Выбрать главу

We wpadającym z zewnątrz blasku słońca, tworzącym aureolę wokół wchodzących, mężczyźni ujrzeli niedużego chłopca z psem. Zwierzę sięgało dziecku prawie do ramion.

Któryś z mężczyzn się przeżegnał, tak niesamowita wydała mu się ta scena. Aura słonecznego światła, olbrzymie niewinne oczy chłopca i strzegący go pies…

Było w nich coś niemal świętego.

Brat Lorenzo nareszcie odzyskał mowę.

– To syn czarnoksiężnika! Stwór nie z tego świata!

Na te słowa strażnicy zareagowali jeszcze większym przerażeniem. Jeśli chłopiec jest nie z tego świata… Może to jeden z aniołów Pana? Przybył tu, aby przygotować ich na Dzień Sądu?

– W imię Jezusa Chrystusa, wyznaję swoje grzechy… – wymamrotał któryś.

– Zamknij gębę! – syknął Lorenzo. – To żaden święty! Przeciwnie!

Ruszył w stronę chłopca, ale zaraz przystanął, bo pies warknął ostrzegawczo. Lorenzo, wciąż mając w pamięci wczorajszego potwora, zatrzymał się w pewnej odległości od dziecka.

– Proszę o wydanie mojej matki – powiedział Dolg jasnym głosem.

Lorenzo zaśmiał się drwiąco.

– Twojej matki? Tej wiedźmy?

– To znaczy, że trzyma ją pan w zamku?

– Tego nie powiedziałem – prędko odparł Lorenzo. Zrozumiał, że się zdradził. – Przychodzisz sam?

– Nie, Nero jest ze mną, mój najlepszy przyjaciel.

– Ten kundel? Masz doprawdy wspaniałych przyjaciół. A twój ojciec? Siedzi w domu, warzy czarodziejskie wywary i puścił syna aż tutaj?

Dolg nic na to nie odpowiedział.

– Wiem, że moja matka jest w tym lochu. Jeśli mi ją wydasz, panie, nic złego nie spotka ani ciebie, ani twoich przyjaciół.

– A niby cóż może nam się stać? – Lorenzo wybuchnął śmiechem, inni mu zawtórowali.

– Może wobec tego sam po nią pójdę – z niezmąconym spokojem zaproponował Dolg.

– Tak sobie to wyobrażasz? – burknął Lorenzo. Na wielkiej odpychającej twarzy pojawił się wyraz przebiegłości. – Ale myślę, że nam się przydasz, chłopaku. Chyba popełniłeś największe głupstwo w życiu. Straż! Łapać go! Posłużymy się nim jako zakładnikiem, żeby wreszcie zmusić jego upartą matkę do mówienia.

Krzyknął w stronę podwórza tak głośno, że głos echem odbił się od wysokich ścian:

– Odetnijcie chłopcu drogę! Nie pozwólcie mu uciec!

Strażnicy na dziedzińcu albo go nie słyszeli, albo też nie mogli ingerować. Zresztą takiego rozkazu wcześniej nie dostali, mieli jedynie nie dopuścić do ucieczki chłopca.

A Dolg wcale nie miał zamiaru uciekać. Stał, oświetlony od tyłu promieniami słońca.

Strażnicy przygotowali się, by zaatakować stojącego nieruchomo Dolga. Nero natychmiast wzmógł czujność. Obnażył zęby, warknął, prawie ryknął jak lew, gotów rzucić się na tego, kto pierwszy ośmieli się tknąć jego pana i przyjaciela.

Strażnicy odruchowo się cofnęli.

– Bierzcie go! – wrzasnął Lorenzo, rozwścieczony takim tchórzostwem.

Któryś ze strażników wyciągnął pistolet.

Tego nie powinien był robić. Na oczach wszystkich zebranych rozegrało się coś niesamowitego.

Nero został przy Dolgu, by go chronić, ale jednocześnie skoczył do przodu. To jednak nie był on. Od psa oderwała się straszliwa bestia, którą widzieli już wczoraj, okaleczony potwór, ten sam, który podarł bratu Lorenzo ubranie.

Strażnicy uskoczyli w tył, niektórzy jak szaleńcy wrzeszczeli ze strachu. Rozpierzchli się na wszystkie strony. Pobiegli na górę po schodach, ukryli się w kuchni bądź w komnatach.

Zwierzę, potworna, okaleczona, kulawa bestia, zniknęło.

W halki zostali jedynie brat Lorenzo i kasztelan. Wprawdzie nie potrafili ukryć strachu, jaki zapalił się w ich oczach, lecz stali z nieugiętym postanowieniem, że nie dadzą się pokonać takiemu smarkaczowi i jego upiornemu psu.

Co prawda pies znów przypominał raczej zwykłego kundla.

Chłopiec i pies stali jak przedtem, zalani potokiem słonecznego światła. Sprawiali wrażenie takich bezradnych…

Strażnicy zaczęli wyglądać z kątów i zakamarków, lecz wejść do hallu nie śmieli.

– Chłopcze, nam dwóm nic złego nie możesz uczynić! – oświadczył triumfalnie brat Lorenzo.

– Wy mnie także nie – z powagą odparł Dolg.

– Ha! Co też ty sobie wyobrażasz! Twój upiorny pies nie obroni cię przed nami. Nas chroni magiczny amulet.

– Wiem o tym – powiedział Dolg spokojnie.

Lorenzo zmarszczył brwi, starając się wyglądać jeszcze groźniej.

– To dzikie zwierzę nie może się na nas rzucić. Jesteśmy nietykalni.

– Ja także.

– Nie wiesz, o czym mówisz. Zobacz!

Lorenzo pokazał swój znak Słońca, kasztelan poszedł w jego ślady. To musi sprawić, że dzieciak wreszcie zrozumie. Lorenzo wiedział bowiem, że wróg świadom jest, iż znak zapewnia bezpieczeństwo.

Podjął tym samym tonem wyższości, do którego się uciekał wobec chłopów i poddanych na swoich włościach w Genui.

– Poddaj się wreszcie i podejdź tutaj! Dobrze wiesz, że nie zdołasz przejść przez bramy!

– Nie wyjdę stąd bez mojej matki.

Taka głupota i upór, i brak szacunku wprawiły Lorenza w niepomierną irytację; zaczął działać bez zastanowienia. Nie dbał już o wzięcie zakładnika, miał tego wszystkiego dosyć! Wyciągnął z pochwy długi sztylet i z krzykiem cisnął nim w Dolga.

Lorenzo wiedział, że potrafi celnie rzucać, był zaprawiony w bojach. Nigdy nie chybiał. A w dodatku szczeniak przy drzwiach nawet nie drgnął.

Ciężki nóż przeleciał nad ramieniem chłopca i z niemądrym pobrzękiwaniem wbił się w ziemię na dziedzińcu.

Lorenzo nie wierzył własnym oczom. Niemożliwe, aby z tak bliskiej odległości nie wcelował.

Wrzasnął:

– Zobaczysz, ja…

Urwał. Kasztelan stuknął go w ramię, lecz Lorenzo nie potrzebował podpowiedzi.

Sam to spostrzegł.

Dolg rozpiął kurtkę i rozsunął jej poły, odsłaniając czarny sweter. Widniał na nim znak Słońca, tak olbrzymi, że na piersi dziecka wydawał się wprost zbyt wielki. Jaśniał magicznym blaskiem, który obaj mężczyźni widzieli tylko w jednym miejscu: tak samo lśnił prastary znak kardynała von Graben.

– Święta Matko Boża – szepnął kasztelan.

– Jeden ze starych! Nie sądziłem, że istnieje wie…

Lorenzo zamierzał spytać: “Gdzie go ukradłeś, chłopcze?”, lecz równałoby się to przyznaniu do braku wiedzy, do słabości.

Uratował ich chrobot dobiegający z piwnic. Dolg, który otrzymał zadanie przetrzymania strażników i obu braci, miał nadzieję, że udało mu się to przeciągnąć dostatecznie długo.

– Zapomnijcie o tym szczeniaku i czworonożnej bestii – rozkazał Lorenzo. – Niech dalej stoją w drzwiach, i tak żywi stąd nie wyjdą. Ruszajcie do lochów zabić czarownicę. Nie jest nam już dłużej potrzebna!

Było to oczywiste kłamstwo, bo rycerze zakonni doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie posuną się ani o krok dalej w poszukiwaniu Świętego Słońca, nie poznając informacji posiadanych przez wrogów. Ale brat Lorenzo dość już miał całego zamieszania i postanowił pozbyć się tej kobiety. Powodowany ślepym gniewem chciał zabić.

Niech kardynał mówi sobie, co tylko chce.

Lorenzo przywykł uważać się za mądrzejszego od kardynała, nie był jednak w stanie bez końca zachowywać lodowatej wyższości.

Odwrócili się już tyłem do Dolga i Nera, gdy nagle usłyszeli głos chłopca:

– Przyjaciele! Chrońcie moją matkę!

Och, nie!

Istoty, których nie potrafiliby wyśnić w koszmarnych snach, wypełzły z najmroczniejszych chyba zakątków świata cieni. Przerażające zwierzę stanęło niczym zapora. przed chłopcem i jego psem. Blada, jakby rozciągnięta istota o szablich zębach i kozich oczach pilnowała schodów prowadzących do piwnicy. Sponad ramion strażników wyglądały ohydne zjawy o ludzkich postaciach, znalazły się wśród nich także dwie piękne kobiety, lecz i one zdawały się nie mieć ani odrobiny litości, a jakiś szlachetny z wyglądu, starszy mężczyzna własnoręcznie zajął się rycerzami