj, przysięgam.

– Nonsens – warknął Lorenzo.

Podszedł do kobiety.

– Mam dla ciebie nowinę, nędzna dziwko.

Tiril nie odpowiedziała, ciągnął więc ze złośliwym zadowoleniem:

– Przybyły wieści. Wszystkie twoje dzieci, cała trójka, nie żyją.

Tiril drgnęła, targnięta najostrzejszym bólem, jaki kiedykolwiek czuła. Ale zachowała spokój.

– Nie wierzę. Są dobrze chronione.

– Mówię prawdę. Opuściły dom wraz z twoją tak zwaną matką i wszystkich zastrzelono podczas starcia w lesie. Nie masz więc po co żyć. Powiedz, co wiesz, a unikniesz dalszych cierpień.

Tiril zapłakała, ogarnięta gwałtownym smutkiem.

– To nieprawda, nieprawda! – wołała przez łzy. – Nidhoggu! Zwierzę! Moi jedyni przyjaciele, jakich mam na świecie, zmuście go, aby powiedział prawdę!

Lorenzo nie zdążył zauważyć, skąd się wzięły, nagle jednak się pojawiły. Coś bladożółtego przesunęło się obok i przycisnęło duszącą dłoń do jego twarzy, a tuż przy nim zjawiła się rozwarta paszcza rozwścieczonego wilka z odsłoniętymi, gotowymi do ataku kłami.

Kasztelan i strażnicy pobiegli w górę po schodach, potykając się o siebie nawzajem i wydając zduszone okrzyki strachu.

Lorenzowi wydawało się, że i on krzyczy, ale z ust wydarł mu się tylko jęk przerażenia. W potężnym ciele serce zabiło niepokojąco szybko.

– Nie, nie – stęknął. – Zabierzcie je, zabierzcie tego potwora!

– To nie jest potwór – słabym głosem sprzeciwiła się Tiril. – To tylko zwierzę, które my, ludzie, udręczyliśmy ponad wszelkie wyobrażenie. Powiedz prawdę o moich dzieciach, to ustąpią.

– Ja… po… po… – zaczął Lorenzo, przyciskając się do ściany i rękami zasłaniając głowę. – Powiedziałem prawdę!

Straszliwa bestia kłapnęła paszczą i Lorenzo usłyszał trzask pękającego materiału. Kiedy ujrzał, co się stało, zaniósł się szaleńczym krzykiem.

Ta bestia, wilk czy co to było, rozerwał jego elegancką szatę od góry do dołu, wielmoża prędko więc musiał opuścić ręce i zakrywać to, co się zakryć dało.

Ogarnięty niepohamowaną złością wrzasnął do Tiriclass="underline"

– Do stu diabłów, nie mam pojęcia, co się stało z twoimi szczeniakami!

Zdołał jakoś przeczołgać się do schodów i przynajmniej dopóki Tiril go widziała, na czworakach, zaczął po nich wchodzić. Przez cały czas przytrzymywał ubranie, zasłaniając najbardziej krytyczny punkt, zdając sobie sprawę, że opuszcza pomieszczenie w bardzo niegodny sposób.

Kiedy już się wycofał, Tiril gorąco podziękowała swoim przyjaciołom.

– Jednego nie rozumiem – powiedziała zdziwiona. – Przecież wy nie możecie zaatakować w tak namacalny sposób! Jak to możliwe, że Zwierzę tak się tym razem ucieleśniło? Zdołało porwać ubranie na tym łajdaku? To… to się nie zgadza!

Nidhogg roześmiał się, ukazując przy tym wszystkie swoje straszliwie długie, przypominające szable zęby. Osobliwe żółtawe kozie oczy zajaśniały łagodnością.

– Zaczekaj, a sama się przekonasz – oznajmił ochrypłym, tak łatwym do rozpoznania głosem.

Postaci Nidhogga i Zwierzęcia powoli bladły, aż wreszcie całkiem rozpłynęły się w powietrzu. Tiril została sama w sali tortur.

Nikt nie chciał już tutaj zejść.

Być może w ten sposób przyjaciele wyświadczyli jej niedźwiedzią przysługę? Powieszona za ręce ściśnięte w kleszczach cierpiała niewypowiedziane męki.

Dużo później, kiedy była już prawie nieprzytomna, zmuszono dwóch śmiertelnie wystraszonych strażników do zejścia na dół. Trzęsącymi się dłońmi uwolnili ją pospiesznie i znów wrzucili do celi.

Ledwie to zauważyła.

Rozdział 9

Brat Lorenzo odzyskał swoją godność. Siedział w jednej z komnat zamku i do bólu głowy rozmyślał o tym, co się stało.

– Nie chcę mieć do czynienia z tą kobietą – szeptał pod nosem. – To czarownica, a takie starym zwyczajem powinny spłonąć na stosie!

Przygryzł wargę. Dobrze, że żaden z mu podległych nie widział jego upokorzenia. Rozpierzchli się na wszystkie strony, myśląc tylko o ratowaniu własnej skóry. Zdążył wejść na górę przez nikogo nie widziany i szybko się przebrać. Podarte ubranie cisnął na dno szafy.

Czarownica, w każdym razie poganka, a już z całą pewnością nie katoliczka.

Kardynał von Graben będzie musiał sam się nią zająć.

Na tę myśl brat Lorenzo się uśmiechnął. Tak, niech tak się stanie. Weź się za nią, stary nieśmiertelny dziadu, może wreszcie przyjdzie twój koniec! Niech to upiorne zwierzę, przywołane przez wiedźmę, skoczy ci do gardła i rozerwie na kawałki. Z radością będę na to patrzeć.

Wtedy może nareszcie zapanuje porządek w Zakonie Świętego Słońca.

Ze mną, jako wielkim mistrzem.

Upływają lata, wcale nie staję się młodszy. A staruch ani trochę nie szykuje się na tamten świat, pazurami czepia się życia. Wiem, dlaczego, ale i tak go przeżyję. Okres świetności Zakonu przypadnie na mój czas, nie jego.

Nie wierzę, żeby ta kobieta zdążyła coś zauważyć. Bardzo prędko się zakryłem. Zobaczyła tylko siwe włosy na piersi i potężne ciało. Imponujący widok.

A jednak… Wstyd i hańba! Zmuszony do odwrotu, potykający się na schodach. Ale ona dostanie za swoje! Gdy tylko staruch umrze, postaram się, aby spłonęła na stosie i nigdy nie mogła już powrócić.

Spojrzał na niebo, niebieszczejące nad Pirenejami.

A co z przesłuchaniami? Jak je teraz prowadzić?

O, nie, kardynał będzie musiał zająć się tym osobiście.

Brat Lorenzo od wszystkiego umył ręce.

Pireneje.

Móri odetchnął z ulgą. Zdołali dotrzeć aż tak daleko.

Przed nimi rozciągały się przepiękne, porośnięte liściastymi lasami góry. I co więcej: kardynał opisał Theresie właściwą drogę. Nie musieli szukać, błądzić na oślep po nieznanych górskich bezdrożach.

Kilka dni temu przeżyli nieprzyjemną przygodę. Teraz, kiedy zbliżali się do celu, trudniej przychodziło im wybieranie okrężnej drogi. Musieli podążać prosto, a bracia zakonni tylko na to czekali, gotowi do ataku.

Zrozumieli wówczas, że kardynał jeszcze się nie poddał. Rycerze byli wprawdzie inni, lecz nie pozostawiało wątpliwości, kto się za tym kryje. Posłańców z pewnością rozesłano do twierdz różnych braci z wieścią, że wróg zmierza w stronę Pirenejów.

No cóż, udało im się jakoś wyjść z ostatniej opresji, a to dzięki dobremu słuchowi Nera. Przyczaili się na wzgórzu i ujrzeli zbrojnych gwardzistów, którzy tym razem czyhali na nich przy drodze.