Выбрать главу

Z wielkim wysiłkiem pnąc się po stromym zboczu, zdołali ich wyminąć. Szczególnie koniom droga sprawiła trudność, ale najgorsze mieli już za sobą i mogli podążać w stronę celu.

Wioska nosząca nazwę Stary Zamek powinna już być w pobliżu…

Kapitan pierwszy dostrzegł wysoką, strzelistą wieżę, górującą nad połaciami lasu.

Zatrzymali się, by opracować plan walki.

Iść wprost na zamek i zażądać wydania Tiril?

To nie był dobry pomysł.

Rozpoznać teren? Wypytać w wiosce?

Albo wysłać kogoś na zamek w przebraniu, żeby powęszył, sprawdził, czy Tiril rzeczywiście tam jest, a jeśli tak, to gdzie?

Przypuścić szturm?

Rozważali wszystkie za i przeciw, omawiali rozmaite możliwości.

Wioska leżała jakby drzemiąc w palących promieniach słońca. Sjesta. Na uliczkach nikogo nie było widać. Nad domami górował zamek, współzawodnicząc z kościołem o pierwszeństwo w wysokości wieży.

Zamek zbudowano chyba w niepamiętnych czasach, lecz wyglądał na zamieszkany.

Skądś dochodziło pianie koguta, żałosnym rykiem zanosił się osioł.

– Mam ochotę dać mu wody – szepnął Dolg. – Na pewno bardzo mu ciężko.

– Ja tak nie uważam – odszepnęła Theresa. – Osły zawsze sprawiają wrażenie smutnych.

Powrócili do dyskusji. Jak postąpić?

Erling stwierdził z przekonaniem:

– Jeśli cali i zdrowi zdołaliśmy dotrzeć aż tutaj, poradzimy sobie i dalej.

Co do tego wszyscy byli zgodni.

Wreszcie postanowiono, że na zamek spróbuje się przedostać żołnierz władający hiszpańskim.

Żołnierz nazywał się Willy i był tym samym, którego Taran w Theresenhof oczarowała tak, że zgodził się pożyczyć jej swój wspaniały hełm.

Ach, jakże to było dawno! Tygodnie zdały się latami.

Doszli do wniosku, że Willy musi spróbować się przedostać od kuchni. Przystojny, ciemnowłosy mężczyzna o aksamitnych oczach na pewno zdoła zawrócić w głowie jakiejś podkuchennej. Przy okazji wypyta ją o ewentualnych więźniów zamczyska.

Willy z zapałem kiwał głową. Wreszcie nadeszła jego kolej na wykazanie się męstwem.

Jeśli, rzecz jasna, za męstwo można uznać uwiedzenie dziewki kuchennej.

Trudniej natomiast przyszło wymyślenie, w jakiej sprawie przybywa.

Może kupić coś na zamku?

Nie, to zbyt podejrzane, w dodatku mogło kojarzyć się. z żebractwem. A żebracy z pewnością nie są mile widziani i Willy’ego od razu by wyrzucono za drzwi.

A gdyby tak chciał im coś sprzedać?

Tylko co? Prowiantu i wyposażenia, jakie jeszcze im zostało, sami bardzo potrzebowali. Inne rzeczy, które mieli przy sobie, w obcym kraju, w dodatku w siedzibie jednego z braci zakonnych, mogłyby wzbudzić podejrzenia.

Oczy Dolga ożywiło pragnienie.

– Osioł – powiedział. – Stoi na terenie należącym do zamku.

Rzeczywiście, zwierzę uwiązano do słupka na wypalonym przez słońce polu przy murze. Bez odrobiny cienia, bez najmniejszego źdźbła trawy, którym mogłoby się pożywić.

– Ależ, Dolgu! – protestował Móri. – Cóż my poczniemy z osłem? Nie mamy dla niego paszy, poza tym nie zdoła posuwać się równie szybko jak konie. Strasznie jest też wychudzony i słaby.

Wyraz wielkich oczu Dolga mówił sam za siebie.

Móri z westchnieniem ustąpił, bo w zasadzie pomysł był dobry, o ile tylko na zamku zgodzą się sprzedać zwierzę.

No cóż, najważniejsze, że Willy miał powód, by się tam udać.

Nie mógł jednak pójść w mundurze gwardii cesarza – trudno o gorszy pomysł. Móri wyciągnął więc swoją starą, znoszoną opończę, która uratowała go już w wielu sytuacjach. Całości dopełniła para sandałów i Willy wyglądał teraz naprawdę skromnie i pobożnie.

Roześmiał się nerwowo.

– Wadą tego stroju jest, że raczej nie wypada uwodzić w nim dziewczyny.

– No, na to nie bardzo mamy czas – zauważył oschle kapitan.

Theresa i Erling zaopatrzyli Willy’ego w hiszpańskie monety na zakup osła i żołnierz z bijącym sercem wyruszył na zamek. Obserwowali go z lasu. Widzieli, jak się zatrzymuje, by przyjrzeć się z bliska osiołkowi, potem obrzuca wzrokiem imponującą budowlę i z wahaniem podchodzi do kuchennego wejścia od tyłu.

Kapitan zamknął oczy i głęboko nabrał powietrza przez nos.

– Pozostaje nam teraz tylko mieć nadzieję, że on się nie zdradzi.

Chłodni i niechętni służący wpuścili Willy’ego do środka. Przywitał ich słowami “Szczęść Boże” po hiszpańsku i wszedł do kuchni.

W samym środku sjesty niewielu zastał tu ludzi: tylko starego sługę, okazałą matronę z wąsikiem i młodziutką dziewczynę.

Wyłożył sprawę, z jaką przybywa, mówiąc, że jest wędrownym człowiekiem Kościoła, lecz niestety zranił się w kolano i nie może iść dalej. Ponieważ jednak musi podążyć na południe, chciał spytać, czy nie mógłby kupić osła, który stoi uwiązany na polu.

Popatrzyli po sobie. Młoda panna nie miała raczej nic do powiedzenia, więc Willy natychmiast przestał się nią interesować. Kucharka natomiast – dama bez wątpienia musiała być kucharką, sprawiała wrażenie dostatecznie władczej, a jednocześnie łatwo ulegającej wpływom – mogła posiadać cenne informacje. Starszy mężczyzna wydawał się głuchy, w dodatku prędko opuścił kuchnię, i Willy został sam na sam z kobietami.

Musiał działać teraz, zanim inni powrócą do pracy po sjeście.

Willy posłał pani o obfitych kształtach wiele mówiące spojrzenie. Miała z niego wyczytać, że uważa ją za niezwykle powabną, lecz święte powołanie nie pozwala, by mógł poznać ją bliżej.

Podziałało. Kucharka przykazała dziewczynie nanosić więcej wody ze studni.

Willy usiadł tak blisko kobiety, jak tylko pozwalała na to przyzwoitość. Westchnął ciężko i zaczerwienił się, a przynajmniej miał nadzieję, że tak właśnie się stało.

Matrona także próbowała zachowywać się skromnie, lecz fascynował ją już sam fakt, że tak się spodobała świątobliwemu mężczyźnie. Willy czytał w jej myślach, poznawał po spojrzeniu, że pani zastanawia się, jak też on wygląda bez opończy. Oddychała coraz szybciej.

Osioł? Tak, zaliczał się do tutejszego dobytku, ale właściwie był niczyją własnością, bo kasztelan pewnie nie wiedział nawet o jego istnieniu, a nikt inny nie miał nic do gadania.

Pamiętając o przyzwoitości rozsunęła nieco olbrzymie, grube nogi i westchnęła, narzekając na gorąco.

Willy przesiadł się bliżej. Zmusił się, by popatrzeć na jej uda, a potem odwrócił wzrok z, jak sądził, wielką tęsknotą.

Wyjął monety i kilka razy nimi brząknął. Kobieta wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana. Tyle pieniędzy… za marnego osła?

– Ja… hmmm… myślę, że nie zaszkodzi, jeśli go sprzedam – zaczęła wić się na krześle. – Używamy go do wożenia opału i warzyw, ale raczej rzadko. W dodatku ja tutaj decyduję.

– Senora – rzekł Willy. – Dobroć pani jest równie wielka jak jej uroda. Gdy na panią patrzę…

Urwał, jakby przypomniał sobie nagle o swym celibacie.

Natychmiast przysiadła się bliżej; tak blisko, że Willy poczuł bijący od niej odór potu.

– Tak? – rzuciła zachęcająco. Kiedy Willy tylko westchnął, podjęła: – Ach, mój dobry człowieku, rozumiem, jak ciężka do zniesienia może być samotność…

Pokiwał głową.

– Czy pani przeżywa trudne chwile na zamku? – spytał cicho, ze zrozumieniem.

Wzruszyła ramionami.

– Nie jestem z tych, co to źle mówią o chlebodawcy, ale… kasztelan to surowy pan. I dzieją się tu rzeczy, które…

Urwała gwałtownie. Willy niby przypadkiem położył rękę na tłustym udzie. Zadrżało, kiedy kobieta głęboko odetchnęła.

– Widzę, że to bardzo stare zamczysko – powiedział cicho. – Są tu pewnie i lochy?