Выбрать главу

– Nie obchodzi cię więc także opowieść Dolga? – spytała Tiril, która w ponurym zamkowym lochu przeszła z Reussem na ty.

– Owszem – odrzekł z uśmiechem. – Bardzo chętnie jej wysłucham, bo wprawdzie nienawidzę Zakonu, ale zdobycie Świętego Słońca wciąż pozostaje moim pragnieniem. Później mogę wam pomóc, w czym tylko sobie życzycie, ale nie proście, bym zapuszczał się dalej w głąb Hiszpanii!

Popatrzyli po sobie. Erling od każdego po kolei odbierał zgodę, od Móriego, Tiril, księżnej, czterech żołnierzy i obu parobków. Wszyscy jednogłośnie zdecydowali, że powinni okazać wielkoduszność człowiekowi, który cierpiał tak długo.

– A więc, Heinrichu – Erling uśmiechnął się szeroko. – Witaj wśród nas. Ufamy ci.

– Dziękuję wam – odparł wzruszony. – Wiem, że wiele krzywd wam wyrządziłem. Tiril, Erlingowi, Móriemu i księżnej. Ale to było dawno temu i przez wiele samotnych nocy w krypcie, jak nazywałem loch, gorzko tego żałowałem. Wy natomiast nie pożałujecie okazanego mi zaufania.

Dolg mógł wreszcie opowiedzieć o swoich przygodach, o odnalezieniu szafiru i o tym, jak mu pomógł Cień.

– Ach, tak, Cień! – ucieszyła się Tiril. – To dobrze!

Zamyśliła się jednak, słysząc o podobnych do syna istotach i o tym, że Cień wywodził się z tego samego rodu.

Żołnierze i parobcy także słuchali z zainteresowaniem. Fragmenty historii poznali już wcześniej, teraz usłyszeli ją w całości. Wszyscy obejrzeli symbole na odwrocie znaku Słońca, lecz nikt wcześniej nigdy ich nie widział.

Oprócz, jak się okazało, Heinricha Reussa.

– Widnieją nad ołtarzem w bastionie Zakonu. Identyczne jak te tutaj. Sądzę jednak, że to po prostu któryś z wielkich mistrzów skopiował je ze znaku Słońca, nie mając pojęcia, co znaczą.

– To dość prawdopodobne – przyznał Erling. – Oni sprawiają wrażenie, że błądzą w mroku.

– I to jeszcze jak! – przyznał Reuss. – W porównaniu z wami nie wiedzą nic.

– No, coś wiedzieć muszą, inaczej nie walczyliby tak zaciekle – uśmiechnął się Móri.

Reuss spoważniał.

– Oczywiście. Wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Ale oni znają tylko cel, podczas gdy wy – prawie całą prowadzącą do niego drogę.

Popatrzyli na siebie. Zapadał wieczór, ale nad leśnym jeziorkiem wciąż było ciepło. Za nim wznosiły się najwyższe partie Pirenejów, pokryte śniegiem, strome i niedostępne niczym długi, ostry jak brzytwa grzebień, rozdzielający hiszpańskie prowincje, Nawarrę i Aragonię.

Wiedzieli, że są teraz w Nawarze. Odpowiadało im to, ponieważ zmierzali dalej na zachód.

Erling wciągnął głęboki oddech i głośno wypowiedział to, o czym wszyscy myśleli.

– Co wy na to, abyśmy posłuchali teraz o celu działań Zakonu? O tym, dlaczego idą po trupach, byle go osiągnąć? Dlaczego przez kolejne pokolenia garstka ludzi usiłuje odnaleźć Święte Słońce?

Rozdział 12

Theresa ostrzegawczo podniosła rękę do góry.

– Zanim poruszymy tak poważne kwestie, powinniśmy rozważyć coś równie istotnego.

– Dobrze, mów dalej, Thereso – poprosił Móri.

– Czy to rozsądne ciągnąć Tiril jeszcze dalej od domu? Po tak niebezpiecznych drogach?

– Myślałem o tym samym – kiwnął głową Móri. – To prawdziwy dylemat.

– Ja sama bardzo bym już chciała zająć się naszymi nowymi dziećmi – podjęła Theresa. – Przekonać się, czy dobrze się im wiedzie w Theresenhof. Dolg także powinien już wracać do domu.

– Nowe dzieci? – ze zdumieniem powtórzyła Tiril.

– Ach, ty jeszcze o nich nie słyszałaś! Po drodze tutaj na pewnym dworze znaleźliśmy dwoje, łagodnie mówiąc, zaniedbanych, no cóż, maltretowanych dzieci. Nazywają się Rafael i Danielle i naprawdę można je pokochać. Erling i ja postanowiliśmy się nimi zaopiekować.

Tiril przeniosła pytające spojrzenie z Theresy na Erlinga.

– Twoja matka i ja zamierzamy się pobrać – wyjaśnił. – Gdy tylko cesarz zezwoli na ślub.

– To ci dopiero! – zdumiała się Tiril. Przez moment wyglądała na kompletnie oszołomioną, ale zaraz rozjaśniła się w uśmiechu. – Gratuluję obojgu! Naprawdę niezwykle rozsądny pomysł!

– No cóż, rozsądek… – ciepło uśmiechnął się Erling. – Przede wszystkim zadecydowały uczucia.

Księżna Theresa pochyliła głowę, uśmiechając się wstydliwie.

Bernd tłumaczył niezbornie:

– Ja także powinienem się już zbierać do domu, obiecałem to jakby pannie Edith. Ona jest trochę postrzelona, jeszcze nie zechce na mnie czekać!

– Jeśli nie będzie czekać, to znaczy, że nie jest ciebie warta – zauważył Siegbert.

– My mamy jeszcze tydzień urlopu – przypomniał kapitan. – Ledwie starczy czasu na powrotną podróż.

– Kto więc opuszcza tonący statek? – zafrasował się Móri. – Heinrich Reuss, Tiril, Theresa i Erling, Dolg, Bernd i żołnierze. Wychodzi na to, że zostaniemy we dwóch, Siegbercie.

– Jeszcze Nero i ja – wtrącił Dolg. – Nie mamy zamiaru wracać.

– Bardzo chciałabym jechać z tobą, Móri – westchnęła Tiril. – Ale chyba nie mam na to siły.

– Rozumiem, najmilsza. Została z ciebie tylko skóra i kości.

– Wszyscy byśmy chętnie pojechali, Móri – powiedział Erling. – Ale, jak słyszysz, mamy obowiązki.

– Rozumiem.

Zapadła przykra cisza.

Móri wreszcie otrząsnął się z zamyślenia.

– Jak już mówiliśmy, rycerze Zakonu i ich ludzie odetną nam wszelkie możliwe drogi na północ i na wschód. Nie wolno wam więc próbować przeprawić się do domu najkrótszą drogą. Posłuchajcie, co wymyśliłem! Znajdujemy się teraz w Nawarze. Pojedziemy jeszcze kawałek na zachód, a później ja, wraz z tymi, którzy zechcą mi towarzyszyć, udamy się do bastionu rycerzy Zakonu. Heinrich Reuss przekaże mi informacje, gdzie go szukać i jak tam dotrzeć…

– To szaleństwo! – jęknął Reuss. – Nie możecie tam jechać!

Móri udawał, że go nie słyszy.

– Wy pozostali przeprawicie się na zachodnie wybrzeże Francji wzdłuż Zatoki Baskijskiej do Bordeaux. Znajdziecie się wówczas prawie na tej samej wysokości co Szwajcaria i Austria. Z Bordeaux możecie na pewno bezpiecznie wyruszyć wprost na wschód.

– Czy dużo nadłożymy drogi? – dopytywała się Theresa.

Móri zawahał się.

– Trochę. Nieznacznie. Lepiej chyba podróżować bezpiecznie, prawda? Ja chętnie zatrzymałbym Willy’ego. On zna hiszpański, ja nie.

Kapitan musiał się nad tym poważnie zastanowić, wreszcie jednak wyraził zgodę.

– Przypuszczam, że Jego Cesarska Mość życzyłby sobie, abyście rozprawili się z tymi rycerzami.

– Dziękuję. Cieszę się też, że będziecie eskortować moją żonę i teściową. Chętnie natomiast zabrałbym Dolga.

– I Nera – szybko podpowiedział chłopiec.

– Oczywiście. Nera także. Jesteście przecież nierozłączni.

Tiril i Theresa zgodziły się w końcu, aby Dolg towarzyszył ojcu.

– A co z osiołkiem? – zaniepokoił się chłopiec.

– O nic lepszego nie mogłeś się dla nas postarać – zapewnił chłopca kapitan. – Może teraz służyć jako zwierzę juczne i tym samym przybędzie dodatkowy koń pod wierzch.

– Ale z kim on pójdzie? Z nami czy z wami?

– Z nami – zadecydował kapitan. – Nam jest bardziej potrzebny, zresztą osobiście gwarantuję, że dotrze do Theresenhof, nie zaznając krzywdy.

– Dobrze – uspokoił się chłopiec.