Выбрать главу

– Nie będziesz nam rozkazywał – odparł kasztelan lodowatym głosem. – To mój zamek.

– I każdy kamień w jego ścianach się tego wstydzi – odrzekł z przekonaniem Nauczyciel. – A ponadto jeśli chłopiec, Dolg, dowie się, co uczyniliście jego matce, posiada siłę, by was zniszczyć, dobrze o tym wiecie. Nie tylko dlatego, że nosi znak Słońca po stokroć potężniejszy od waszego, lecz stoją za nim moce, wobec których powinniście żywić najgłębszy szacunek. Spójrzcie tylko na piękne panie, Powietrze i Wodę! To one przywołały iluzję mrocznej mgły i dławiącej fali. Spójrzcie na Zwierzę, symbol cierpienia, jakie przez tysiące lat ludzie zadawali zwierzętom! Spójrzcie na Ducha Zgasłych Nadziei, pokazującego, w jaki sposób ludzie postąpili z powierzonymi im darami! Na Nidhogga, dowód na to, jak ludzie zniszczyli fundament, na którym żyjemy, i co się z nim stanie jeszcze później. Wyczuwacie otaczającą nas Pustkę? To także symbol. Wszyscy oni, i my, dwa upiory z zamierzchłych czasów, stoimy za tym chłopcem, nadzieją nie tylko naszą, lecz całego świata.

Lorenzo i kasztelan usiłowali okazać pogardę, lecz była to tylko żałosna parodia pewności siebie.

Nauczyciel ciągnął nieubłaganie:

– A jeśli pies Nero zobaczy swą ukochaną panią, podczas gdy wciąż będziecie w pobliżu, na komendę swego młodego pana zerwie wam znaki Słońca z szyi, a potem rozszarpie was na strzępy. I wierzcie mi, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, Zwierzę bez wahania pospieszy mu z pomocą. Bo czy kiedykolwiek okazaliście łaskawość zwierzęciu?

Z twarzy obu braci dało się wyczytać, że usiłują przypomnieć sobie moment, kiedy okazali jakiemuś zwierzęciu życzliwość. Na próżno. Pamiętali jedynie własne myśli: “Zwierzę, cóż to takiego? Nie ma duszy, nie pójdzie do nieba”.

Dumni rycerze mieli nigdy nie zapomnieć zgęstniałej nagle atmosfery w wysokim hallu. Targało nimi upokorzenie, lecz wobec przygniatającej przewagi nie mieli nic do powiedzenia. Najgorsze, że o tej przewadze decydował przede wszystkim stojący w drzwiach mały chłopiec, i to nie tylko za sprawą znaku Słońca i szafiru, lecz także siebie samego!

Lorenzo i kasztelan bez słowa pozwolili zapędzić się wraz z innymi do sali rycerskiej…

W lochu podjęto ostrożne próby podniesienia Tiril. Nie było czasu na sporządzenie noszy, wszyscy pragnęli wydostać się stąd jak najprędzej.

Tiril wreszcie zrozumiała, że to żywy Móri i równie żywy Erling są przy niej, i zapłakała z ulgą, lecz płacz sprawił jej niewypowiedziany ból. Próbowała go stłumić, co okazało się jeszcze bardziej bolesne.

– Nie zbliżajcie się do mnie zanadto – poprosiła. – Roi się na mnie od robactwa.

– Gdybyśmy nie mieli większych zmartwień – odparł Móri z czułością – bardzo byśmy się radowali. Niestety, jest inaczej. Ach, Boże, chyba już nigdy nie będę mógł się śmiać po tym, jak zobaczyłem takie barbarzyństwo!

Ułożyli wreszcie Tiril w jego ramionach tak, by nie odczuwała bólu, kiedy Móri będzie stawiać kroki. Tiril nie miała żadnych rzeczy do zabrania, mogli więc bezzwłocznie opuścić loch. Gdy dotarli już prawie do samych schodów, Tiril poprosiła, by się zatrzymali.

Przystanęli zdumieni.

– Niewygodnie ci? – spytał Móri.

– Nie, nie. Ale jest jeszcze jeden. Nie możemy go tak zostawić.

– Jeszcze jeden więzień?

– Tak. Jego cela musi się znajdować…

Próbowała wskazać, ale swobodne ramię było wykręcone ze stawu.

I bez tego jednak ją zrozumieli.

– Żołnierze! – poprosił Móri. – Uwolnijcie drugiego więźnia. Tiril, czy jest ich więcej?

– Nie, teraz nie.

Zgrzytnął klucz i kapitan otworzył sąsiednią celę.

– Kto to jest? – chciał wiedzieć Móri.

Tiril bala się odpowiedzieć wprost, postanowiła, że dopóki są na zamku, niczego nie zdradzi.

– Siedzi tu jakieś dwanaście, może piętnaście lat – wyjaśniła.

– Ach, mój Boże – przeraziła się Theresa.

– On się boi wyjść! – krzyknął jeden z żołnierzy. – Myśli, że jesteśmy wrogami.

– Wyjaśnijcie mu po niemiecku, że ja także jestem wolna – odkrzyknęła Tiril z wysiłkiem, sepleniąc przez opuchnięte od uderzeń wargi.

Po długiej chwili z lochu wyczołgała się żałosna istota. Mężczyzna nie miał na sobie ubrania, był kompletnie nagi, ale jeden z żołnierzy natychmiast okrył go wojskowym płaszczem. Siwe włosy i broda rosły nie strzyżone, nie mogli przez nie dostrzec rysów twarzy, całą skórę pokrywały strupy.

– Chodź – powiedział Erling, pod surowością kryjąc współczucie. – Mamy mało czasu.

Ale więzień nie mógł ustać na nogach, chwiał się tylko nieporadnie. Inny żołnierz wziął go na plecy.

– On nic nie waży! – zawołał zdumiony.

Nareszcie mogli wejść na schody.

Bracia zakonni obserwowali orszak wychodzących przez szparę w drzwiach.

– Kim jest ten drugi więzień? – szeptem spytał Lorenzo.

– Nie wiem – równie cicho odparł kasztelan. – Nie pamiętam, w lochach zawsze byli więźniowie. Trudno ich wszystkich spamiętać.

Móri zwrócił się do Nauczyciela:

– Czy zechcecie przetrzymać ich w zamknięciu jeszcze przez kilka godzin? Musimy dotrzeć w bezpieczne miejsce.

– Zaufał nam – odrzekł Nauczyciel z uśmiechem. Sam był Hiszpanem, z pochodzenia Maurem, więc nie bez złośliwej radości w głosie zawołał do rycerzy Zakonu Świętego Słońca: – Zachowujcie się spokojnie, niewierne psy, inaczej ześlę na was waszego własnego Szatana!

Wybuchnął śmiechem. Nie wierzył w chrześcijańskiego Szatana, tak jak chrześcijański Bóg nie był jego bogiem.

Dolg z bolesnym zdumieniem patrzył na matkę, którą ojciec niósł w ramionach.

– Dolg – szepnęła Tiril. – Kochany, dzielny Dolg, i ty tu jesteś? Nie, Nero, nie skacz, nie mogę… Ach, mój drogi Nero, jak dobrze cię widzieć!

Pies natychmiast jej usłuchał.

– Chodźmy! – ponaglił Erling. – Opuśćmy to zamczysko grozy.

Strażnicy przy bramie także zostali obezwładnieni i przyjaciele mogli spokojnie ich minąć. Wędrowali szybkim krokiem do miejsca, gdzie nie mogli już być widziani z wioski ani zamku, i dopiero wtedy skręcili w las, do czekających na nich koni i osiołka. Dosiedli wierzchowców, dwoje oswobodzonych wzięto przed siebie na siodło.

Bez słowa ruszyli głębiej między drzewa, aż dojechali do małego jeziorka. Tam się zatrzymali.

Dzień wciąż był gorący, ciepłe promienie słońca padały na wilgotne podszycie leśne. Tiril i drugi więzień mogli wreszcie wziąć upragnioną kąpiel, przy pomocy innych wyszorowali się mydłem najdokładniej, jak się dało.

Kiedy się wytarli, Móri zajął się ich ranami. Na szczęście po długim zanurzeniu głów pod wodą pozbyli się robactwa, lecz rany wyglądały źle.

Obrażenia Tiril okazały się głębsze i bardziej poważne, chociaż rany mężczyzny jątrzyły się dłużej. Móri przy pomocy Dolga musiał się uciec do swych uzdrawiających zdolności, i tych mniej, i bardziej tajemnych. Dla Tiril, rzecz jasna, nie było to pierwszyzną, lecz drugi więzień ze zdumieniem obserwował odmawianie śpiewnych zaklęć i wykonywanie niezwykłych gestów nad ranami.

– Dolgu – powiedział wreszcie Móri. – Zrobiłem już, co mogłem. Ale ręce twej matki… Palce i ramię. Z tym sobie nie poradzę.

– Rozumiem, ojcze. – Dolg wyjął kulę. Więzień jęknął ze zdumienia, aż Móri zaczął mu się badawczo przyglądać. Mężczyźnie ofiarowano ubranie, a Tiril suknię matki. Teraz oboje prezentowali się znacznie lepiej, tyle że obcy nie zgodził się na ostrzyżenie włosów ani na golenie. “Na razie jeszcze nie – powiedział. – Dopiero gdy znajdę się w naprawdę bezpiecznym miejscu”.